[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chcesz mi wmówić, że ty spełniłeś swoją powinność, a harrarzy spełnili swoją? Wobec tego, jakim sposobem nasz młody przyjaciel zdołał umknąć?– Sądzę, panie, że to niewłaściwe słowo.Kiedy zacząłem rysować drugi wzór, poczułem, że coś – nie mam pojęcia co lub kto – wspomaga go.– Dlaczego zatem nie podjąłeś odpowiednich kroków? – Głos Izgarda przeszedł w szept.Palce nie opuszczały ramienia skryby.– Wówczas jeszcze nie miałem pewności i.Izgard uderzył kantem dłoni.Kość pękła równie łatwo jak przegniła gałąź; pęknięciu towarzyszył stłumiony trzask.Skryba z wrzaskiem złapał się za obojczyk.Czarnymi od atramentu palcami objął wystający kikut kości.Strącone słoiczki z barwnikami potoczyły się po stole, niektóre roztrzaskały się o ziemię.Izgard podniósł pięść na wysokość piersi i znieruchomiał.Miał wielką ochotę uderzyć powtórnie.Pragnienie było tak silne – bez porównania silniejsze niż kiedykolwiek dotychczas – że przez chwilę trząsł się, walcząc z nim.Dygocąc i pochlipując, skryba opadł na krzesło.Obserwując go, Izgard zdumiał się nad sposobem, w jaki światło świec odbijało się na skórze starca.Ederius przypominał obraz namalowany przez jednego z weizachijskich artystów.Widok ten uspokoił króla na tyle, że zdecydował się dotknąć starca.– Cicho, Ederiusie, już cicho.Kość była złamana.Sterczący koniec wybrzuszał szorstką wełnę tuniki.Choć w oczach Ederiusa zbierały się wciąż nowe łzy, pozwolił się udobruchać, przycisnął policzek do dłoni Izgarda i– zaciskając wargi ze wszystkich sił – powstrzymał się od okrzyków bólu.Król zapanował nad wyrzutami sumienia, tłumacząc sobie, że przecież człowiek ten zasłużył na chłostę.– Ból minie – rzekł po chwili, dotykając szczęki Ederiusa i każąc mu spojrzeć na swego oprawcę.– Wiesz chyba, że człowiek z moją pozycją nie może pozwolić sobie na pobłażliwość względem kogoś, kto nie wypełnił polecenia.– Poczekał, aż skryba kiwnie głową.– No, dobrze.Przyślę tu chirurga.Izgard przesunął palce po gardle Ederiusa – zatrzymując się na moment, by wygładzić fałd luźnej skóry, który zwisał niczym zżółknięty liść – po czym przeszedł na drugą stronę pracowni.Do drzwi odprowadził go stłumiony jęk starca.– A tak przy okazji – rzekł jeszcze, odwracając się w progu – spodziewam się, że o świcie zasiądziesz przed kałamarzem.Nie miał zamiaru czekać na odpowiedź.Wyraził się wystarczająco jasno.Gdy tylko drzwi zatrzasnęły się za nim, wziął głęboki oddech.Ze zdziwieniem stwierdził, że drży.Kiedy uderzył skrybę, przestał na chwilę panować nad sobą, a jakaś cząstka jego osobowości nie miała ochoty przestać.Wzruszył ramionami z przeciągłym westchnieniem.Miał słuszny powód do gniewu.Ederius musi w końcu zrozumieć, że czasy się zmieniły.Nie byli już przyjaciółmi.Dni, kiedy łączyła ich wspólna pogoń za Kolczastym Wieńcem, bezpowrotnie minęły.Lata wypełnione planami, potyczkami i intrygami przyniosły spodziewany owoc.Obaj zdobyli to, czego tak długo poszukiwali: Ederius miał wyłączne prawo do badania Wieńca, on natomiast miał wyłączne prawo go nosić! Cokolwiek przyniosą najbliższe miesiące, żaden z nich nie będzie mógł powiedzieć, że to nie jego zasługa.Poirytowany kursem, jaki obrały jego myśli, Izgard odegnał je lekceważącym machnięciem ręki.Był teraz królem, a ci nie mają przyjaciół, tylko sługi.Poza tym, Ederius z pewnością wkrótce wydobrzeje.Izgard upewnił się co do tego.Rzadko zadawał nie przemyślane ciosy.Złamany obojczyk niewątpliwie bardzo doskwiera, ale nie pociąga za sobą większego uszczerbku na zdrowiu.Król tylko dlatego oszczędził prawe ramię skryby, iż chciał umożliwić mu dalszą pracę.Ból mógłby niekorzystnie wpłynąć na jakość tworzonych iluminacji.Środki uśmierzające nie wchodziły w grę: mogły spowolnić umysł starca i odbić się niekorzystnie na samych wzorach, zagrażając zaplanowanym bataliom i niespodziewanym uderzeniom.Kiedy wędrował nisko sklepionymi, okrągłymi korytarzami fortecy Sern, wspominał dzień koronacji.Zorganizowano niezwykle skromną uroczystość: bez procesji, fanfar i widowisk.Uczestniczyli w niej tylko ci, których obecność była konieczna: prefekci, generałowie, doradcy, a także wrogowie.Wszyscy, którzy sprawowali jakąś władzę, zebrali się na krótkiej ceremonii.Chór wyśpiewał swoje oracje przy wtórującym mu turkocie wózków z potrawami, duchowni wygłosili błogosławieństwo przy akompaniamencie bębniących ze zniecierpliwieniem palców, nawet namaszczenie świętymi olejkami rozegrało się w pośpiechu.Jeszcze dziesięć godzin wcześniej wszyscy myśleli, że koronacja odbędzie się w Weizach.Zazwyczaj to stolica była świadkiem uroczystości o podobnej randze.No cóż, nie tym razem.W obliczu wojny wszelkie inne sprawy zeszły na dalszy plan.Sern był górską warownią, twardą jak skała, zwartą jak kamień i nieprzeniknioną jak góra, o której stoki się wspierała.Jej mury wytrzymały napór pięciuset lat, a w tym czasie żadne wrogie wojsko nie zdołało zrobić w nich wyrwy.Fortecę wykuto z żywego kamienia góry Iviss.W zimie mury obronne pokrywały się warstwą lodu, lecz północne wiatry zawsze je omijały.Tylko w Garizonie budowano podobne fortece.Izgard pozwolił sobie na nikły uśmiech.Bastiony Sern sprzyjały całej sprawie, jednak przyszłego króla zwabiło tu głównie umiejscowienie zamku.Podnóże Gór Działowych; pół dnia marszu do granicy z Raize i dwa dni marszu do Wiernej Góry.Zaiste, nie było lepszego miejsca, z którego można by wyprowadzić wojska do ataku.Nie wystarczyło ozdobić głowę koroną Garizonu – panowanie należało przypieczętować krwią zabitych wrogów.Ciernie Kolczastego Wieńca kłują nie tylko do wewnątrz, ale i na zewnątrz.Ederius, starzec i mistyk, iluminator i skryba, miał czuwać, by każde ukłucie było śmiertelne.– Panie! – dobiegł go z tyłu wysoki, zduszony głos.Izgard zesztywniał.Nie miał ochoty na łzy i dziecięce napady złości.Tego wieczoru musiał uczestniczyć w naradzie nad strategią batalii.Wojna i korona Garizonu były sobie poślubione.Nie odwracając się, nakazał:– Wracaj do siebie, Angeline.Ciche kroki zbliżyły się do niego.– Nie mogę iść z tobą?Poczuł, jak czyjaś dłoń dotyka jego ręki.Odsunął się gwałtownie i syknął:– Dziś wieczorem chcę zostać sam.– Ależ Izgardzie, Gerta powiedziała.– Nic mnie nie obchodzi, co powiedziała ta twoja stara służąca.Zostaw mnie w spokoju
[ Pobierz całość w formacie PDF ]