[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Często też rycerze zmawiali się, aby uczynić wspólną na Spychów wyprawę, lecz każ-72da z nich kończyła się klęską.Próbowano różnych sposobów.Raz sprowadzono znanego zsiły i srogości rycerza znad Menu, który we wszystkich walkach bywał zwycięzcą, aby wy-zwał Juranda na udeptaną ziemię.Lecz gdy stanęli w szrankach, upadło w Niemcu jakobyprzez czary serce na widok strasznego Mazura i zwrócił konia do ucieczki, Jurand zaś muniezbrojny pośladek kopią przeszył i w ten sposób czci i światłości dziennej go pozbawił.Odtej pory tym większa trwoga ogarnęła sąsiadów, i który Niemiec chociaż z daleka dymy spy-chowskie spostrzegł, wnet żegnał się i do patrona swego w niebiesiech rozpoczynał modlitwę,albowiem utrwaliła się wiara, że Jurand nieczystym siłom duszę dla pomsty zaprzedał.Opowiadano też o Spychowie straszliwe rzeczy: że przez grząskie bagna, wśród drzemią-cych, zarosłych rzęsą i wodnym rdestem topielisk, wiodła do niego droga tak wąska, iż dwóchmężów na koniach nie mogło obok siebie po niej jechać; że po obu jej stronach walały siękości niemieckie, nocami zaś przechadzały się na pajęczych nogach głowy potopionych ję-cząc, wyjąc i wciągając ludzi razem z końmi w głębinę.Powtarzano, że w samym gródkuczęstokół przybrany był w czaszki ludzkie.Prawdą w tym wszystkim było tylko to, że w za-kratowanych jamach, wykopanych pod dworzyszczem w Spychowie, jęczało zawsze kilkulub kilkunastu jeńców i że imię Juranda straszniejsze było od owych wymysłów o kościotru-pach i topielcach.Zbyszko dowiedziawszy się o jego przybyciu pośpieszył do niego natychmiast, ale jako doojca Danusi, szedł z pewnym niepokojem w sercu.%7łe Danuśkę obrał sobie na panią myśli i żejej ślubował, tego mu nikt nie mógł wzbronić, ale pózniej księżna wyprawiła mu z Danuśkązrękowiny.Co Jurand na to powie? Zgodzi się czy nie zgodzi! i co będzie, jeżeli jako ojcieczakrzyknie, iż nigdy tego nie dopuści? Pytania te przejmowały trwogą duszę Zbyszka, gdyżjuż mu o Danusię chodziło więcej niż o wszystko na świecie.Otuchy dodawała mu tylkomyśl, że Jurand poczyta mu za zasługę, nie za ujmę, napaść na Lichtensteina, bo przecie touczynił także przez zemstę za Danusiną matkę i omal własnej szyi nie stracił.Tymczasem jął badać dworzanina, który po niego przyszedł do Amyleja: A gdzie mnie wiedziecie? pytał na zamek? Juści na zamek.Jurand razem z dworem księżny stanął. Powiedzcie mi też, jaki to człowiek?.żebym wiedział, jako z nim gadać. Co wam powiem! To jest człek zgoła od innych ludzi odmienny.Powiadają, że dawniejbył wesół, póki mu się krew w wątrobie nie zapiekła. A mądry jest? Chytry jest, bo innych łupi, a sam się nie da.Hej! jedno on oko ma, gdyż drugie muNiemcy z kuszy wystrzelili, ale tym jednym do dna ci człowieka przejrzy.Nikt z nim naswoim nie postawi.Jeno księżnę, naszą panią, to miłuje, bo jej dwórkę za żonę wziął, a terazsię dziewka u nas hoduje.Zbyszko odetchnął. To mówicie, że on się woli księżny nie sprzeciwi? Wiem ja, czego byście się chcieli dowiedzieć, i com zaś słyszał, to powiem.Mówiła znim księżna o waszych zrękowinach, boć nieładnie byłoby utaić, ale co on na to rzekł niewiadomo.Tak rozmawiając doszli do bramy.Kapitan łuczników królewskich, ten sam, który po-przednio prowadził Zbyszka na śmierć, skinął mu teraz przyjaznie głową, więc przeszedłszywarty znalezli się w dziedzińcu, a potem weszli na prawo do oficyny, którą zajmowała księż-na.Dworzanin, spotkawszy przed drzwiami pachołka, spytał: A gdzie Jurand ze Spychowa? W krzywej komnacie, z córką. To tamój rzekł dworzanin ukazując drzwi.73Zbyszko przeżegnał się i podniósłszy zasłonę w otwartych drzwiach wszedł z bijącym ser-cem.Ale nie od razu dostrzegł Juranda z Danusią, gdyż komnata nie tylko była krzywa, ale imroczna.Po chwili dopiero ujrzał jasną główkę dziewczyny siedzącej na kolanach ojca.Oniteż nie usłyszeli, gdy wszedł, więc zatrzymał się przy zasłonie, chrząknął i wreszcie ozwałsię: Niech będzie pochwalony. Na wieki wieków odpowiedział wstając Jurand.W tej chwili Danusia skoczyła ku młodemu rycerzowi i chwyciwszy go za rękę poczęławołać: Zbyszku! Tatuś przyjechali!Zbyszko ucałował jej ręce, po czym wstał, zbliżył się wraz z nią do Juranda i rzekł: Przyszedłem się wam pokłonić; wiecie, ktom jest?I schylił się lekko, czyniąc rękoma ruch, jakby go chciał podjąć pod nogi.Lecz on chwyciłjego dłoń, obrócił go ku światłu i począł mu się w milczeniu przypatrywać.Zbyszko już był nieco ochłonął, więc podniósłszy zaciekawiony wzrok ku Jurandowi uj-rzał przed sobą męża postawy ogromnej, z płowym włosem i również płowymi wąsami, ztwarzą dziobatą i jednym okiem barwy żelaza.Zdawało mu się, że oko to chce go przewiercićna wylot, tak że zmieszanie poczęło go znów ogarniać, wreszcie nie wiedząc, co ma rzec, achcąc koniecznie coś powiedzieć, by przerwać kłopotliwe milczenie, zapytał: To wyście Jurand ze Spychowa, ociec Danusin?Lecz tamten wskazał mu tylko ławę obok dębowego krzesła, na którym sam zasiadł, i nieodrzekłszy ni słowa przypatrywał mu się dalej.Zbyszko zniecierpliwił się wreszcie. Bo wiecie rzekł nieskładnie mi tak siedzieć jako na sądzie.Dopieroż Jurand ozwał się: Tyś chciał bić w Lichtensteina? Ano! odrzekł Zbyszko.W oku pana ze Spychowa błysnęło jakieś dziwne światło i grozna jego twarz rozjaśniła sięnieco.Po chwili spojrzał na Danusię i znów spytał: I to dla niej? A dla kogoż by? Musieli wam stryjko powiadać, jakom jej ślubował Niemcom ze łbówpawie czuby pozdzierać.Ale nie będzie ich trzy, jeno co najmniej tyle, ile palców u obu rąk.Przez to i wam do pomsty dopomogę, boć to przecie za Danusiną mać. Gorze im! odrzekł Jurand.I znów zapadło milczenie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]