[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Prawdę mówiąc, nie wiedziałem, jak zabrać się do tego.Renata Sa Tuel zniknęła i nie mogłem liczyć, iż uzyskam z tej strony jakieś wskazówki czy też pomoc — dobrowolną albo wymuszoną.Pozostał mi tylko blady młodzian z gospody “Przy Gościńcu”: byłem prawie pewien, iż związany jest jakoś z Egaheer; możt wręcz jej służył, a może uczyniła lub chciała zeń uczynić bezwolne i nieświadome narzędzie do realizacji swych planów.Nie wie działem.Alem był prawie pewien, że zniknięcie tego człowieka Egaheer w jakiś sposób odczuje.Czy w sposób bolesny? Żywiłem nadzieję, że tak.Nie chcąc marnować wierzchowców, których rączość mogła jeszcze się przydać, jechaliśmy na zmianę galopem i kłusem.Właśnie kłusując, rozmówiłem się ze swoim towarzyszem.Przedstawiłem mu bez ogródek, co możemy osiągnąć, i wyją wiłem swe plany.Wątpiłem, by uprzykrzanie się Egaheer było dlań wystarczającym zadośćuczynieniem.Lecz przecież, nic będąc głupcem, rozumiał równie dobrze jak ja, że nic więcej osiągnąć niepodobna.— Burzysz całe swoje życie — rzekł Vel Reano, gdym wyłu szczył mu zarówno swoje zamierzenia, jak też powody, dla których czynię to, co czynię.— Wręcz przeciwnie, właśnie ratuję.— Lecz będziesz odtąd ściganym przez prawo banitą.Ja zaś razem z tobą.— Będę bohaterem, drogi przyjacielu, ty zaś jako mój bezinteresowny sojusznik i sprzymierzeniec staniesz się bohaterem w dwójnasób.— Jak chcesz to przeprowadzić?— Posłałem już ludzi, by opowiadali wszem i wobec, że panowie Del Wares i Vel Reano ruszyli w pościg za bandą podpalaczy.Jutro rano będzie o tym wiedział sam król, a na pewno wiedzieć będą wszyscy nasi sąsiedzi.Pożar moich stajni to nie jest rzecz bez znaczenia, dobrze wiesz.Puszczono z dymem fortunę; daruj, lecz nie wymienię cyfry.Mniejsza zresztą o wartość tych zwierząt — mówiłem, odczuwając nowy napływ przykrości lecz ja sam nie jestem kimś pozbawionym wszelkiego znaczenia.Już o świcie pojawią się na progu mego domu rozmaici posłańcy z wyrazami ubolewania, pytający w imieniu swoich panów, czy nie trzeba jakiej pomocy.Wszyscy ci ludzie karmieni będą naszą bajką.I nie ma takiej zbrodni, która uczyniona tej nocy nie poszłaby na rachunek podpalaczy.Jak uważasz? Czy ktokolwiek da wiarę, żeśmy uczynili to, co uczynimy? A z jakich to, proszę, powodów?— Del Wares, przerażasz mnie.— Przerażam?— Tak, bo żądasz pomocy w sprawie niegodnej szlachcica.Sądziłem, że walczyć będziemy z Egaheer.— Lecz przecież nie bezpośrednio.Jak ją chcesz dosięgnąć, jeśli nie poprzez jej sługi?— Sługi, zgoda.Ale inni ludzie?— Doprawdy, Vel Reano — rzekłem, tracąc cierpliwość — co znaczą te wszystkie skrupuły? W Arelay stawałeś przeciw Bogu, walcząc z klątwą, jaką zesłał na twój kraj.Teraz pragniesz, bym widział w tobie świętego? Powiedz jeszcze, że wierzysz w godność, honor i inne takie rzeczy.Co ty mówisz? Że sprawa niegodna jest szlachcica?Jął powstrzymywać konia, więc rad nierad uczyniłem to samo.Dał swoim ludziom znak ręką, by pozostali z tyłu.— Wierzę w godność i honor, nigdy zaś nie przestałem być szlachcicem — oznajmił z całą surowością.— I nie pojmuję, jak to możliwe, żeś mię ocenił tak mylnie? Nikt tutaj, Del Wares, nie zna mnie lepiej niż ty.Owszem, stawałem przeciw Bogu, bom Jego wyroki uznał za niesprawiedliwe albo źle odczytane przez ludzi.Bom myślał, że to może wcale nie z Jego woli dzieje się zło w Arelay.Służyłem piekłu, bom nie widział, co złego może wyniknąć z walki przeciw Klątwie; obojętne mi było, dlaczego akurat Szatan obrócił się przeciw niej.Tak, zabijałem ludzi, lecz tych tylko, co nosili w sobie ziarna Klątwy, a przez to mogli stać się zgubą dla bliźnich.Lecz teraz żądasz ode mnie, bym pomógł mordować niewinnych!— Tak czy owak, zbawiony nie będziesz! — rzekłem z gniewem, bo rozmowa przybrała obrót, jakiego zgoła nie przewidywałem.— Cóż więc za różnica?— To prawda, nie ma dla mnie zbawienia.Lecz zostanę potępiony z powodu nadmiernej surowości Stwórcy; surowości, w którą kiedyś nie wierzyłem, a którą pokazała mi dopiero twoja dawna pani.Sądzisz wiec, że człowiek, któremu Bóg odmówił łaski, staje się przez to kimś zupełnie pozbawionym skrupułów? Nie przyłożę ręki do tego, co sobie zamierzyłeś.Opamiętaj się, Del Wares! Jesteś szlachcicem, nie możesz na serio rozważać tego, coś mi powiedział!— Wracaj do domu, Vel Reano.Prawda, źle cię oceniłem i żałuję.Lecz nie dalej jak przed godziną rzekłeś mi, że pojedziesz dokądkolwiek.— Ale przecież nie mogłem przypuszczać, że masz w sercu iście zbrodnicze zamiary! — zawołał.— Na litość boską, Del Wares, kim ty jesteś? Innego znałem człowieka, niż widzę przed sobą tej nocy! Co takiego uczynił ci ten potwór, żeś pod maską szlachcica i człowieka prawego przeobraził się w podobne do niego monstrum? Więc naprawdę nie przebierasz w środkach? Więc naprawdę gotów jesteś na wszystko, byle tylko osiągnąć zamierzone cele?— Przykro tego słuchać, Vel Reano.Wracaj do domu, powiedziałem.Jedna prośba: użycz mi tego oto konia, na którym właśnie siedzę.Niczego więcej nie chcę.— To i tak za dużo.— Więc odmawiasz?— Czy odmawiam? Przecież wręcz muszę udaremnić twoje plany! Nie pozwolę, byś próbował je zrealizować.— Vel Reano, nie wiesz, co mówisz.W żaden sposób nie zdołasz mi przeszkodzić.Proszę cię, byś wracał do domu.— Ja zaś proszę, byś zsiadł z tego konia.Choć księżyc świecił wyjątkowo jasno, nie dostrzegłem., kiedy wyjął pistolet, posłyszałem tylko trzask kurka.Nie umiem dokładnie powiedzieć, co nastąpiło potem, bom wytrącił mu broń z ręki szybciej, niźli postała mi w głowie myśl o zrobieniu tego.Mózg i krew obryzgały mi twarz i ujrzałem się z dymiącym pistoletem w dłoni.Co niedawno powiedziała Renata Sa Tuel? Że nie pamięta, iżbym zabił kogoś przez pomyłkę.W rzeczy samej, o pomyłce nie mogło być mowy — musiałem zastrzelić przyjaciela i uczyniłem to
[ Pobierz całość w formacie PDF ]