[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie zastanawiając się, żeby przypadkiem się nie rozmyślić, Ethan poszedł w jego ślady.Upadek nie był taki straszny, a na dole czekali September i Hunnar, żeby go złapać.Następny opadł Suaxus i natychmiast zajął stanowisko przy zamkniętych drzwiach.Po obu stronach wejścia paliły się latarnie.Lekki wiaterek, zawodząc żałośnie, opływał szczyty i spadał w dół, w czarną otchłań.Ostrożnie opuszczono starego Eer-Meesacha, a potem Elfa i Budjir zawiśli na moment na skraju dachu i zostali pozbierani na dole.Odwrócili się, żeby ruszyć w dół.Hunnar zatrzymał się na chwilkę.Podniósł zieloną, kamienną laskę nieprzytomnego brata, potem zerwał z niego białą szatę.Starannie zdjął z uchwytu jedną z latarni.Przełożył ją z laski do łapy.Zakręcił nią młyńca i łukiem puścił w drewniane wrota.Płonący olej rozbryznął się po słojach, przez chwilę migotał niepewnie, potem jasno rozgorzał.– Powinno to ich myślącym umysłom dostarczyć trochę zajęcia – zamruczał posępnie.Pobiegli tak szybko, jak tylko się odważyli w tych ciemnościach.Trzeba było też myśleć o Eer-Meesachu.Czarodziej dobrze się trzymał w tej pełnej napięcia sytuacji, ale musiała przyjść taka chwila, kiedy zawiedzie go ciało, jaki by nie był mocny jego duch.Pokonywali schody z przyzwoitą szybkością.Teraz w pełni już rozbudzony Ethan wyjrzał ostrożnie przez parapet.Bezkresny lód błyszczał nierealnie w świetle gwiazd, rozsiane po nim były tu i tam hebanowe iglice, będące innymi, przyjaznymi wyspami.Po raz ostatni obejrzał się za siebie i zobaczył jasny blask wciąż palących się drzwi.Zanim dotarli na najniższy stopień, Ethan się wyraźnie zasapał, a Eer-Meesach bliski był omdlenia.Przenieśli czarodzieja pod osłonę jakichś wielkich głazów.Budjir poszedł przodem w kierunku statku.Wrócił i pomiędzy jednym sapnięciem a drugim powiedział im, że widział, jak na pokładzie Slanderscree poruszają się tranowie i że stanowczo zbyt wielu z nich ma brody, nosi długie szaty i trzyma zielone laski.W niewielkiej grupce podniosły się jednoczesne przekleństwa.Języki różniły się między sobą, ale wyrażane opinie były identyczne.– Nie są aż tak naiwni, jak sądziłem – wymamrotał September.– Czy dostrzegłeś kogoś z naszych ludzi, Budjirze?– Ani jednego z załogi.Wszystkich musieli schwytać w pułapkę pod pokładem.– Pewnie nie było to zbyt trudne – dumał Skua.– Jeden marynarz na warcie i niczego się nie spodziewał.– Nie mogli pokonać całej załogi – powiedział Ethan z niedowierzaniem.– Nie za pomocą pałek.– Ha! Wątpię, czy w ogóle kogoś musieli uderzyć, może poza wartownikiem.Cicho zasunęli zasuwy na wszystkich łukach i mieli oko na to, czy ktoś nie próbuje się wymknąć jakąś inną drogą.Balavere i cała reszta pewnie wciąż nie wiedzą, co na nich spadło.Ilu wypatrzyłeś, Budjirze?– Ośmiu.może dziewięciu.Może być ich więcej, nie widziałem.– Mało prawdopodobne.O tak dobre rozeznanie ich nie posądzam.– September był pełen namysłu.– Ta-hoding i jego grupa nie spodziewali się ich.Ale oni nie będą się spodziewali nas.* * *To Durnad zauważył, że mała grupka zbliża się do doku.Wzdrygnął się zaskoczony.W grupce było sześciu niewiernych.Szli razem, z opuszczonymi głowami, z łapami skrzyżowanymi na plecach.Za nimi postępował jeden brat.– Podejdź tu, bracie Tydin.– Jeszcze jedna na biało ubrana postać dołączyła do Durnada u wejścia na pomost.– Co, Durnadzie.och! – On także zauważył pochód.– Cóż to ma oznaczać?– Witaj, bracie! – zawołał Durnad.– Co stało się w Domostwie? Widzieliśmy wielkie światło.Odpowiedź brata była cicha, ale zrozumiała.– Wszystko w porządku.Tych oto należy zatrzymać na pokładzie do rana.– To dziwne bracie – powiedział Tydin wyraźnie skonfundowany.Grupka szła w górę po rampie.– Słyszałem, że wszyscy ci niewierni mają zostać załatwieni pod wielką kopułą jeszcze tej nocy.Czemu kryjesz swoją twarz? Czy te diabły cię zraniły? – Tydin niepewnie cofnął się o krok.– Nastąpiła pewna zmiana w planach, bracie – ryknął September.Zamachnął się złożonymi rękami i uderzył mocno kamieniem, który w nich ukrywał.Tydin padł bez głosu.– Na pomoc, bracia! – krzyknął Durnad.– Zostaliśmy oszukani!Jak się okazało Slanderscree strzegło dziewięciu z bractwa – minus Tydin.Szansę były znośne.Bracia walczyli jak szaleni, wywijali pałkami i zielonymi laskami jak obłąkani.Można było pomyśleć, że biją się z samym diabłem.Ale nie byli zawodowymi wojownikami.Nie mieli też po swojej stronie przewagi zaskoczenia oraz druzgocącej przewagi liczebnej, jak wcześniej w klasztorze i tylko rozruszali tranów takich jak Budjir, Suaxus i Hunnar.Elfa wywijała nadłamaną laską równie umiejętnie, jak każdy z nich.Ethan wykorzystał swoją zaskakującą masę, żeby przewrócić dwóch przeciwników.W uczciwej walce ze świadomym tego tranem szansę byłyby wyrównane, ale tu element zaskoczenia działał na jego korzyść.September cisnął jednym z braci przez pół pokładu i rozbrajał właśnie następnego, jak jakiegoś bladego kurczaka.Ethan pochylił się i złapał pałkę upuszczoną przez jednego z braci.Jego przeciwnik pognał za nim i zamachnął się laską.Ethan uchylił się na bok i wbił pałkę tępym końcem w brzuch tamtego.Brat wydał z siebie przeciągłe „Uffff” i zwinął się we dwoje.Ethan zadał potężny cios pałką i odwrócił się na pięcie twarzą do następnego przeciwnika.Ale następnego przeciwnika nie było.Suaxus stał z boku i ciężko dyszał.– Co zrobimy z nimi, panie?Na twarzy giermka jak zwykle nie było widać żadnego zaangażowania, ale gdyby go zapytać, Ethan nie wątpił, że miałby gotową jakąś propozycję albo dwie.– Powiążcie ich i zrzućcie pod pokład – rozkazał Hunnar.Przerwał i wzdrygnął się.– Pod pokład! – Odwrócił się na pięcie i już był przy najbliższym luku.Wystarczyła zwykła pętla i kołek, żeby zablokować klapę.Hunnar wyciągnął kołek, zwolnił pętlę.Klapa odskoczyła w górę.Z dołu spoglądała na niego niespokojna twarz kapitana Ta-hodinga, który mrugał oczami w świetle pochodni.– Słyszeliśmy z góry odgłosy bójki – stęknął wychodząc z ładowni
[ Pobierz całość w formacie PDF ]