[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Miała nadzieję, że lord Tylar i lady Viridina będą czekać na nią u podnóża schodów, zjawiwszy się tam dopiero w tej chwili po swoich przygotowa­niach.Liczyła na to, że ojciec w swej próżności będzie dłużej się stroił.Stanęła u szczytu ostatniego ciągu schodów i wzięła głęboki, uspokajający oddech.“Głowa wysoko.Idź powoli.Pamiętaj o tym głupim trenie i postaraj się zapomnieć o tej głupiej eskorcie.Za­trzymuj się na chwilę po każdym stopniu.”Ostrożnie pokonywała każdy stopień krętych schodów i za­trzymała się w połowie zejścia, by posłuchać głosów dochodzących z dołu.Lord Tylar rozprawiał o czymś, ale jego głos miał napuszone, a nie zirytowane brzmienie, co oznaczało, że nie spóźniła się.Dzięki bogom za drobne łaski.Resztę schodów pokonała tym samym powolnym krokiem, wiedząc, że jeśli zacznie się spieszyć, będzie wyglądać niedystyngowanie, a wówczas lord Tylar rozgniewa się na nią.Zanim wieczór dobiegnie końca i tak będzie miał w związku z nią dosyć powodów do zdenerwowania, lepiej nie dostarczać mu dodatko­wych.Wyczekiwał jej; serce niemal jej zamarło, gdy ujrzała, jak obraca się w stronę schodów natychmiast, kiedy znalazła się w polu widzenia i krytycznym wzrokiem przygląda się każdemu jej ruchowi.Coś ścisnęło jej żołądek i stwierdziła, że trudno jest jej wykonać kilka głębokich, uspokajających oddechów.“Na pewno nie spodoba mu się suknia, ani włosy, ani makijaż.Z pewnością uzna też, że okropnie się poruszam.” - Była to reakcja automatyczna; zawsze miała takie odczucia, gdy mu­siała przed nim stanąć.Jak mogło być inaczej? Jedynym uczuciem, jakie kiedykolwiek w niej wzbudzał, był lęk.Ojciec był przystojnym mężczyzną, lecz zgodnie z elfimi standardami jego powierzchowność, i postawa były chłodne i non­szalanckie.Niezwykle wysoki, przewyższał Viridinę i córkę o pół­torej głowy.Jasnozłote włosy czesał tak samo jak jego dziad - obcięte niemodnie krótko i bez zwyczajowego diademu lub opaski, które dyktowała obecna moda, zupełnie, jakby chciał przywołać wspomnienie tego potężnego mężczyzny.Jego pociągła, pięknie wyrzeźbiona twarz nie odzwierciedlała kompletnie żadnych uczuć, lecz Rena znała go na tyle dobrze, by wiedzieć, że lekkie zwężenie błyszczących, zielonych oczu świadczyło o wypatrywaniu jakichś uchybień, które mógłby skrytykować.Zarówno on, jak i lady Viridina ubrani byli w tych samych kolorach - srebmo-białym i złotym.Jego strój robił wrażenie zbroi, chociaż tak naprawdę nią nie był; jej suknia natomiast była bardziej wyszukaną wersją tej, którą miała na sobie Sheyrena.Jednak na Viridinie szata z perłowo-białego jedwabiu z mienią­cymi się ptakami księżycowymi wyglądała pięknie.U obydwojga jedynym wnoszącym trochę dodatkowego koloru elementem była biżuteria - szmaragdy i beryle, przy czym klejnoty matki były kopią ozdób Reny, lecz Viridina nosiła je tak, jakby w ogóle nie czuła ich ciężaru.Lord Tylar miał na sobie mniej biżuterii i pro­stszą - pas, pojedynczy pierścień, naramiennik i naszyjnik.Rena zatrzymała się na ostatnim stopniu i czekała, drżąc we­wnętrznie, aż ojciec przemówi.Miała wrażenie, że ta chwila ciszy rozciąga się w wieczność, gdy rozpaczliwie walczyła, by jej drżenie nie uzewnętrzniło się.- Dobrze - odezwał się w końcu z niechętną aprobatą.- Nieźle się prezentujesz.Ukryła ulgę, podobnie jak przedtem drżenie i przebyła kilka kroków dzielących ją od niego.- Dziękuję, dostojny ojcze - szepnęła.Nie miała zamiaru szeptać, lecz nie potrafiła jakoś wydobyć z siebie głośniejszego dźwięku.- Chyba nie będziemy stać tu przez cały wieczór! - ob­rócił się, zanim jeszcze skończył zdanie i już kroczył wzdłuż ko­lejnego korytarza z różowego marmuru, kierując się ku swojemu gabinetowi i portalowi transportującemu, który się tam znajdował.Sam Tylar nigdy nie byłby w stanie zgromadzić dostatecznej mocy magicznej, by zbudować bezpośrednie przejście do Sali Rady, lecz to otrzymał wraz z dworem.Portal Treves przeniesie ich do Sali Rady, a tam użyją portalu Hemalth, by dostać się do posiadłości gospodarza przyjęcia.Zezwoleniem na skorzystanie z tego przejścia była magiczna pieczęć odciśnięta na zaproszeniu.Tylko ci, którzy mieli dostęp do podobnych portali, mogli w tak bezpośredni i szybki sposób udać się na przyjęcie.Pozostałych czekała długa, nużąca po­dróż przez kraj.Miarą pozycji i siły domu Hemalth był fakt, iż tak wielu elfich panów modliło się o możliwość odbycia tej podróży.Pierścień na palcu wskazującym prawej ręki Reny nie był jed­nym z wytworów Lorryna, lecz prostym sygnetem z ptakiem księ­życowym wyrytym w berylu (nie w szmaragdzie).Był to jej klucz do portalu, który pozwoli jej wrócić do domu.Bez niego musia­łaby czekać w sali Rady, aż ktoś zjawi się, by ją zabrać.Szmaragdy były cenione dla swej piękności i poszukiwane przez tych ludzkich niewolników, którym pozwolono nosić biżuterię, lecz dla elfów prawdziwie bezcennymi klejnotami były beryle, gdyż tylko one miały w sobie moc magiczną i mogły być używane do przecho­wywania zaklęć.Kobiety wkładają szmaragdy - bezużyteczne, piękne szmaragdy.Natomiast mężczyźni noszą beryle jako zew­nętrzną oznakę swojej mocy.Rena postępowała za ojcem, starając się nie nadepnąć na tren sukni matki, a eskorta szła za nią.Drzwi otworzyły się same, kiedy lord Tylar się do nich zbliżył, i niewielki orszak wkroczył do znajdującej się za nimi komnaty.Ojciec nazywał ją “gabinetem”, ale niewiele było tu rzeczy, które faktycznie nadawałyby jej ten charakter.W zasadzie nie było tu nic poza biurkiem z białego marmuru i kilkoma krzesłami - żadnych książek, żadnych papierów, gdyż Tylar pozostawiał swym nadzorcom i podwładnym wszelkie nudne sprawy dotyczące interesów, prowadzenia księgowości i temu podobne.Różowy mar­mur posadzki w korytarzu ustąpił tu miejsca miękkim, grubym dywanom koloru wrzosowo-popielatego, natomiast ściany wyko­nane były z jakiegoś tajemniczego materiału o barwie jasnoszarych chmur deszczowych.Do pokoju tego prowadziło dwoje drzwi, nieco ciemniejszych niż ściany.Jednymi drzwiami właśnie weszli, a drugie, znajdujące się dokładnie po przeciwnej stronie komnaty, były portalem transportującym.Lord Tylar zatrzymał się tuż przed nim, położył dłoń na klamce i obejrzał się jeszcze ze srogą miną na córkę.Rena mimowolnie skurczyła się w sobie.- Głowa uniesiona! - przypomniał jej ostro.- I uśmie­chaj się.Nie patrząc, czy posłuchała jego rozkazów, otworzył drzwi i przeszedł przez nie.Nie zawahał się ani przez moment, w końcu zdążył się już przyzwyczaić do portali.Za drzwiami była ciemność i wyglądało tak jakby połknęła ojca w momencie, kiedy przestąpił próg.Rena jeszcze nigdy w ży­ciu nie używała ani tego, ani innych takich przejść, lecz Lorryn, mający już w tym względzie doświadczenie, powiedział jej, że nie ma się czego bać.Mimo wszystko coś w głębi niej lękało się tej pozbawionej światła pustki i cofnęłaby się, gdyby nie straż za jej plecami.“.której zadaniem jest zapewne dopilnować, żeby nie odwró­ciła się i nie umknęła do swego pokoju” [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl