[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zwykła biała koperta, bez żadnych napisów.Cztery zdjęcia ułożone w równymrządku.Mały pojemnik z czerwonego szkła, w którym stawia się zazwyczaj świece wo-tywne, choć ten był pusty.Ucząc się opanowywać mdłości i myśląc o zapachu pięknych, rozkwitłych róż, przy-kucnąłem, by przyjrzeć się z bliska zdjęciu na prawie jazdy.Pomimo rozkładu twarztrupa zachowywała dość podobieństwa do oblicza na zdjęciu, bym mógł mieć pewność,że to ten sam mężczyzna. Leland Anthony Delacroix przeczytałem głośno. Nie znam. Trzydzieści pięć lat. I już nie będzie miał więcej. Zamieszkały w Monterey. Dlaczego przyjechał umrzeć aż tutaj? zastanawiał się Hobby.W nadziei, że właśnie tam znajdę odpowiedz, skierowałem światło na cztery zdję-cia.Pierwsze z nich przedstawiało ładną blondynkę koło trzydziestki ubraną w białeszorty i jasnożółtą bluzkę.Kobieta stała na drewnianym molo, na tle błękitnego nieba,błękitnej wody i białych żagli.Jej dziewczęcy uśmiech był pełen uroku i ciepła.Kolejne zdjęcie wykonane zostało na pewno innego dnia, w innym miejscu.Tasama kobieta, teraz w kwiecistej bluzce, i Leland Delacroix, siedzący obok niej przydrewnianym turystycznym stole.On obejmował ją czule, a ona uśmiechała się do niego.Delacroix wyglądał na szczęśliwego mężczyznę, ona wyglądała na zakochaną. Jego żona powiedział Bobby. Może. Na tym zdjęciu nosi już obrączkę.Trzecia fotografia przedstawiała dwójkę dzieci; sześcio-, może siedmioletniegochłopca i drobną dziewczynkę, która mogła mieć co najwyżej cztery latka.Ubrani w ko-stiumy kąpielowe, stali obok dmuchanego basenu, wykrzywiając się do aparatu. Chciał umrzeć otoczony wspomnieniami swojej rodziny zasugerował Bobby.Czwarte zdjęcie zdawało się potwierdzać to przypuszczenie.Blondynka, dziecii Delacroix stali na zielonym trawniku, dzieci przed rodzicami, wszyscy upozowanido portretu.Musiała to być jakaś szczególna okazja.Jeszcze bardziej radosna i rów-nie ładna jak na poprzednich fotografiach, kobieta ubrana była w letnią sukienkę i butyna wysokich obcasach.Dziewczynka uśmiechała się szeroko, ukazując wielką szczerbęmiędzy zębami, wyraznie uszczęśliwiona niezwykłym strojem: białymi butami, białymiskarpetkami i różową sukieneczką o niezliczonych falbankach.Chłopiec świeżo wyszo-rowany i wyczesany, niemal pachnący jeszcze mydłem, miał na sobie niebieski garni-118tur, białą koszulę i czerwoną muszkę.Odziany w wojskowy mundur i oficerską czapkę nie mogłem dojrzeć jego pagonów, wydawało mi się jednak, że nosi stopień kapitana Delacroix był esencją męskiej dumy.Właśnie dlatego, że wszyscy przedstawieni na nich ludzie byli tak bardzo szczęśliwi,te cztery fotografie wprawiły nas w dość ponury nastrój. Stoją przed jednym z tych bungalowów zauważył Bobby, wskazując na tłoczwartego zdjęcia. Nie przed jednym z nich.Przed tym. Skąd wiesz? Czuję to w kościach. Więc kiedyś tu mieszkali? A on powrócił, by tutaj umrzeć. Dlaczego? Może.tutaj po raz ostatni był szczęśliwy. Co oznacza, że w tym miejscu wszystko zaczęło im się psuć mruknął Bobby. Nie tylko im.Nam wszystkim. Jak myślisz, gdzie jest teraz jego żona i dzieci? Nie żyją. Znów czujesz to w kościach? Tak. Ja też.Coś błysnęło w małym szklanym pojemniku na świece.Pchnąłem go latarką i prze-wróciłem.Ze środka wypadła kobieca obrączka i pierścionek zaręczynowy.Prócz kilku fotografii były to zapewne wszystkie rzeczy, jakie Delacroix zachowałpo swojej żonie.Być może wyciągałem zbyt daleko idące wnioski, wydawało mi się jed-nak, że włożył obrączkę i pierścionek do pojemnika na świece wotywne, by w ten spo-sób powiedzieć, że ta kobieta i małżeństwo są dla niego święte.Spojrzałem jeszcze raz na rodzinną fotografię.Szeroki uśmiech szczerbatej dziew-czynki naprawdę chwytał za serce. Jezu wyszeptałem. Spadajmy stąd, bracie.Nie chciałem dotykać przedmiotów, które Delacroix ułożył wokół siebie, ale zawar-tość koperty mogła być naprawdę ważna.Nie widziałem na niej śladów krwi.Kiedy jąpodniosłem, wiedziałem już, że nie zawiera żadnych dokumentów mu papierów. Kaseta magnetofonowa powiedziałem Bobby emu. Trochę muzyki pogrzebowej? Pewnie jego ostatnia wola.119W normalnych czasach, nim jeszcze w laboratoriach Wyvern uruchomiono bombęzegarową, która zniszczy świat, wezwałbym do zmarłego policję.Nie dotykałbymprzedmiotów odnalezionych na miejscu zbrodni, mimo że wszystko wskazywało na to,że mamy do czynienia z samobójstwem, a nie morderstwem.Ale to nie są normalne czasy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]