[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na półce stała książka telefoniczna.Wyciągnął opasły tom.Była to ta sama książka, którą Sammy znalazł w rui­nach.Otworzył.Na pierwszej, pustej stronie ktoś piórem, długopisem, ołówkiem i mazakiem powypisywał różne numery, nazwiska i adresy.Książka była najwyraźniej do dzisiaj używana przez mieszkańców tego domu.Walnut, Sherman, Kentfieid, Devonshire.Numer na aparacie przy ścianie był tym samym nume­rem Kentfieid, z którym chciał się połączyć poprzedniego wieczora.Wszystko powoli się wyjaśniało.Z książką w ręku przeszedł do jadalni, włożył klucz do zamka, przekręcił i otworzył drzwi.Spiżarnia była pusta.W tylnej ścianie świeciła ogromna dziura wycięta najwyraźniej pilarką, która leżała na pod­łodze.Podniósł jeszcze ciepłe urządzenie.Nigdy czegoś podobnego nie widział.Że też nie przeszukał wcześniej tego pomieszczenia.Po niewielkiej komórce wiatr rozrzucał resztki pociętego drewna i betonowy pył.Zapewne kiedy z nim tak rozsądnie i przyjaźnie rozmawiali, jedno z nich zajmowało się wyrzynaniem otworu.Jeden z dwóch świdrów leżał uszkodzony.Co za technika.Z pewnością nigdy nie zetknął się z podobnymi urzą­dzeniami, bezszelestnie wgryzającymi się w solidne, grube ściany starego domu.Już nic nie pozostaje do zrobienia, pomyślał bezradnie, Nic, tylko kapitulacja.Przeszedł się po mieszkaniu.Ani śladu właścicieli.Na tylnych schodach hulał wiatr, pobrzękując jakimś żelastwem uderzającym rytmicznie w metalową poręcz.Byli już dawno poza domem.W domu tylko on i pies.Ale nie.Nie było nawet psa.Nawet ślad po nim nie został.On także opuścił mieszkanie z właścicielami.Mógłby wybiec na ulicę.W domu z pewnością znalazła­by się jakaś latarka, jakiś płaszcz nadający się na podobną wyprawę.Z odrobiną szczęścia zdołałby umknąć z tego znienawidzonego miejsca, zanim Kesselmanowie zdążą wrócić z posiłkami.Może ukryć się w lesie i przeczekać, aż się rozjaśni, a potem dojść do autostrady.Albo obejść wzgórze, nieważ­ne, ile to mil.Bardzo mamę widoki na sukces.Cofnął się przed myślą o wyjściu.Potrzebował spokoju i snu.Lepiej pozostać w przytul­nym domu.A może uda mu się coś znaleźć? Rozsądniej będzie skorzystać z możliwości dowiedzenia się, czego się tylko da i ile się tylko da, zanim powrócą zmuszając go do długiej tułaczki.Skoro pozostawały tylko te dwie ewentualności, lepiej wybrać drugą.Powrócił do salonu.Pootwierał wszystkie szuflady, szafki i najprzeróżniejsze schowki, uważnie przeglądając zawartość.Uwagę zwrócił na przedmiot stojący w kącie, a wyglądający jak telewizor.Na aparacie stał jeszcze jakiś przedmiot przypominający projektor.W mahoniowej obudowie.Rozejrzał się za taśmą.Po chwili ekran się rozjaśnił.Dokładniejsze oględziny kazały mu wysnuć wniosek, że telewizor jest jedynie monitorem dla sprzętu video stojącego wyżej.Nacisnął klawisz.Cofnął się.Na ekranie ukazał się Ragle Gumm, najpierw z przodu, później z profila.Znajoma postać spacerowała po alei obok zaparkowanych samochodów.Ujęcie en face,Z głośnika- rozległ się komentarz.- „To jest Ragle Gumm".Bohater filmu usiadł na leżaku stojącym gdzieś na tyłach dużego domostwa.Ubrany był w szorty i hawajską, kolorową koszulę.- „A teraz próbka jego głosu" - odezwał się komen­tator i Ragle usłyszał siebie samego.- „.jeśli będę w domu przed tobą, zrobię to.Jeśli nie zdążę, trzeba będzie odłożyć całą sprawę do rana".Mają mnie czarno na białym, pomyślał.A raczej, mają mnie w kolorach - spojrzał na różnobarwny obraz.Zatrzymał taśmę.Stop-klatka.Nacisnął wyłącznik.Obraz zapadł się w sobie, na ekranie pozostał tylko mały, jasny punkcik, który także po chwili znikł.Trudno się dziwić, że wszyscy mnie rozpoznają.Każdy jest znakomicie przygotowany na to spotkanie.Jeśli kiedyś naprawdę zwariuję, będę musiał przypo­mnieć sobie o pewnym programie oświatowym, ze mną w roli głównej.Znakomity sposób na pokrzepienie roz­padającej się osobowości.Chciałbym jeszcze wiedzieć, w ilu domach leżą na półkach taśmy z podobnymi nagraniami.Na obszarze jakiej wielkości trwa cała ta nagonka.Wkrótce sam sobie odpowiedział.W każdym domu.Na każdej ulicy.W każdym mieście.Czy na całej Ziemi?W dali usłyszał buczenie motoru.To już niedługo, pomyślał.Otworzył drzwi wejściowe.Hałas nadjeżdżającego samochodu stał się silniejszy.Z ciemności wynurzyły się dwa drżące światełka, ale na chwilę znikły.Po co to wszystko? Kim oni są?Czym są rzeczy w istocie? Muszę to wiedzieć.Pobiegł w głąb domu odbijając się od ściany do ściany, potykając się o porozrzucane wcześniej przedmioty.Meble, książki, żywność w kuchni, bielizna w szufladach, ubranie w szafach.co mogłoby ich zdradzić?Zatrzymał się przy tylnym wyjściu.Dotarł do końca domu.Pralka, paczki mydła, stosy starych gazet.Wziął jedno z pism i spojrzał na pierwszą stronę.Data.Stał, drżącymi rękami trzymając pożółkłe arkusze.10 maja 1997.Czterdzieści lat później.Przejrzał tytuły artykułów.Same banały.Morderstwo, budowa parkingu, śmierć znanego uczonego, powstanie w Argentynie.ZŁOŻA RUDY ŻELAZA NA WENUS PRZYCZYNA SPORU.Narady międzynarodowej grupy prawników co do prawa własności złóż żelaza na pobliskiej planecie.Czytał tak szybko, jak tylko było to możliwe.Gdy skończył, sięgnął po następne pismo.Numer Times'a z datą 7 kwietnia 1997.Zwinął gazetę w rolkę i włożył do kieszeni.Zauważył więcej egzemplarzy tego pisma.Kartkował je, chłonął wzrokiem wszystko, co tylko dało się zobaczyć.Moda, sztuka, medycyna, hokej - wszystko, czym żył świat przyszłości podane w gazetowym skrócie.Problemy drążące społeczeństwo, którego jeszcze nie było.które j u ż było.Które było teraz.To właśnie był rok 1997.Nie 1959.Pisk hamującego samochodu zmusił go do pośpiechu.Zgarnął naręcze gazet i otworzył tylne drzwi.Połą marynarki zaczepił o klamkę.Głosy.Na podwórku krzątali się ludzie.Światło.Potknął się i gazety rozsypały się po podłodze.Przyklęknął, aby je pozbierać.- Tu jest - odezwał się ktoś i ostre światło padło na zgiętego w półukłonie Ragle'a.Wyciągnął rękę i podjął najbliższy numer Times'a.Spojrzał na tytułową stronę.Times z dnia 14 stycznia 1996 roku donosił wielkimi literami:RAGLE GUMM CZŁOWIEKIEM ROKUZ całej wielkości okładki patrzyła nań jego własna, uśmiechnięta twarz.Usiadł na schodach i znalazł artykuł wstępny.Zdjęcie Ragle'a Gumma jako dziecka.Jego rodzice.On jako uczeń.Kartkował wściekle gazetę.On tuż po zakończeniu drugiej wojny światowej lub jakiejkolwiek innej wojny, w której mógł wziąć udział.w mundurze, uśmiechający się do obiektywu.Kobieta, która była jego pierwszą żoną.A później ogromny widok jakiejś dzielnicy przemys­łowej, z koronkowymi wieżyczkami niewiadomego prze­znaczenia, wysokimi, smukłymi minaretami przypominają­cymi kominy.Ktoś zabrał mu gazetę.Podniósł głowę i ku swej wściekłości zobaczył, że stojący wokół mężczyźni ubrani są w szare, znane kombinezony.- Uwaga, próg - ostrzegł jeden.Widział ciemne drzewa, jakichś ludzi biegających we wszystkie strony, tratujących wypielęgnowaną zieleń traw­ników, nie zwracających uwagi na kwitnące kwiaty.na ulicy stała ciężarówka z zapuszczonym silnikiem, oliwkowozielona plandeka.ogromna, chyba półtoratonowa maszyna.Też znana.Jak szare kombinezony.Ciężarówki magistratu.Ludzie z zakładu komunalnego [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl