[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ciąża.Nosiła w sobiedziecko.Powoli uniosła dłoń do płaskiego brzucha, zadrżała,gdy ją do niego przycisnęła.To niemożliwe, powtarzała sobiegorączkowo.Och, dobry Boże, jeśli była w ciąży, co stało się zdzieckiem? Wstrząsały nią dreszcze, gdy rozważała różnemożliwości.Musiało się skończyć poronieniem, boalternatywa była zbyt koszmarna, by choćby brać ją poduwagę.Zamknęła oczy, zacisnęła powieki z przerażenia.Nieusunęłaby przecież dziecka.prawda?Pytania wirowały, atakowały niczym rozszalałe ptaki,dziobały i darły ją na strzępy.- Rozumiem - mruknął Gerard, zauważając jej oczywistąkonsternację i wnioskując z tego, że faktycznie usunęła ciążę.-Cóż, nie powinnaś się tym zadręczać, moja droga.Nie byłabyśdobrą matką.Masz inne talenty.Rozchyliła wargi, lecz nie dobył się z nich żaden dzwięk.Mogła myśleć tylko o jednym.Grant nie może się dowiedzieć.Gdyby usłyszał, co prawdopodobnie zrobiła, gardziłby nią powieczne czasy.nie bardziej jednak niż ona gardziła sobą.Gerard podszedł do niej od tyłu, położył dłonie na jejramionach i przesunął je w dół pieszczotliwym gestem.- Vivien, zostaw Morgana i wróć do mnie.Dzisiaj.Toczłowiek z gminu.Nie zdoła zrobić dla ciebie tego, co mogęzrobić ja.Przecież wiesz.Jadowite, gniewne słowa cisnęły się na jej usta, lecz zdołałasię opanować.Nie powinna mieć w nim wroga.W przyszłości może się jej jeszcze przydać.Odwróciła się doniego z drżącym uśmiechem.- Rozważę to, lecz nie spodziewaj się mnie dzisiaj.A teraz.wrócimy do sali oddzielnie.Nie zamierzam upokarzaćMorgana, pojawiając się tam razem z tobą.- Jeden pocałunek, zanim się rozstaniemy - zażądał.Uśmiechnęła się kusząco.- Nie poprzestałabym na jednym, kochany.Idz już, proszę.Chwycił ją za rękę i uścisnął, po czym złożył pocałunek nabiałej rękawiczce.Gdy tylko odszedł, jej uśmiech zbladł.Przycisnęła palce do zimnych, spoconych brwi, usilnie walczącz łzami.Wybrała inną ścieżkę niż Gerard.Oszołomiona żalem i gorzkim lękiem zatrzymała się przygęstym żywopłocie okalającym potężną kamienną rzezbę OjcaCzasu.Owiał ją przyjemny wietrzyk.Była rozgorączkowana,półprzytomna, lecz wiedziała, że musi się opanować, zanimwejdzie do sali.Nie chciała mierzyć się ze zgromadzonym wśrodku tłumem, nie chciała stawać twarzą w twarz zMorganem.Wzdrygnęła się, słysząc najeżony nienawiścią męski głos,który rozdarł ciszę.- Dziwka! Nie spocznę, dopóki nie będziesz martwa.Zaskoczona obejrzała się, szukając zródła tego głosu.Wokół niej zatańczyły cienie.Jej serce zerwało się do galopu.Słysząc kroki, podskoczyłaniczym przerażony zając.Zebrała spódnicę, załkała cicho irzuciła się do ucieczki po kamiennych schodach, potykając sięi zataczając ku światłom pałacu.Pośliznęła się na mchu albowilgotnym liściu i upadła, ocierając łydkę na krawędzi stopnia.Krzyknęła z bólu i znów zerwała się do biegu, lecz było zapózno - wokół niej zamknęły się silne ramiona.- Nie! - wyszlochała, wymachując pięściami, lecz unie-ruchomiła ją żelazna obręcz uścisku.W jej uszach zabrzmiał surowy głos, dopiero po chwili gorozpoznała.- Vivien, nie ruszaj się.To ja.Spójrz na mnie, do diaska.Mrugając, utkwiła w nim przerażone spojrzenie.- Grant! - wykrztusiła, łapczywie chwytając powietrze ustami.Musiał dostrzec ją z domu i wybiegł do niej, gdy tylko zaczęłapanikować.Usiadł na kamiennym stopniu, by ją przytulić, ichtwarze dzieliły zaledwie centymetry.Zwiatło księżycazałamywało się na grzbiecie jego długiego nosa, rzucało cieniez jego gęstych rzęs na policzki.Przywarła do niegoroztrzęsiona, objęła go z ulgą za szyję.- Och, dzięki Bogu.- Co się stało? Dlaczego uciekałaś? Oblizała suche wargi.- Ktoś przemówił do mnie zza rzezby.- Gerard?- Nie, nie sądzę.głos był inny, lecz.Och, spójrz!- Wskazała palcem cień poruszający się za rzezbą, który zarazzniknął za żywopłotem.- To Flagstad - rzekł Grant.- Jeden z detektywów.Jeśli wokolicy kręci się jakiś mężczyzna, on go znajdzie.- Czy ty także nie powinieneś go ścigać?Przez chwilę bawił się lokiem, który uwolnił się z wysokiegoupięcia, po czym delikatnie założył go za jej ucho
[ Pobierz całość w formacie PDF ]