[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Hija nieżyje.Trzy proste słowa wbiły się w mózg niczym ostrze włóczni, dotknęły miej-sca, które nazywało się wieczność.Nie ma jej.Nie wróci nigdy.I wtedy Kosmosznów runął na głowę Anioła Zagłady, zgniótł go, zmiażdżył i przyniósł ze sobąciemność.* * *Gabriel czuł się szczęśliwy.Wiedział, że nie ma po temu wielu powodów, alew tej chwili nie chciał myśleć o przyszłości.Cóż, dojdzie do wojny.Widać takawola Jasności.Zrobi, co w jego mocy, żeby zwyciężyć.Przegra i nastanie koniecczasów? Cóż, widać taka wola Jasności.Najważniejsze, że przywrócił porządek.Najważniejsze, jak go witano w Królestwie.Na Otchłań, niby zbawcę! Teraz mógłodetchnąć z ulgą, bo wiedział, że dobrze spełnił obowiązek, a rzesze skrzydlatychpójdą za nim, cokolwiek zamierzy.Nawet na wojnę.Aż trudno uwierzyć, że to wszystko rozegrało się wczoraj.Pierwsza noc wewłasnym łóżku.Pierwszy dzień we własnym gabinecie.Na szczęście ci durnie,fałszywi regenci, nie zdążyli niczego zniszczyć.Z lubością spoglądał na bibelo-ty, meble, boazerię.Dobrze jest wrócić do domu.Może powinien kazać odczynićuroki i pobłogosławić pomieszczenia, żeby zniwelować szkodliwe wpływy Nita-ela i całej tej bandy.Pomysł niegłupi, ale zajmie się tym pózniej.Rozparty w wygodnym fotelu przy biurku, pozwolił sobie na coś, czego nierobił często.Położył nogi na blacie.Oczywiście, to ostentacja, ale dziś ma pra-wo świętować.Pogładził pierścień regenta, który znów nosił na palcu, obrócił gokilka razy. Dobrze znowu cię mieć, stary szepnął czule.Klejnot zalśnił tęczowo, a Gabriel odczytał grę świateł jako porozumiewawczemrugnięcie.Przywołał służącego i zażądał wina.Zdążył upić dwa łyki, gdy odezwało sięoko dnia.Archanioł odebrał, a w miarę jak słuchał, twarz mu się ściągała.230 Spokojnie, Kamaelu powiedział wreszcie. Tylko bez paniki.Tak,rozumiem, jak poważna jest sytuacja.Zaraz będę.Czekajcie.Z westchnieniem schował oko.Zadowolenie, pomyślał, to ulotne odczucie.Zwłaszcza w wypadku regenta Królestwa. No, dobra burknął gniewnie. Który dureń mu powiedział? Ja wychrypiał z trudem Samael.Miał obandażowaną głowę, szczękę poskładaną magicznie, zadrutowaną spe-cjalną siatką, stanowiącą cudo głębiańskiej medycyny, i ortopedyczny kołnierz naszyi.Każdy zwykły skrzydlaty zginąłby od ciosu Daimona, ale Samael był nie-gdysiejszym archaniołem, potężnym demonem, w dodatku zaprawionym w licz-nych bijatykach.Musiał jednak sam przed sobą przyznać, że szczęście mu dopisa-ło, bo mało brakowało, żeby Frey go zabił.Był potłuczony, obolały i w kiepskimhumorze.Gdyby nie czuł się tak zle, nie pozwoliłby się Gabrielowi strofować, aleteraz bardziej niż kłótni potrzebował odpoczynku w łóżku. Mogę wiedzieć, co ci do łba strzeliło? zagadnął z przekąsem Pan Obja-wień. Skąd miałem wiedzieć? Głos Samaela brzmiał jak szorowanie papieremściernym po kamieniu. A ty drugi mądry sarknął Gabriel do Kamaela. Przecież domyślałeśsię, co go łączy z Hiją?Hrabia palatyn Głębi rozłożył bezradnie ręce. Myślałem, że śpi. No, to nie zabieraj się już więcej do myślenia.Kiepsko ci wychodzi.Coz nim? Dał się w ogóle opatrzyć? Dał, bo zemdlał. Kamael podrapał się w policzek. A jak się ocknął, zrobił następną rozróbę wychrypiał Ryży Hultaj.I zamknął się w baraku. Długo tam siedzi? Pół dnia i całą noc, aż do teraz.Gabriel z westchnieniem potarł brodę. Ktoś próbował z nim gadać? Ja powiedział Kamael. Wyrzucił mnie. Zciślej rzecz biorąc, razem z drzwiami dodał Samael.Gabriel rozejrzał się wkoło.Stali na małym, zaśmieconym placyku międzyopuszczonymi magazynami.Wiatr podrzucał w powietrze stare gazety i kawałkifolii.Z baraku, w którym Samael ukrył Daimona, nie dochodziły żadne odgłosy. No, dobra Pan Objawień bezwiednie bawił się pierścieniem. Wejdętam. Uważaj ostrzegł Kamael. On naprawdę zwariował.Ocknął się w nimNiszczyciel, ślepy i oszalały.Chciał wyjść i zniszczyć wszystko, chyba cały Ko-smos, wszystkie światy, planety, wszelkie życie.Na szczęście był tak osłabiony,231że stracił przytomność.Potem, kiedy się ocknął, powiedział, że nic dla niego nieznaczy Królestwo, przepowiednia i Siewca.Niech wszystko zginie.Zamknął sięw baraku i od tej pory wszelki kontakt z nim się urwał.Nie mówi, nie słucha,siedzi w ciemności.Boję się, że stracił zmysły na dobre. To się okaże mruknął regent Królestwa. Byle tylko chciał mnie wy-słuchać.Wchodzę. Ostrożnie zachrypiał Samael.Gabriel zbył uwagę machnięciem ręki.Powoli uchylił drzwi, dyndające na jed-nym zawiasie.Widocznie Daimon naprawdę wykopał przez nie Kamaela.Archa-nioł wsunął się do środka.W pomieszczeniu panował głęboki półmrok, lecz mi-mo to natychmiast dawało się zauważyć, że barak wygląda, jakby przeszło przezniego tornado.Na podłodze walały się połamane skrzynie i to, co pozostało zeskromnego umeblowania.Drzwi do następnego pomieszczenia były zamknięte.Gabriel szarpnął za klamkę.Zamek zazgrzytał, ale nie ustąpił.Dżibril zastukał. Daimon? zawołał. To ja, Gabriel.Musimy pogadać.Odpowiedziała mu cisza. Daimonie, posłuchaj.Ona nie umarła.Przysięgam.Samael powtarzał ploty.Hija nie umarła.Ani szelestu. Nie oszukałbym cię w takiej kwestii.Ja też ją kocham.Jest dla mnie jakcórka.Proszę, porozmawiajmy.Przyłożył ucho do desek i nasłuchiwał.Za drzwiami rozległ się cichy szmer. Daimonie, otwórz.Powiem ci prawdę, przysięgam.Zawiasy skrzypnęły.Pan Objawień uskoczył zręcznie, ale drzwi uchyliły sięminimalnie. Wejdz usłyszał chrapliwy głos.Wsunął się do środka.We wnętrzu panowała niemal zupełna ciemność.Po-tknął się o szczątki desek, stanowiących byłe przepierzenie. Daimon? zagadnął ostrożnie, wytężając wzrok.Niewyrazny kształt poruszył się w przeciwległym końcu pomieszczenia. Mów warknął ten sam ochrypły, gardłowy głos.Gabriel go nie rozpoznawał.Wydawało mu się, że należy do mrocznego,morderczego stwora, w którego przemienił się Daimon.Istoty o wyszczerzonychkłach, przekrwionych oczach i szponach jak sztylety. Hija nie zginęła zaczął. Oddział, nasłany przez Nisrocha, rzeczywi-ście spustoszył wyspę.Hija broniła się dzielnie i skutecznie, miała jednak za małosił, żeby pokonać najemników.Dostali się do pałacu.Wtedy zaryzykowała bardzotrudny, potężny czar.Postanowiła wznieść się pomiędzy wymiary, do tak zwanegoMiędzyświecia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]