[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Sokolnicy stanowili odrębną rasę z dominującym typem fizycznym o rudawych włosach i brązowożółtych oczach przypominających oczy ich ptaków.Ten człowiek wyglądał jak prawdziwy przedstawiciel owej rasy.A jednak zarówno Simon, jak i każdy z obecnych na polanie zdawał sobie sprawę, że nie mają do czynienia z normalnym mieszkańcem górskiego kraju.- Związać go mocno! - rozkazał Tregarth.- Myślę, Ingvaldzie, że mamy to, czego chcieliśmy.Podszedł do konia, na którym przyjechał pseudosokolnik.Skóra zwierzęcia błysz­czała od potu, strumyczki piany zbierały się przy pysku, koń wyglądał jak po morderczym wyścigu.Jego oczy patrzyły dziko, widać było białe obwódki.Ale kiedy Simon sięgnął po wodze, koń nie próbował ucieczki, stał z opuszczoną głową, a jego spocone ciało przebiegały dreszcze.Sokół także zachowywał się spokojnie, nie machał skrzyd­łami, nie syczał ostrzegawczo.Simon zdjął ptaka z siodła i w momencie gdy dotknął jego ciała, wiedział, że nie ma do czynienia z żywą istotą.Trzymając sokoła w ręku zwrócił się do swojego porucz­nika.- Ingvaldzie, wyślij Lathora i Karna - byli to dwaj najlepsi zwiadowcy w jego oddziale.- Niech jadą do Gniazda.Musimy wiedzieć, jak daleko rozprzestrzeniło się zło.Jeżeli znajdą tam wszystko w porządku, niech ich ostrze­gą.A na dowód swej opowieści - przerwał, by podnieść hełm jeńca w kształcie ptasiej głowy - niech wezmą to.Myślę, że to hełm wyprodukowany przez Sokolników, ale - podszedł do związanego mężczyzny, który leżał w milczeniu obserwując ich z szaloną nienawiścią w oczach - nie mogę uwierzyć, żeby ten był jednym z nich.- A jego nie zabierzemy? - zapytał Karn.- Albo ptaka?- Nie.Nie otwieramy przecież całkiem zamkniętych drzwi.Musimy na jakiś czas umieścić go w bezpiecznym miejscu.- W jaskini przy wodospadzie, kapitanie - zapropono­wał Waldis, chłopak służący u Ingvalda, który poszedł za swoim panem w góry.- Wystarczy jeden wartownik przy wejściu, a nikt prócz nas nie zna tej pieczary.- Dobrze.Dopilnujesz tego, Ingvaldzie.- A ty, kapitanie?- Ja pojadę jego śladem.Możliwe, że przyjechał z Gniaz­da.Jeżeli to prawda, lepiej będzie jak najprędzej dowiedzieć się najgorszego.- Nie sądzę, by tak było, kapitanie.Jeżeli stamtąd przyje­chał, co wydaje mi się nieprawdopodobne, to nie prostą drogą.Pojawił się na ścieżce prowadzącej do morza.- Santu zwrócił się do jednego z tych, co pomagali wiązać więź­nia - pilnuj tego szlaku i przyślij tu Calufa, on pierwszy go zauważył.Simon osiodłał swego konia, przytraczając dodatkowo torbę z żywnością.Na wierzchu umieścił sztucznego sokoła.Nie umiał jeszcze powiedzieć, czy był to jeden z tych fał­szywych latających ptaków, ale w każdym razie był to pierwszy nietknięty okaz, jakim dysponował.Skończył właś­nie przygotowania, kiedy pojawił się Caluf.- Jesteś pewien, że on przybył z zachodu? - nalegał Simon.- Mógłbym przysiąc na Głaz z Engisu, kapitanie.Sokol­nicy nie bardzo lubią morze, chociaż czasami służą kupcom jako morska piechota.Nie wiedziałem, żeby kiedykolwiek patrolowali nabrzeżne klify.A on przyjechał prosto spomię­dzy tych poszczerbionych skał, które sterczą nad drogą do zatoki, której mapę sporządziliśmy przed pięcioma dniami.Poruszał się jak ktoś, kto dobrze zna drogę.Simon był mocno zaniepokojony.Zatoczka, którą niedaw­no odkryli, stanowiła podstawę jego nadziei na ustanowienie lepszej komunikacji z północą.Nie groziło tam niebezpieczeń­stwo raf i skał podwodnych, tak powszechnych na tym wybrzeżu, i Simon zamierzał wykorzystać ją jako przystań dla niewielkich statków, które przewoziły uciekinierów na północ, a z powrotem przywoziły zapasy i broń dla obrońców granic.Jeżeli ta zatoczka znalazła się w rękach nieprzyjaciela, chciał­by dowiedzieć się o tym jak najprędzej.Kiedy opuszczał polanę, a za nim podążał Caluf i drugi jeździec, myśli jego pracowały niejako na dwóch poziomach.Bacznie obserwował otaczający go krajobraz w poszukiwaniu punktów orientacyjnych i naturalnych nierówności terenu, które można by wykorzystać w akcji obronnej lub zaczepnej.Ale poza tą stałą troską o bezpieczeństwo, żywność, schronie­nie - problemami, które trzeba było rozwiązywać od ręki - oddawał się rozmyślaniu o własnych sprawach.Kiedyś, w więzieniu, miał czas na zbadanie głębin swej psychiki.I drogi, które wtedy wyrąbał, były niegościnne, zmroziły jego duszę, która od tego dnia nigdy nie odtajała.Wymagające kompromisu życie w koszarach, więzy koleżeńst­wa łączące żołnierzy - była to poza, którą przybrał, ale nic.pod nią nie przeniknęło - albo nie pozwolił na to.Strach mógł zrozumieć.Ale było to przejściowe uczucie, zazwyczaj popychające go do jakiegoś działania.W Karsie poczuł innego rodzaju przyciąganie, ale udało mu się je zwalczyć.Kiedyś uwierzył, że przeszedłszy przez furtkę Petroniusa stanie się znów pełnym człowiekiem.Ale do tej pory to się nie sprawdziło.Ingvald mówił o opętaniu przez demo­ny, ale jeżeli człowiek nie panuje nad sobą?Zawsze był człowiekiem stojącym z boku, obserwatorem życia innych ludzi.Był tu obcy - jego podwładni dobrze to wyczuli.Czy był jedną z owych dziwnych części rozsianych po świecie, części do niego nie pasujących, na równi z ana­chronicznymi maszynami i zagadką Kolderu? Czuł, że jest u progu jakiegoś odkrycia, które będzie ważne nie tylko dla niego samego, ale dla sprawy, której zgodził się służyć.W tym momencie ten stojący z boku obserwator znów został usunięty w cień przez kapitana jeźdźców, kiedy Simon dostrzegł gałąź drzewa, ułamaną przez burzę, lecz pozbawioną liści.Odbijała się ciemno na popołudniowym niebie, a jeszcze ciemniejszy wydawał się ciężar, zwisający na niej na eleganc­kich pętlach.Podjechał bliżej i wpatrywał się w trzy drobne ciała, poruszane wiatrem, z otwartymi dziobami, szklanymi znie­ruchomiałymi oczami, z zakrzywionymi szponami, na których wciąż jeszcze widoczne były czerwone bransoletki ze wstążki i małe metalowe krążki.Trzy autentyczne sokoły ze skręcony­mi karkami, pozostawione w widocznym miejscu, aby dostrzegł je pierwszy podróżny jadący tą ścieżką.- Ale dlaczego? - zapytał Caluf [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl