[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Inspektor nie miał oporów. Nie odparł. %7ładnej tajemnicy w tym nie ma.Proszę bardzo.Wyciągnął z szuflady swoje notatki i porządnie, ze szczegółami, opowiedziałcałą historię.Teraz sir Henry słuchał w milczeniu, ale w jego milczeniu tkwił cieńpodejrzliwości. Tak od razu odgadli, że coś jej się stało? spytał nieufnie. Mogła prze-cież wyjść, zamykając pokój? Ranny ptaszek, powiedzmy.Niezwykle domyślnasłużba. Nie przerwał sir Henry. Nie od razu.Szukali jej po całym domu,pukali, zaglądali przez dziurkę od klucza. I klucz tkwił od wewnątrz.? No tak, to wskazówka decydująca.Inspektor otworzył usta i zamknął je nagle.Klucz tkwił w zamku od we-wnątrz.? Nikt czegoś podobnego nie powiedział, przeciwnie, przez dziurkę odklucza zaglądali swobodnie, widzieli buciki pani Davis, ładnie ustawione podkrzesłem.Widzieli firankę w uchylonym oknie.Gdzież zatem był klucz.? Dziękuję panu powiedział po bardzo długiej chwili. Czułem, że cze-goś mi tu brakuje, pan mi dopomógł.Nie ma to zapewne żadnego znaczenia, alewyjaśnię sprawę dla własnego spokoju.Klucza w zamku nie było, dzięki czemumogli zaglądać, i to, jak się okazuje, niepokoiło mnie przez cały czas.Uświa-48domiłem to sobie dopiero w tym momencie.Nie wiem, czy pan się orientuje,że osoby doświadczone wyjmują klucz z zamka, żeby nikt nie mógł przekręcićgo z zewnątrz specjalnymi szczypcami.Włamywacze to potrafią.Z drugiej stro-ny, brak klucza pozwala na łatwe operowanie wytrychem, ale w porządnym domuwytrychami na ogół nikt nie dysponuje.Któż tam mógł.? No nic, ja się dowiem.Sir Meadowsa ni z tego, ni z owego ogarnęła irracjonalna satysfakcja na myśl,że wprowadził jakieś wątpliwości.Sam miał wyłącznie wątpliwości, więc możeprzyjemnie mu było znalezć się w liczniejszym towarzystwie.Pożegnał inspekto-ra, uzyskując od niego obietnicę podzielenia się ewentualnymi odkryciami.Inspektor zaś, metodycznie i bez pośpiechu, pozałatwiał sprawy bieżące, prze-kazał obowiązki komu należało i wydłubał sobie dzień wolny.Z George em sięnie umawiał, celem jego wizyty była służba, nie zaś państwo.Służba, od pierwszej do ostatniej osoby, zgodnie zaświadczyła, że kluczaw zamku nie było i te buciki pani Davis oglądali bez przeszkód.Lokajczyk uzy-skał zwolnienie z obowiązków na całe popołudnie i został podjęty przez inspek-tora piwem w gospodzie.Mimo upływu czasu swoje pełne chwały wyczyny pamiętał doskonale.Pożarnie wybuchł, burza nie szalała, zbójców nie było, całe wydarzenie zatem nie mia-ło szans obrosnąć dodatkową legendą, mógł się najwyżej złamać któryś szczebeldrabiny albo pęknąć włókno liny, na której zjeżdżał do okna.Nie zleciał z wy-sokości drugiego piętra, zatem nawet całkowite zerwanie się liny inspektor go-tów był przyjąć bez protestów.Zażądał szczegółowego sprawozdania, co stało sięw środku, kiedy już młodzieniec wdarł się przez okno do pokoju pani Davis. Kazali otworzyć zwierzył się lokajczyk. No to niech będzie.Nie-boszczka ostra była i ja, miej mnie Bóg w opiece, się jej bałem.Zamkłem oczy,żeby nie spojrzeć, i prawie się potkłem pode drzwiami o ten klucz, co już z dalekawidziałem, że leży. Gdzie leży? Pode drzwiami.Na dywanie.Jak pod nogą poczułem, zaraz otwarłem.Tematem całej reszty swobodnej pogawędki stał się klucz i jego lokalizacja.Inspektor mógł przyjąć, że pani Davis należała do grona owych ostrożnych, którzyboją się włamywaczy ze szczypcami, ale w takim wypadku wyjmowałaby kluczi kładła na stole.Rzucanie go na podłogę wydało mu się nieco dziwne.To zatem była owa zgryzota, która nie pozwalała mu zamknąć sprawy pry-watnie, dla siebie.Nie pasował mu klucz.Z jednej strony doznał ulgi, z drugiejpoczuł się zaintrygowany.Uczynił założenie, że panią Davis ktoś zamordował.Kto, na litość boską, i poco?! Krewniak-spadkobierca odpadał w przedbiegach, nie dość, że znajdował sięzupełnie gdzie indziej i wszyscy go tam bezustannie widzieli, nie dość, że nie wie-dział o żadnym spadku, to jeszcze pojęcia nie miał o pokrewieństwie, łączącymgo z nieboszczką.Nikt inny zaś z jej śmierci nie odniósł żadnej korzyści.Nie zo-49stała okradziona, złota broszka z kędziorem nieboszczyka męża leżała na toaletce,w sakiewce znajdowały się pieniądze, nic nie zginęło.Sympatyczna nie była, tofakt, podległa jej służba nie znosiła jej z całego serca, ale nie był to dostatecznypowód do zabójstwa.Cóż zatem znaczył ten klucz.?Wreszcie inspektor Thompson pomyślał, że może ktoś chciał zrobić tylko zło-śliwy dowcip, wpuścić jej do pokoju szczura albo coś w tym rodzaju.Przypadeksprawił, że wybrał na to niewłaściwą chwilę, a teraz za skarby świata do niczegosię nie przyzna.Na wszelki wypadek zainteresował się jeszcze, czy wśród służbynie nastąpiła jakaś zmiana, i wówczas wyszło na jaw, że wymówiła pracę fran-cuska pokojówka pani Blackhill.W tym też nie było nic niezwykłego, pokojów-ka zaoszczędziła sobie trochę pieniędzy i postanowiła wrócić do własnego kraju,gdzie podobno czekał na nią narzeczony.Normalna sprawa.Dał sobie spokój z dociekaniami, a wszystkie notatki odłożył na najwyższąpółkę w bibliotece.* * *Marietta zmyła się po trzech miesiącach, dyplomatycznie i bez sensacji.Wielki Diament obszyła czarnym aksamitem i przymocowała do kapelusza.Troska o kapelusz wydawała się czymś naturalnym, nie była tak bogata, żeby lek-ceważyć eleganckie nakrycie głowy.Z zaciśniętymi zębami odczekała czas, którywydał się dostateczny dla uniknięcia głupich skojarzeń, po czym zrealizowaładalszy ciąg planu.Sama do siebie napisała list i przy pierwszej okazji wysłałago z Londynu.Wolałaby wysłać z Francji, ale nie miała tam nikogo wystarczają-co zaufanego.Z tym listem w ręku przyszła do Arabelli zmieszana, zakłopotana,spłoniona i radośnie-smętna.Otóż powrócił z dalekich podróży jej narzeczony.%7łyje, pamięta o niej, kochają, wzbogacił się nawet i wzywa ją do siebie.Jaśnie pani sama widzi, że ona tużadnych romansów z nikim nie nawiązywała, czekała na niego, chociaż wydawałosię to beznadziejne, no i doczekała się.Czy jaśnie pani raczy ją zwolnić?Jaśnie pani dla wielkich i długotrwałych miłości miała pełne zrozumienie.In-ną pokojówkę mogła znalezć bez wielkiego trudu.Zwolniła Mariettę, obdarzającją nawet doskonałym świadectwem i dodatkową sumą dwudziestu funtów, jakoposagiem.W ten sposób Wielki Diament opuścił Anglię w charakterze potężnej kokardyna kapeluszu młodej damy.Arabella nie miała o tym najmniejszego pojęcia.Pani Davis z diamentem niekojarzyła, zabezpieczywszy klejnot w kłębku bez moli, przestała się nim zajmo-50wać, George młodszy przebijał wszystko.Można powiedzieć, że wręcz trzęsła siędo upragnionego ślubu i tylko to jedno tkwiło w jej głowie.Z robótkami ręcznymidała sobie spokój definitywnie, wełnę, włóczkę i jedwabie upchnęła w szafie, za-warła związek małżeński i bez reszty poświęciła się przeżywaniu swojego szczę-ścia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]