[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.-Zwietnie, jeśli zdołamy utrzymać stajnię, bo inaczej niebędzie miał czego zaklinać.Chcesz złota, to obrabuj hiszpańskigaleon!James odrzucił bratu gąbkę, aż plusnęła w wodę.-Gdybym miał na własny okręt, już dawno bym to zrobił!Tobias wzniósł oczy do nieba.Jego starsi bracia, bliscy sobiewiekiem, stale darli ze sobą koty, choć jeden gotów był wskoczyćw ogień za drugiego.Zerwał się z zydla i klasnął w dłonie, abyzwrócić na siebie ich uwagę. Już wiem - popłynę do Ameryki i założę tam plantację alboodkryję złoto! - zawołał.-Siadaj i milcz, głupku! - warknął James, kryjąc uśmiech, bolubił tego wesołka, którego ciągle trzymały się głupie żarty.-O, nie, nie dam się uciszyć.Ja też mam tu coś dopowiedzenia, a wy nawet się nie domyślacie, jaki potrafię byćbystry.Poczekajcie tylko, a wrócę do domu bogaty jak hiszpańskikról i kupię każdemu z was lenno, a sobie nawet trzy.- Tylko trzy? - zapytał kpiąco James.- Aż trzy.Nie pozwolę, żeby uważano mnie za skąpca.- Słusznie - rzucił Will, wstając z balii.- Dobra, chłopaki,bierzemy kurs na ucztę, aby złupić tam ciężkie odzłota galeony zasobnych dam, jeśli tylko takowe znajdą się nanaszym kursie.- Po twoich dzisiejszych wyczynach, Will, będzie to pewniecała flota - obiecał James, podając mu lniany ręcznik.- Trafiony - zatopiony? - zachichotał Will.- To jest właśnie małżeństwo.Schodząc na dół, prowadzona przez brata pod ramię, Janeczuła się chora - chora od udawania, od płytkich słówadoratorów, od lubieżnych aluzji Raleigha.Zdążyła jużznienawidzić dwór, choć przebywała na nim zaledwie od dwóchdni.Zrozumiała, że tkwi w pułapce, w którą tak ufnie dała sięzłapać, wierząc, że potrafi użyć jej do własnych celów.Tymczasem każdy rozpaczliwy ruch mocniej zaciskał pętlę.Rodzina oczekiwała, że wsparta ich fortuną znajdzie świetnąpartię, lecz Jane coraz bardziej traciła serce do walki.Czemu? Jeszcze wczoraj podziwiała swój obraz w lustrze,obiecując sobie wielką wygraną.Dzisiaj jednak uznała, że niechce nikogo z tych dobiegaczy, bo żaden z nich nie pragnie jej dlaniej samej.Częścią tego problemu był Raleigh i jego znaczącespojrzenia przypominające jej o błędzie, który popełniła.Doreszty dobił ją młody hrabia Dorset, atrakcyjny, lecz nieszczery wswych dwornych komplementach.Ani razu tak naprawdę na niąnie spojrzał; jego wzrok przelotnie musnął jej twarz, omijającoczy.Nie był w tym odosobniony: każdy z kawalerów rozmawiałz nią w ten sam sposób - prawili nudne dworskie pochlebstwa,podczas gdy ich myśli krążyły gdzie indziej, zwykle wokółwysokości jej posagu.Pod koniec dnia była już tak zgnębiona,że usiłowała nawet zwierzyć się pokojówce, ale Nelipopatrzyła na nią jak na wariatkę.Istotnie, musiała chyba zwa-riować, żeby spoufalać się ze służką, która do tego niezbyt lubiłaswą panią.Ludzie niskiej rangi zwykle nie okazywaliwspółczucia państwu.A za ich lojalność trzeba było płacić.- Czemuś taka zwarzona, Jane? - zagadnął Henry.Prawe ramięmiał na temblaku, bo zwichnął rękę, spadłszy z konia na turnieju.- Głowa do góry! Jak dotąd idzie ci świetnie.- Dzięki.- Jane nie miała zamiaru wypłakiwać się bratu,wiedząc, że zbyłby jej żale, nazywając je dziewczęcymigłupotami.-Tata byłby zadowolony, słysząc, jak królowa z tobąrozmawia.Rzeczywiście, królowej podobał się stonowany kolor jejsukni.Percevalowie rozważnie unikali sytuacji, w którychElżbieta mogła wziąć ich córkę za rywalkę.To właśnie zdarzyłosię hrabiance Leicester, której natarto uszu za podobną ostentacjęi usunięto z dworu.- W ciemnoniebieskim też ci do twarzy.Jane nie miała ochoty zakładać tej sukni.Uszyto ją jednak zmyślą o bankiecie i była zbyt droga, by z niej zrezygnować.- Miło, że ci się podobam.-Raleigh nosił te barwy dzisiaj na turnieju.- Henry zerknął nasiostrę z namysłem.Coś musiało zajść pomiędzy Jane a jego przyjacielem, lecz niebył pewien, czy chce wiedzieć co.- W takim razie modlę się, żeby nie nosił ich teraz.Niechciałabym, aby myślano, że mamy się ku sobie.-On robi karierę.Mogłabyś trafić gorzej.-Wolałabym trafić lepiej.Weszli do przedsionka sali jadalnej, gdzie przystanęli namoment, aby obmyć ręce w jednej ze srebrnych misprzygotowanych na tę okazję.Służba krążyła, donosząc potrawyz kuchni: skwierczące płaty wołowiny, udzce wieprzowe,pasztety i pieczony drób.Krojczy stali wzdłuż stołów, czekającna sygnał, że zbliża się królowa.Jane marzyła, żeby ten wieczór już się skończył.- Zajmijmy miejsce - powiedziała do brata.- Ona zaraznadejdzie.Henry dostrzegł kogoś znajomego i odwrócił się domężczyzny w czarnej szacie i towarzyszącej mu ładnejczarnowłosej dziewczyny.Zatrzymali się w wejściu, jakby niebyli pewni, czy są tu mile witani.- Sir Arthurze, słyszałem, że podpaliłeś zamek - powiedziałpogodnie.Alchemik pokręcił głową.- Przesada, panie.To był tylko mały wypadek i szkody zostałyszybko naprawione.Jane ze zgrozą wpatrywała się w czerwone ślady oparzeń nadłoniach uczonego.Mały wypadek?- Mam nadzieję, że nie znalazłaś się zbyt blisko pożaru, paniEleanor - ciągnął Henry, przerzucając całą uwagę na dziewczynę.- Nie na tyle blisko, by warte to było wzmianki - odparła,czujnie cofając się o krok, jakby świadoma jego zainteresowaniaszykowała się do ucieczki. Tak - pomyślała Jane - może podobać się Henryemu".Wilgotne brązowe oczy, cera raczej złocista niż modnie blada,lecz gładka i pociągająca, i ta burza kruczych loków,niewprawnie uczesanych - tak, że swawolne kędziory igrałyna smukłej szyi, co z pewnością dziko podniecało jej brata.Czyżby niedbałość była zamierzona? Jane zmarszczyła brwi.Jeśli tak, dziewczyna osiągnęła swój cel, przyciągając jegouwagę.- Zapewne nie miałaś, pani, okazji poznać mojej siostry.Jane,przedstawiam ci sir Arthura Huttona i jego córkę, lady Eleanor.Kobiety wymieniły ukłony Jane szybki i zdawkowy, Ellie -staranny i głęboki.- Co się stało z twoją ręką, panie? - zagadnął sir Arthur
[ Pobierz całość w formacie PDF ]