[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wynika z tego, że czas zabija cielesność, a starość jest wstępnym etapem duchowej formy egzystencji.Śmierć nic nie znaczy, pamiętaj!Dobre samopoczucie powoli go opuszczało.Wracały nagłe, choć krótkie i niezbyt dokuczliwe ataki bólu, okresy słabości, duszność i zawroty głowy.Czekając któregoś wieczoru na Łucję, pomyślał sobie, że póki co powinien jeszcze zobaczyć dom, a przynajmniej resztki, które z niego zostały.Od tej chwili nie dawało mu to spokoju.Osiedle leżało niedaleko, zaledwie siedem kilometrów drogi przez miasto, ale dotarcie tam teraz nie było proste.Lokalne serwisy pokazywały ulice przegrodzone betonowymi zaporami, ostrzegały przed narażaniem życia w grożących zawaleniem blokach, mówiły o budynku przy ulicy Burskiego, który rozpadł się zaledwie w dwa tygodnie po opuszczeniu przez mieszkańców.W dzień wyprawy obudził się bardzo wcześnie, zrobił sobie zastrzyk, a po odleżeniu obowiązkowej godziny zjadł bułkę i plaster sera oraz wziął podwójną porcję witamin.Zabrał też rzeźbioną laskę Cmona, która wisiała w przedpokoju.Autobusy dojeżdżały tylko do osiedla Nagórki, jak za dawnych czasów, kiedy kończyło się tu miasto, a dalej były już tylko pola.Wysiadł jako ostatni z kilku zaledwie pasażerów i skręcił w ulicę stromo wznoszącą się do góry.Nagórki zostały wysiedlone kilka lat temu, ale dopiero teraz, jako jedno z niewielu osiedli w regionie, objął je specjalny program Unii Europejskiej dla likwidowania zagrożeń budowlanych i przystosowywania terenów do nowej zabudowy.Teren na zachodniej stronie wzgórza, tam gdzie była kiedyś monstrualnej wielkości szkoła podstawowa i kilka wieżowców, już splantowano.Nie pozostał żaden ślad, wykopy po fundamentach wypełniono ziemią, na całym obszarze wytyczono nowe działki, które ciągnęły się aż do kościoła, nieczynnego, stojącego na pustym polu, ale już z wysokim słupem, na którym kolorowo mrugało Oko Wieczności - znak Uniwersalistów.Natomiast dalsza część osiedla przedstawiała się jako jeden wielki plac rozbiórki.Irek szedł przed siebie i ledwo rozpoznawał znajome kiedyś miejsca.„Tu był sklep «Hermes», tu przychodnia, tam mieszkał Przemek Wesołowski, tu ten znany prezenter radiowy.”- przypominał sobie w myślach.Nikt nie zwracał na niego uwagi, mimo że formalnie obowiązywał surowy zakaz wstępu.Rozbiórka prowadzona była planowo, metodycznie.Najpierw wypalano dach budynku, buchał płomień i walił w niebo słup czarnego dymu.Potem robotnicy od najwyższego piętra zaczynali rozmontowywanie betonowych płyt.Zewsząd dochodził łoskot mechanicznych młotów, za pomocą laserowych pił przecinano zbrojenia.Później dźwig, pomalowany na pomarańczowo i migający ostrzegawczymi światłami, zdejmował płytę i umieszczał ją na platformie specjalnej ciężarówki.Te wielkie, bezgłośnie poruszające się potwory, zabierające po dziesięć płyt jednocześnie, sunęły jeden za drugim prowizorycznie wybudowaną drogą, prowadzącą nad skarpą aż do wzniesionej przez Holendrów przetwórni za jeziorem Skanda.Tam z kolei potężne młyny mełły beton na proszek, służący potem jako materiał do budowy autostrady wschodniej.Odjeżdżały w dal ramy ludzkich losów, miejsca wzruszeń i lęków, strzępy tapet - opakowań codzienności, okienne otwory, przez które tyle oczu dziesiątki lat patrzyły na wiosenne niebo albo padający śnieg.Gdzie indziej demontowano fundamenty, odpowiednimi maszynami wyrywano z ziemi rury kanalizacyjne, gazowe, kable telefoniczne, elektryczne i telewizyjne, przeprowadzano też natychmiastową dezynfekcję pustych już wykopów poprzez pompowanie do nich cuchnącego chemicznie płynu z czerwonych cystern.O wiele trudniejsza była rozbiórka domów wyraźnie grożących zawaleniem.Taki wieżowiec Irek zobaczył przy dawnej pętli autobusowej, obok ciastkarni.Jeden z jego szczytów stał prosto, drugi jakby słaniał się na nogach, wykręcał i jednocześnie pochylał do przodu.Część betonowych płyt oderwała się i leżała bezładnie po obu stronach budynku, inne ledwo wisiały na stalowych drutach, dach był przełamany, od jego linii aż do siódmego piętra ział potworny rozstęp ścian, budynek wyglądał jak rozdarta do połowykartka papieru.Tu ludzie musieli pracować z platform na długich wysięgnikach, dokonując cudów zręczności, żeby poszczególne fragmenty odcinać, a potem podwieszać pod ramię dźwigu.Słońce przypiekało coraz mocniej, niebo zmętniało od upału jak prześwietlona klisza.Szedł jednak dalej i z leżących wszędzie, w pryzmach i pojedynczo, betonowych złomów, gruzowiska dwudziestego wieku, odczytywał czasem ledwie już widoczne, namalowane wyblakłą farbą duchowe przesłania końca minionego stulecia: „Kto ma spray, ten ma władzę”; „Spray jak czay w to mi gray”; „Lubię grzebać w dupie - Tomcio Paluch”.Czekała go jeszcze wędrówka do dawnego osiedla, na sąsiednie wzgórze, spadającą w dół, a potem pnącą się wysoko ulicą Krasickiego.Tu było już gorąco jak na patelni.Nie dał za wygraną, szedł, omijając ustawione w poprzek ulicy betonowe poręcze.Kompleksy budynków opleciono policyjnymi taśmami, jak wszędzie ustawiono tablice ostrzegawcze.Jego dom nie miał już okien ani drzwi, stał ażurowy, jakby złożony z klocków.To śmieszne, wyglądał tak samo jak wtedy, kiedy co tydzień przybiegali tu z Mirką i klęli z niecierpliwości, czekając końca ślimaczącej się budowy i kluczy do własnego kąta.Obok Irka stanął facet z drugiej klatki, którego znał z widzenia ze trzydzieści lat.- O, teraz to im szybko idzie - zauważył, zadzierając głowę.- Mają taką maszynę, tłoczą do mieszkania rozżarzone powietrze, wszystko popieleje w dziesięć minut i spokój.Podjeżdża wielki zbiornik, wsysa popiół jak odkurzacz i już, beton czysty, można rozbierać.Ciężko przeżył wyprawę do domu, choć pozornie niczym się nie przejął.Po powrocie spał kilka godzin, bolała go później głowa, zaczęły się nudności i kłucia kręgosłupa.Na dodatek tego wieczoru nie przyszła Łucja.Nie przyszła też i następnego, i jeszcze następnego.Niepokoił się, szukał jej przez kilka dni.Chodził po mieście, wystawał przed sklepem, gdzie się spotkali.Szukałby pewnie dalej, ale zupełnie stracił siły.Czuł, że Proxeol z trudem powstrzymuje ból, nie może jednak powstrzymać coraz większej słabości i fal wysokiej gorączki.Organizm odmawiał też przyjmowania pokarmów, tolerował tylko najlżejsze rzeczy, resztę zwracał.Przestraszył się nie na żarty dopiero wtedy, gdy po takim wymiotnym odruchu spostrzegł kilka ciemnych kropel krwi.W pierwszej chwili rozpaczliwie chciał wracać do Wszechwłogi.Ze strachem, wiele razy biorąc do ręki modem i odkładając go z powrotem, wszedł na terminal Oddziału O-L.Na szczęście ukazała się Majami.Po ucieczce Wszechwłoga podobno wpadł w szał, Bogu ducha winnego Babilona, który nie był jeszcze zakwalifikowany, wysłał do zakładu psychiatrycznego i kazał zgłosić zaginięcie Irka na policję
[ Pobierz całość w formacie PDF ]