[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rozumiejąc, że pojawił się jakiś kłopot - trudno bowiem nie pomyśleć o kłopocie, kiedy coś ostrzeliwuje twe okno, a towarzyszy temu dzwonek do drzwi - odruchowo chciał pogłośnić telewizor i zignorować alarm.W następnej chwili zbeształ sam siebie za tchórzostwo i poszedł otworzyć.Na progu stał Marcus rażony pociskami - słodkimi drażetkami, jak się później okazało - drobnymi i równie groźnymi jak kamyki, o czym dowodnie mógł się przekonać sam Will, gdyż kilka nie ominęło i jego.Wciągnął Marcusa do środka, a jednocześnie udało mu się jeszcze dostrzec dwóch napastników: oprychowatych nastolatków.- Co wy tu robicie?- A chuj ci do tego?- Tak? No to, kurwa, uważajcie, bo jak was dopadnę, to nogi z dupy powyrywam!!! - Will nawet już nie pamiętał, kiedy ostatni raz używał takich zwrotów, ale czuł, że nie należy z nich rezygnować.- Spierdalajcie stąd, ale już!!!- Ojoj! - mruknął jeden tonem mającym sugerować, że nie boją się żadnych pogróżek, ale jeśli istotnie tak było, to dziwnie szybko zniknęli, ku niejakiemu zdziwieniu Willa, który przenigdy przed samym sobą by nie uciekał.(Chociaż poprawniej może byłoby powiedzieć, że gdyby Will niespodziewanie spotkał siebie w ciemnej uliczce, obaj z miejsca spotkania oddaliliby się równie szybko, i to w przeciwnych kierunkach).Niemniej jednak był osobą dorosłą, a chociaż młodzież nie szanowała już teraz nikogo, to tylko najbardziej rozwydrzeni nastolatkowie (i to najczęściej, gdy byli uzbrojeni) atakowali osoby większe i starsze od nich.Na Willa ów odwrót podziałał jakoś krzepiąco.Marcus poczęstował się herbatnikiem i usiadł na sofie wpatrzony w telewizor.Nie wyglądał inaczej niż kiedykolwiek dotąd; zainteresowany programem, trzymał w ustach nadgryzione ciastko, bez żadnych śladów niepokoju.Nawet jeśli ten chłopiec uciekał przed prześladowcami, było to tak dawno temu, że zupełnie zdąży] już zapomnieć.- Kto to był?- Kto?- Kto? Ci kolesie, którzy chcieli ci cukierkami ponabijać czaszkę.- A, ci - mruknął Marcus, nie odrywając wzroku od ekranu.- Nie znarn ich.Są w dziewiątej.- I nie wiesz, jak się nazywają?- Przyczepili się do mnie zaraz pod szkołą, więc pomyślałem, że lepiej pójdę do ciebie, a nie do domu, żeby nie wiedzieli, gdzie mieszkam.- Serdeczne dzięki.- Przecież nie będą niczym rzucać w ciebie.Chodziło im o mnie.- I często się to zdarza?- Z drażetkami? Dopiero dzisiaj to wymyślili.- Nie chodzi mi o ten wypadek.Czy często starsze chłopaki usiłują ci zrobić krzywdę?Marcus spojrzał na niego i wzruszył ramieniem.- Przecież ci mówiłem.- Ale nie przypuszczałem, że to przybiera aż taki charakter.- Jaki charakter?- Myślałem, że jest paru kolesiów, którzy dają ci trochę popalić, jakieś kawały, te rzeczy.Ale żeby nie znani ci faceci gonili cię i rzucali czymś.- Mówiłem ci - cierpliwie tłumaczył Marcus - że dopiero teraz na to wpadli.Marcus może tłumaczył cierpliwie, ale Willowi zaczynało brakować cierpliwości; gdyby miał pod ręką jakieś cukierki, z chęcią sam cisnąłby w chłopaka.- Marcus, do jasnej cholery, przestań być taki dosłowny.Ja rozumiem, że ci dwaj na pomysł z cukierkami wpadli dopiero dzisiaj.Ale z pewnością nie od dzisiaj załażą ci za skórę.- Ci dwaj nie.- Ale inni?- Inni tak.Raz ci, raz tamci.- I o to właśnie mi chodziło.- Trzeba było spytać.Will poszedł nastawić czajnik, chociażby po to, aby zająć ręce czymś, co zabezpieczyłoby go przed sprawą sądową.Nie mógł jednak ot, tak, zostawić całej sprawy.- I co teraz zrobisz?.- Jak to?- Pozwolisz, żeby to tak trwało, ja wiem.całe lata?- O rany, jesteś zupełnie jak nauczyciele w szkole.- A co oni mówią?- Schodź im z drogi.Tak jakbym specjalnie się ustawiał, żeby im przeszkadzać.- Ale na pewno nie czujesz się z tym dobrze.- Pewnie, że nie, ale po prostu nie myślę o tym.Jak wtedy, gdy złamałem sobie nadgarstek na drabinkach.- Poczekaj, nie chwytam.- Spadłem, bolało, wolałbym nie spaść, ale skoro już się to stało.Takie jest życie, nie?Czasami Marcus mówił tak, jakby był stulatkiem, i Will czuł się wtedy bardzo nieswojo.- Ale przecież życie wcale nie musi takie być.- Może, ale to ty wiesz lepiej.Ja nic nie zrobiłem.Po prostu zmieniłem szkołę i zaraz się zaczęło.Nie wiem dlaczego.- A jak było w starej?- Inaczej.Różni tam byli: mądrzejsi, głupsi, eleganciki i olewusy.Tam nie byłem obok.A tutaj jestem.- Ale ci tutaj to takie same dzieciaki jak tam.- Tak, a co z tymi, co nie pasują?- Może od tego zaczynają, ale potem przestają się odróżniać.Dalej nie pasują, ale nie widać tego po nich.Kłopot z tobą polega na tym, że się rzucasz w oczy.- To co, mam się stać niewidzialny? - prychnął Marcus.- Może masz tam w kuchni jakąś maszynkę niewidzialności?- Potrzebna ci nie niewidzialność, ale maska.- Wąsy i czarne okulary?- Jasne, wąsy.Kto zwróci uwagę na dwunastolatka z wąsami? Marcus skrzywił się.- Żartujesz sobie.Każdy by zwrócił.Byłbym jedyny w całej szkole.Will uniósł dłonie w obronnym geście.- W porządku, wycofuję się, wąsy to zły pomysł
[ Pobierz całość w formacie PDF ]