[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- O jakiej północy? - spytał Karolek bez zainteresowania.- On ma rację - powiedziała Barbara.- O północy w piątek.I przy świecach.Ze względów oszczędnościowych ilość świec ograniczono do trzech.Dzięki temu zapewne podpaleniu uległo nie wszystko, a zaledwie nikła część starych i nieaktualnych odbitek.Wyrażona przez Lesia wątpliwość, czy nie należałoby się jeszcze postarać o czarnego kota, wywołała ogólne zdenerwowanie, istotnie bowiem nie o wszystkie niezbędne akcesoria zadbano.Karolek dokonał spisu rzeczy.- Ja wam powiem - oświadczył.- Całkowitą pewność wygranej uzyskamy tylko typując w piątek o północy, na rozstajnych drogach, w czasie nowiu księżyca.Z tego, co ja wiem, to musimy mieć jeszcze czarnego kota, nietoperza, sowę, trzynaście gromnic i suszoną żmiję.I chyba z parę pająków, ale nie jestem pewien.- Żadnych pająków! - zaprotestowała odruchowo Barbara.- Kota mamy - powiedział z rozgoryczeniem Janusz.- Wszyscy jak leci.Nietoperza i żmiję jakoś by się dało skombinować, ale gromnice to już chyba musielibyśmy ukraść.Zdaje się, że to jest coś drogiego.- A w ogóle to akurat teraz jest pełnia - dodał jeszcze Karolek z niesmakiem.Fundusze uległy wyczerpaniu.Terminy płatności zwisały coraz niżej nad głową.Gimnastyka finansowa wkroczyła w dziedzinę cyrkowych akrobacji.I oto nagle grom z jasnego nieba spadł na skołatane umysły członków zespołu i usunął w cień prozaiczne pieniężne kłopoty.Ponurego, poniedziałkowego wieczoru, bezpośrednio po następnej klęsce, poniesionej w walce z losem, troje uczestników tej walki siedziało w smętnej zadumie.Złe moce sprzysięgły się przeciwko nim.Pomimo wypożyczenia z zaprzyjaźnionej instytucji zwłok jednego padalca, dwóch nietoperzy i wypchanej wrony, pomimo zwiększenia liczby świec do siedmiu, pomimo dokonania naukowych obliczeń na elektronowej maszynie w innej zaprzyjaźnionej instytucji, wysłane kupony nie zawierały nawet trzech trafnych.Niewątpliwie musiała tu działać jakaś tajemnicza klątwa.Późna pora sprawiła, że nikt już nie pracował.Nikt też nieprzejawiał zbytniej ochoty powrotu do domu.W domach oczekiwali ich członkowie rodzin, okazujący rozgoryczenie i dezaprobatę, zadający głupie pytania i domagający się na te pytania odpowiedzi.Ani Karolek, ani Barbara, ani Lesio nie umieli owych odpowiedzi udzielić.Któż bowiem wie, co będzie, jak go wyrzucą ze spółdzielni mieszkaniowej, któż potrafi łagodzić żale rzemieślników słusznie domagających się zapłaty, jeśli nie otrzyma pieniędzy za nabyty przedmiot? Od Lesia żądano ponadto oświetlenia mieszkania w godzinach wieczornych, któremu to wymaganiu absolutnie już nie mógł sprostać.W posępną, czarnymi myślami wypełnioną ciszę wdarł się nagle dźwięk pozornie niewinny, o którym nikt z przygnębionych nędzą na razie jeszcze nie wiedział, że zwiastuje wydarzenia wielkie, niecodzienne i wstrząsające.Dźwiękiem tym było trzaśnięcie drzwi wejściowych i odgłos szybkich kroków człowieka w galopie, usiłującego gwałtownie wyhamować na śliskiej posadzce.Zgodnie z prawami natury człowiekowi owemu raczej się to nie udało i rozpędzony Janusz wpadł do pokoju z imponującym poślizgiem, uszkadzając nieco skrzydło drzwiowe i zatrzymując się dopiero na stole Lesia.Oparł się o deskę i stał, ciężko dysząc i z wyrazem zgrozy wytrzeszczając oczy na współkolegów.Barbara, Karolek i Lesio oderwali się od dramatycznych rozmyślań i z cieniem zaonteresowania spojrzeli na świeżo przybyłego towarzysza niedoli.- Cóżeś taki ochwacony? - spytał z niesmakiem Lesio, usiłując na powrót wyprostować zepchniętą ze stołu deskę.- Leciałem.po.schodach.- odparł z wysiłkiem Janusz, nie usuwając z twarzy intrygującego wyrazu zgrozy.- Co się stało? - spytała ostrożnie Barbara, węsząc nieszczęście.- Gonił cię kto? - zainteresował się Karolek.Janusz odetchnął głęboko kilka razy starając się odzyskać głos, z zamiarem posłużenia się nim w sposób odpowiednio efektowny.Następnie tonem absolutnie tragicznym powiedział: - Dno, proszę państwa.Beznadziejna krewa! Troje słuchających odwróciło się już całkowicie w jego stronę i pojmując mgliście wagę tego czegoś, co się niewątpliwie musiało wydarzyć zawisło wzrokiem na jego ustach.Janusz odetchnął jeszcze raz.- Wracam prosto od Henia - powiedział, a w tragicznym tonie jego głosu pojawiły się jakieś spiżowe dźwięki.- Od Henia, rozumiecie? - Przecież Henio jest we Włoszech - powiedział Karolek ze zdumieniem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]