[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Szóstego dnia mojej choroby Flora przystępuje do akcji.Przychodzi uzbrojona w pułapki, w których umieszcza żółty ser i czekoladę.Z jej doświadczenia (spo-rego) wynika, że myszy wolą mleczną czekoladę firmy Cadbury od cheddaru, mają również wyrazną słabośćdo batoników Wunderbar.Nie chcę śmierci małych towarzyszy; może i jestem głupio sentymentalny, ale darzę moje myszy cie-płym uczuciem.Joe najwyrazniej także tolerował ich obecność, więc i ja wcale nie życzę sobie, żeby stalowepręty potrzaskały im karki.Czekam, aż Flora wyjdzie, a potem ostrożnie spuszczam nogi z łóżka i wsuwam stopy w ponadgryzanekapcie Joego.Pasują jak ulał, co mnie zaskakuje.Co więcej, zastrzyki pani doktor w połączeniu z bulionamiFlory naprawdę postawiły mnie na nogi.Minęło sześć dni i już mogę stanąć, a nawet posuwać się od mebla domebla bardzo powoli, lecz wystarczająco sprawnie, aby pozatrzaskiwać wszystkie pułapki.Chowam czekoladęi ser, dowody mojej perfidii.Kiedy w końcu chwiejnie wracam do sypialni, spotykam jedną z odważnych myszy.Siedzi na brzegumojego łóżka i czyści sobie wąsiki.Jest to mysz leśna (Apodemus syhaticus, słyszę szept Maisie), mniejsza niżmysz domowa, o bardziej brązowym futerku.Ma wrażliwy, wydłużony pyszczek, łapki o różowym wnętrzu,duże, ciemne i błyszczące oczka, jedwabiste wąsy.Patrzymy na siebie przyjaznie i spokojnie.Po chwili myszzeskakuje z łóżka i znika pod spróchniałymi deskami podłogi.Kiedyś były to twarde wiązowe deski, nie dozdarcia, takie, z których zbijano nawet trumny, lecz teraz są już stare i zniszczone.Klękam i wsuwam rękę pod obluzowaną deskę.Dawno temu, jeszcze w dzieciństwie, urządziłem tamsobie schowek na skarby.Znajduję ją, unoszę i odkrywam, że moje cenne łupy nadal tam są.Stawiam na pod-L RT łodze nocną lampkę i zaglądam do ciemnej jamy.Myszy zrobiły tu sobie bal, uwiły gniazdo i wydały na światmałe.Usłały wygodne posłanie z listów, które pisała do mnie czternastoletnia Finn.Pogryzły jedyne zdjęcieDorrie, jakie miałem, to, na którym widać było jej przedwojenny uśmiech w kolorze sepii.Przyjmuję to bezżalu.Pogryzione, przeżute i zwilżone śliną, posłużyły jako budulec.Rozstaję się z nimi teraz bez bólu serca,dziwne, nawet bez smutku.Wsuwam dłoń głębiej.Dotykam czegoś twardego, co okazuje się orzechem laskowym.W końcu mojepalce zamykają się wokół jedynego przedmiotu, który myszkom do niczego się nie przydał.Wyjmuję go ioglądam.Jest to malutki metalowy talizman, który wcisnęła mi do ręki umierająca Ocean, moja prababka.Mia-łem wtedy cztery lata.Talizman jest stary i zniszczony, wyryte na nim znaki, które miały chronić przed złem,są zupełnie nieczytelne.Wkładam go do kieszeni piżamy Joego.Sam nie mam piżamy, ale w tym zimnym do-mu rzeczywiście można spać tylko w ciepłej, miękkiej flaneli.Joe i ja byliśmy tego samego wzrostu, więc jegorzeczy pasują na mnie, chociaż z powodu mojego anorektycznego wychudzenia piżama wisi na mnie jak nakiju od szczotki. Musisz być ubrany jak porządny człowiek", oświadczyła Flora, podając mi nocny strój.Wracam do łóżka.Nie zaciągnąłem zasłon i jasny księżyc zagląda prosto do pokoju.Z dachu zwisająsople, błyszczące niczym cudowna obietnica.Układam się wygodnie i zaczynam wyciągać z materaca pióra,które przebijają się przez spraną poszwę i drapią skórę - robiłem to zawsze, od najwcześniejszego dzieciństwa.Kacze piórko, gęsie piórko, łabędzie piórko, powtarzam w myśli.Po paru minutach zapadam w głęboki sen.Kiedy się budzę, jest nowy dzień i już nie muszę siusiać do nocnika, Bogu niech będą dzięki.Mam dośćsiły, aby dostojnym, wolnym krokiem udać się do wygódki w ogrodzie.Wszystkie chwasty, trawy, drzewa ikrzewy pokrywa gruba warstwa szronu, białe, ostre linie wyraznie odcinają się od błękitnego nieba.Zwiat,stworzony od nowa w nocy, zachwyca urodą i ciszą.Czuję absolutny spokój [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl