[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mogły one wy\ywić potę\ne lewiatany,których ogromne grzbiety często widywano w oddali.Pewnej nocy fregata zatrzymała się nachwilę po uderzeniu w niewidzialną przeszkodę, co pózniej tłumaczono jako bezpośredniespotkanie z jednym z tych olbrzymów.Płynęli dalej i dalej na południe, zostawiając za sobą strefę narodzin pasatów i prąc naprzódpod kapryśnymi, coraz chłodniejszymi wiatrami.Wcią\ zmierzali w kierunku ryczącychczterdziestek", gdzie zachodni wiatr, niestrudzenie obiegający wody ziemskiego globu na tejszerokości, miał popchnąć ich na wschód.Okręt sunął uparcie naprzód, a co południe słońcewspinało się coraz ni\ej na nieboskłon, jednocześnie kurcząc się i śląc coraz mniej ciepła.Księ\yc z kolei co noc zdawał się rosnąć.Szybkość zmian zachodzących w przyrodzie w niczym nie zakłóciła rutyny dniapowszedniego.Niezmienny rozkład dnia, począwszy od gwizdka bosmańskiego,podrywającego marynarzy z hamaków, poprzez wybijany na bębnie rytm Heart of Oak*,wzywający mesę oficerską na obiad, nie kończące się ćwiczenia artyleryjskie, a nawyznaczaniu wacht skończywszy, zatarł ró\nicę w szerokościach geograficznych i uczyniłjednakim zarówno początek, jak i koniec podró\y.* Heart of Oak (ang.) - patriotyczna pieśń, której rytm tradycyjnie wybijany był podczas werbla ogłaszającego alarm bojowy na okrętachRoyal Navy.Marynarze przywykli ju\ do myśli, \e ich rejs będzie się ciągnął w nieskończoność przezbezkresne, puste wody pod gasnącym słońcem i potę\niejącym księ\ycem.Owego pamiętnego czwartku, kiedy Bonden i doktor Maturin wygonili obsadę marsustermasztu i usadowili się tam sami na zwiniętych \aglach bocznych, na niebie znajdowały się86zarówno księ\yc, jak i słońce.Bonden zakończył etap stawiania pierwszych kulfonów dalekona północ od równika, na trzecim stopniu szerokości południowej wyrzucił za burtę tabliczkędo nauki stawiania liter, a teraz pisał ju\ piórem maczanym w atramencie.W miarę jak rosłaszerokość południowa, charakter jego pisma stawał się zgrabniejszy.- Poezja - oznajmił Stephen.Dla Bondena pisanie wierszem stanowiło zródło niewysłowionejsatysfakcji; szczerząc zęby, otworzył kałamarz i umoczył w nim pióro sporządzone z lotkigłuptaka.- Poezja - jeszcze raz powiedział Stephen, wpatrując się w bezkresną,szaroniebieską taflę morza i wiszący nad nią rąbek księ\yca.Stamtąd ruszymy ku krańcom globu naszego,By ocean nasz podziwiać, wsparty o niebo.Stamtąd sąsiadów krą\ących wnet powitamyI świat księ\ycowy bez lęku poznamy.-.na Boga, chyba widzę albatrosa.-.chyba widzę albatrosa.- powtórzyły bezgłośnie wargi piszącego Bondena.- Doktorze, tosię nie rymuje.Mo\e opuścił pan linijkę?Odpowiedz jego surowego nauczyciela nie nadeszła, zatem Bonden uniósł głowę i spojrzałtam, gdzie wpatrywał się Stephen.- Tak, to albatros - potwierdził.- Niebawem zrówna się z naszym śladem torowym i będzienam towarzyszył.To wspaniałe ptaki, choć cokolwiek podejrzane.Znajdzie pan takich, conienawidzą albatrosów, bo uwa\ają, \e one zsyłają złe wiatry.Albatros był coraz bli\ej, kołysząc się nad kilwaterem okrętu.Prawie nie poruszał skrzydłami,a mimo to leciał niezwykle szybko - Stephen zauwa\ył go jako zaledwie drobną plamkę naniebie, a gdy Bonden kończył swój krótki wywód, widzieli go ju\ w całej okazałości.Byłogromnym białym ptakiem, a rozpiętość jego czarno zakończonych skrzydeł sięgała bliskotrzynastu stóp.Płynął w powietrzu tu\ za rufą, po czym nagle przechylił się na skrzydło,śmignął wzdłu\ burty, zniknął za \aglami i pojawił się na nowo pięćdziesiąt jardów zaokrętem.Na stermaszt wspinali się jeden po drugim marynarze.- Sir, albatros dwa rumby na lewo od dziobu - zameldował Achmet w urdu.- Pozdrowienia od kapitana! - niespodziewanie wrzasnął majtek z pokładu rufowego,wdzierając się przed oblicze Achmeta.- Kapitan mówi, \e widzi ptaka, którego panposzukiwał.- Maturin, Maturin! - krzyczał z pokładu ochmistrz Bowes, podciągając się nad pokład namocarnych ramionach i wlokąc drewnianą nogę za sobą.- Twój albatros!- Nadeszła moja wachta, sir - odezwał się w końcu Bonden.- Muszę zejść na pokład, jeślipan pozwoli, albo oberwie mi się od pana Rattraya.Czy chciałby pan mo\e, bym posłał nagórę kogoś z czymś cieplejszym do okrycia? Robi się naprawdę chłodno!- Tak, tak.- wymamrotał zafascynowany widokiem i głuchy na wszystko Stephen.Uderzono w dzwon i nastąpiła zmiana wachty.Uderzono w dzwon po raz drugi, trzeci,rozległ się werbel oznajmiający ćwiczebny alarm bojowy, potem werbel na koniec ćwiczeń, aStephen wcią\ wpatrywał się w szybującego ptaka.Albatros sunął w powietrzu z niezwykłąlekkością, czasem opadając niczym błyskawica, by porywać przedmioty wyrzucane za burtę iłagodnymi łukami potem znów wspiąć się na poprzedni pułap.Następne dni nale\ały do najtrudniejszych, jakie Stephen kiedykolwiek spędził na morzu.Niektórzy z marynarzy z pokładu dziobowego, jako byli wielorybnicy z mórz południowych,okazali się zapalonymi łowcami albatrosów.Pierwsza próba schwytania przez nich któregoś zptaków (a Surprise" towarzyszyło ich teraz około pół tuzina) napotkała wybuch wściekłościze strony Stephena, tak więc darowali sobie dalsze próby tak długo, jak przebywał on na87pokładzie.Kiedy jednak doktor znikał, po kryjomu rozwijali linę i szykowali się na łowy -martwy albatros oznaczał nowe kapciuchy na tytoń, gwizdki z kości, ocieplacze z pierza iamulety przeciwko utonięciu.Wiadomo, \e z piór albatrosa amulety były najlepsze, przecie\nikt jak świat światem, nawet podczas najgorszego sztormu, nie widział tonącego albatrosa.Stephen wiedział zaś, i\ z moralnego punktu widzenia jego zachowanie nie było w pełnikonsekwentne, gdy\ sam jednego z martwych albatrosów odkupił i przeprowadził na nimsekcję.Nie był w stanie kontrolować poczynań łowców albatrosów, gdy\ większość czasuspędzał pod pokładem w szpitaliku okrętowym, gdzie zajmował się dwoma przypadkamizapalenia płuc oraz analizował liczący sobie trzy lata spłachetek mięsa wieprzowego z IndiiZachodnich (operacja nr 113), będąc na krawędzi epokowego odkrycia w zakresie wiedzy odyzenterii
[ Pobierz całość w formacie PDF ]