[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Uszminkowana na karmazyn ustawiłam sięw kolejce do lekarza.Miałam siódmy numerek, więc spodziewałam się chwilę poczekać.Umyślnie nie przyniosłam książki do zwrotu, zostawiłam ją sobie jako pretekst do kolejnejwizyty.Wierciłam się na krześle gorzej niż Artur, przed nami kolejka pań topniała bardzo wolno.Nie chciało mi się z nimi rozmawiać, zagadnięta, mruczałam coś niewyraznie, zasłaniając usta,żeby się domyśliły, iż nie chcę ich zarazić.Musiałam sobie w głowie przygotować planbłyskotliwej wymiany zdań z doktorem, nie rozpraszać się w głupiutkiej rozmowie o sposobachprzyrządzania sznycli.Nie obchodziło mnie, co sobie te panie o mnie pomyślą.Olgierd Aęcki nie musiał bardzo starać się o moje względy.Coś tam do mnie powiedziałdowcipnego, ciśnienie mi zmierzył, Artura obejrzał fachowym okiem, łokciem niechcącyzahaczył o moją pierś przy badaniu i już mi zapora zaczęła przepuszczać miód na serce.Działosię ze mną to samo, co pamiętnej nocy, pijąc wódkę z Andrzejem, drugim mężem Poli, z tąróżnicą jednak, że byłam starsza, odważniej sza, zdecydowana sięgnąć po zakazany owoc.Wielelat nie czułam takiego dreszczu podniety, teraz ciskało mną pragnienie popełnienia szaleństwa,które szybko mogło stać się grzechem.Chciałam się przytulić do białego fartucha doktoraAęckiego, objąć go ramieniem za szyję, tylko o tym myślałam, kiedy zapisałam samą siebie nawizytę do niego, jakieś dwa tygodnie pózniej.Zdrowa jak rydz, ponownie ustawiłam się w kolejcepomiędzy kaszlącymi i stękającymi kobietami z dziećmi na kolanach.Do doktora nie czekał anijeden mężczyzna.Na tę wizytę ubrałam się w sukienkę ładnego, słonecznego koloru i krótkisweter, który był raczej bolerkiem.Pamiętam, że w tym dniu przygrzało mocno kwietniowe słońce,można było wyjść na pole bez płaszcza i czapki.Nie ułożyłam włosów przed lustrem, rozpuściłamje wolno, zburzyłam grzebieniem, lekko tylko spryskałam lakierem.Za uszami oraz nanadgarstkach skropiłam się perfumami, a całości dopełniły wielkie słoneczne okulary, bardzomodne, które udało mi się kupić poprzedniego lata w NRD.Do torebki wrzuciłam Dzieje grzechu.Balzac pięknie opisywał takie dojrzałe kobiety w moim wieku. No co tam dobrego u pani? powitał mnie jak dobrą znajomą od progu.Poprosił,żebym usiadła na krześle.Gdybym miała ogon, tobym nim zamerdała z uciechy.Wszystkowskazywało na to, że traktuje mnie wyjątkowo, coś się między nami niechybnie zaczynało.Olgierd Aęcki pod fartuchem ubrany był w szarą koszulę we wzorki, spodnie sztruksowe,pewna byłam, że z Peweksu, pachniał mieszaniną wody kolońskiej i lekarstw, idealnakombinacja dla mojego wrażliwego nosa. Książki nie zdążyłam jeszcze przeczytać.pan doktor wie, jak brak czasu dokucza, aczytać mogę tylko po nocach. opowiadałam rozkład dnia, plącząc się. Bo właściwie zespaniem mam pewien kłopot.zazwyczaj, czy pan doktor może. Pewnie mąż nie pozwala się pani wyspać. Olgierd Aęcki zachował całkowitąpowagę, mówiąc te słowa.Oceniał, czy chcę go wywieść na manowce, czy może mu się tylkozdaje, że ta mężatka z obfitym biustem go uwodzi? Wytrzymałam wnikliwe spojrzenie, nieodwróciłam wzroku, bezczelność rozpierała mnie od wewnątrz.Najśmieszniejsze było to, że takąkobietą, na jaką się kreowałam, wcale nie byłam.Nie interesowali mnie mężczyzni, nieflirtowałam w pracy, nie nosiłam obcisłych spódniczek przed kolano, wydekoltowanych bluzek,nie polowałam na męskie spojrzenia i nie wysyłałam żadnych sygnałów do płci przeciwnej.Może Waldemar nie zaspokajał moich potrzeb w sypialni, ale nauczyłam się z tym żyć, zupełniez innych powodów przymilałam się do doktora Aęckiego.Miałam wrażenie, jakby on na mnieczar rzucił, nie umiałam się powstrzymać, choć trudno by mi było określić, czego tak naprawdęod niego oczekiwałam.Szukałam bliskości, najmniej chyba cielesnej.Dziwne rzeczy się wtedyze mną działy, jakbym była bohaterką jakiegoś romansu napisanego przez Francuza.Rozmawialiśmy chwilę o moim zdrowiu, omijając temat niewyspania, to znów oksiążkach, a gdy zapinałam bolerko na piersiach i podnosiłam się z krzesła, gotowa do wyjścia,Olgierd zapytał niespodziewanie: Może by pani z jakąś koleżanką do mnie na imieniny przyszła w najbliższy czwartek?Serdecznie zapraszam.Zapiszę pani adres, dostałem w końcu mieszkanie służbowe.Kwadratowym pismem na odwrocie bloczku recepty zanotował nazwę ulicy Szopena,numer bloku oraz mieszkania.Podał mi kartkę, wcale niezmieszany czy zawstydzony takąbezczelną propozycją spotkania poza przychodnią.Wzięłam od niego ten adres, wsunęłam dokieszeni szybkim ruchem, ku własnemu zaskoczeniu zapewniłam, że przyjdę z koleżanką.Ledwie wyszłam z gabinetu, zaczęłam sobie wyrzucać, że nie powiedziałam mu przynajmniej, żesię zastanowię, jeszcze się zobaczy, tylko tak od razu wypaliłam, przyjdę! Musiałam mu sięwydać łatwą kobietą, jednak tym sobie głowy mnie zaprzątałam.Prosto z przychodni pognałamdo Wandy do pracy.Była wtedy sprzedawczynią w sklepie odzieżowym na Grunwaldzkiej, jakiśczas potem awansowała na ekspedientkę Peweksu przy ulicy Lwowskiej, bodajże w 1981 rokupracowała przelotnie jako ekspedientka w nowo otwartej Modzie Polskiej na Asnyka.Naubiorach zatem znała się jak żadna inna kobieta, zawsze posłusznie stosowałam się do jej zaleceńodnośnie do mody i dobrze na tym wychodziłam.Wanda była stanu wolnego, miała dwadzieściatrzy lata, własne dwupokojowe mieszkanie na Obrońców Stalingradu, które po śmierci mamyzajmowała sama, oraz konkretne plany.Nieustająco poszukiwała stosownego kandydata na męża.Szukała bardzo intensywnie, powiedziałabym nawet, że prowadziła rozwiązłe życie jak na tamteczasy, choć nasza przyjazń nigdy na tym nie ucierpiała.Przez jej buduar przetaczały się zastępymężczyzn, w różnym wieku, różnym wyglądzie, nie wszyscy byli stanu wolnego, ale wszyscyjednakowo chętni, aby się do Wandy zbliżyć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]