[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Poczęstował don Jaimego, który jednak uprzejmie odmówił.– Błąd – odrzekł de Ayala.– To cygara z Vuelta Abajo, z Kuby.Nałóg odziedziczyłem po moim wuju Joaquinie.Nie ma porównania z tymi paskudnymi wykruchami, które sprzedają za grosze po straganach.Sam uznał więc sprawę za zamkniętą.Fechtmistrz nie mógł jednak nie zadać jednego pytania.– Dlaczego ja, ekscelencjo?Luis de Ayala właśnie przypalał cygaro.Przerwał i popatrzył na rozmówcę ponad płomieniem zapałki.– Z przyczyny oczywistej, don Jaime.Pan jest jedynym człowiekiem honoru, jakiego znam.Znów przytknął płomień do hawany i z ogromną rozkoszą zaciągnął się dymem.Rozdział piątyAtak po żelazieAtak po żelazie należy do najskuteczniejszych ataków w całej szermierce, z tego też względu należy się mieć przed nim szczególnie na baczności.Madryt, ukołysany ostatnimi gorącymi dniami lata, szykował się do drzemki.Stołeczne życie polityczne wyciszył wrześniowy skwar i ołowiane chmury, które co jakiś czas przemywały deszczem duszną, zastygłą atmosferę kanikuły.Prasa rządowa dawała między wierszami do zrozumienia, że generałowie zesłani na Wyspy Kanaryjskie zachowują się spokojnie, i dementowała pogłoski, jakoby macki spiskowców dotarły już do Marynarki, ta bowiem, wbrew nikczemnym, dywersyjnym plotkom, stała jak zwykle wiernie przy Jej Wysokości.Natomiast jeżeli chodzi o porządek publiczny, już od kilku tygodni nie odnotowywano w Madrycie jakichkolwiek zamieszek, a to dzięki przykładnej nauczce, jakiej władze udzieliły prowodyrom ostatnich rozruchów, którzy teraz dysponowali aż nadmiarem czasu na przemyślenie własnych błędów w mało przytulnym cieniu fortu w Ceucie.Antonio Carreńo dotarł do kawiarni Progreso z najświeższymi plotkami.– Panowie, słuchajcie, słuchajcie.Wiem z dobrego źródła, że sprawy są w toku.Odpowiedział mu kpiący chór sceptyków.Carreńo urażony przyłożył dłoń do serca.– Jak możecie panowie wątpić w moje słowa.Lucas Rioseco odparł na to, że wątpią nie tyle w jego słowa, ile raczej w wiarygodność jego informatora.Bądź co bądź od roku już zwiastowano Odmianę.Carreńo uderzył wówczas w swój typowy, poufny ton, co zmusiło pozostałych do pochylenia się nad blatem stolika.– Tym razem już nie ma żartów, panowie.López de Ayala pojechał na Wyspy Kanaryjskie, gdzie się spotka z zesłanymi generałami.Do tego, wystawcie sobie, Juan Prim zniknął ze swojego londyńskiego domu! Gdzie przebywa, nie wiadomo.Domyślacie się już panowie, co to oznacza!Tylko Agapito Cárceles dał wiarę doniesieniom Carreńa.– Jak sądzę, gra rozgorzała na dobre.Jaime Astarloa skrzyżował nogi.Snucie kawiarnianych intryg nudziło go wprost niewymownie.Tymczasem Carreńo ściszonym głosem podawał kolejne fakty, mające świadczyć o przygotowywanym spisku.– Podobno widziano hrabiego de Reus w Lizbonie w przebraniu lokaja.A flota śródziemnomorska tylko czeka na jego przybycie, by dać sygnał.– Jaki sygnał? – spytał naiwnie Marcelino Romero.– Przebóg, sygnał wolności, a jakiżby inny?W śmiechu don Lucasa słychać było niedowierzanie.– Naczytał się pan Dumasa, don Antonio.W odcinkach.Urażony rezerwą, jaką okazywał mu ten stary piernik, Carreńo zamilkł.W sukurs przyszedł mu Agapito Cárceles, który natarł na don Lucasa, wygłaszając krótką, płomienną mowę rewolucyjną.– Najwyższy czas opowiedzieć się, po której stronie barykady się stoi! – zakończył z emfazą godną bohatera sztuk Tamayo y Bausa.– Na pewno się spotkamy! – zapowiedział rozzłoszczony don Lucas z równie teatralną pozą.– Pan po jednej stronie, ja na pewno po drugiej.– Na pewno! Nigdy nie miałem wątpliwości, Rioseco, że pana miejsce jest w szeregach sił przemocy i obskurantyzmu!– Święte słowa.– Święte, żebyś pan wiedział! Dla Hiszpanii świętą sprawą jest teraz ani chybi rewolucja! Pańska potulność każdego patriotę wyprowadzi z równowagi, don Lucasie!– Ziółka dobrze panu zrobią.– Niech żyje republika!– Pańska sprawa.– Niech żyje związek federalny!– Doprawdy, szanowny kolego, doprawdy.Fausto! Grzankę! Przypieczoną od spodu!– Niech żyje państwo szanujące prawo!– Jedyne prawo, jakiego tu trzeba, to prawo do ucieczki!Nad dachami Madrytu rozległ się grzmot.Niebo otworzyło swe podwoje i na miasto runęła ściana wody.Po drugiej stronie ulicy widać było przechodniów, którzy biegiem szukali schronienia.Jaime Astarloa upił trochę kawy i melancholijnym wzrokiem wpatrywał się w strugi uderzające o okno kawiarni.Kot, który chwilę przedtem wybrał się na przechadzkę, jednym skokiem wrócił właśnie, zjeżony i przemoczony – istny obraz nędzy i rozpaczy – i wbił w fechtmistrza swoje nieufne, złe ślepia.– We współczesnej szermierce, panowie, coraz mniej jest miejsca na ową cudowną swobodę ruchów, jaka przydaje naszej sztuce szczególnego wdzięku.To w znacznym stopniu ogranicza nasze możliwości.Bracia Cazorlowie i Alvarito Salanova słuchali z uwagą, trzymając florety i maski pod pachą.Brakowało tylko Manuela de Soto, który bawił z rodzicami na wakacjach na północy kraju.– Wszystkie te zgubne okoliczności – ciągnął Jaime Astarloa – zubażają sztukę fechtunku w stopniu fatalnym.Na przykład niektórzy szermierze podczas ćwiczeń pomijają już moment odsłonięcia i honory oddawane sekundantom.– Ale podczas walki ćwiczebnej nie ma sekundantów, mistrzu – wtrącił nieśmiało młodszy Cazorla.– Otóż to, drogi panie.Otóż to.Trafił pan w sedno.Obecnie podchodzi się do szermierki, nie zważając na jej praktyczny wymiar w sferze honoru.Teraz to jest, jak się mówi, sport.Nic bardziej błędnego.To tak, jakby nie przymierzając, księża zaczęli odprawiać nabożeństwa po hiszpańsku.Zapewne byliby bardziej na czasie, prawda? Zyskaliby poklask, odpowiedzieliby na wyzwanie epoki, rozumiecie, panowie? A przecież rezygnując z nieco hermetycznej, a jakże dźwięcznej mowy łacińskiej, pozbawilibyśmy nasz szlachetny rytuał najgłębszych korzeni, skazalibyśmy go na degradację i nikczemność.Piękno, Piękno przez duże P, istnieje tylko poprzez kult tradycji, poprzez rygorystyczne przestrzeganie tych samych gestów i słów, jakie powtarzaliśmy od wieków przez wszystkie pokolenia.Rozumiecie panowie, do czego zmierzam?Trzej młodzieńcy skinęli poważnie głowami, bardziej z szacunku dla mistrza niż z przekonaniem.Don Jaime uniósł rękę i wykonał w powietrzu kilka szermierczych ruchów wyimaginowanym floretem.– Rzecz jasna nie powinniśmy zamykać oczu na przydatne unowocześnienia – ciągnął tonem wzgardliwego przyzwolenia.– Przede wszystkim jednak musimy mieć świadomość, że piękno jest w tych miejscach, które inni zaczynają lekceważyć.Czyż lojalność wobec króla zdetronizowanego nie wydaje się panom bardziej szlachetna niż wobec tego, który go na tronie zastąpił? Dlatego właśnie sztuka nasza winna pozostać czysta, nieskażona.Klasyczna.Otóż to, klasyczna.Należy współczuć tym, co chcą zgłębić jedynie technikę.Młodzi przyjaciele, panowie, macie cudowną okazję zgłębienia sztuki.A tego, wierzcie mi, nie da się kupić.To się nosi tu, w sercu i w głowie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]