[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zamknął drzwi i poszedł za nią.Po raz pierwszy uświadomił sobie, jaki tu zaduch.Od początku choroby nie pozwalał otwierać okien.Nawet zasłony ciągle były zaciągnięte.Blask słońca wydawał drwić z jego sytuacji.W sypialni wciąż unosił się kwaśny odór tego, co z siebie wypocił.Zabronił służbie sprzątać i pokój wyglądał jak chlew.Ubrania walały się na podłodze.Przypominał sobie mgliście, że kilka razy wstawał i próbował się ubrać, ale zaraz rezygnował, bo kosztowało go to za dużo wysiłku, i rzucał wszystko gdzie popadło.Na stolikach, krzesłach i posadzce stały talerze z resztkami jedzenia.Cud, że nie śmierdzi tu jeszcze gorzej, pomyślał.Maurynna rozejrzała się.Linden usiadł na łóżku i utkwił wzrok w podłodze.Podniecenie wizytą minęło.Znów popadł w otępienie.Ostry głos Maurynny ukłuł go boleśnie niczym sztylet.— Może już wystarczy tego użalania się nad sobą? — powiedziała.— Jeszcze nie masz dość? Spójrz na siebie.Nie chcieliby cię nawet na barce z bydłem.Podniósł głowę z niedowierzaniem.Nie podejrzewał jej o to, że potrafi kopać leżącego.Stała z założonymi rękami i patrzyła na niego ze złością.Potem odwróciła się na pięcie i podeszła do najbliższego okna.Odsunęła zasłony.Blask dnia poraził go, oczy zaszły mu łzami.Maurynna szamotała się chwilę z klamką, po czym otworzyła okno.Wróciła i stanęła nad nim.— Na litość wszystkich bogów, nie bądź tchórzem!Na moment zapłonął w nim gniew, ale szybko zgasł.— Nic nie rozumiesz.— Czego nie rozumiem?! — wrzasnęła.— Zachowujesz się jak dziecko!— Nie mogę ci wyjaśnić.— zaczął ponuro.— A co tu wyjaśniać? — przerwała mu.— Wpadłeś w przygnębienie, bo zwykli śmiertelnicy byli od ciebie lepsi.Od ciebie, Lorda Smoka! Złapali cię za jaja, co? I jest ci głupio, że się dałeś.Nie o to chodzi?Linden poderwał się.Palący gniew powrócił.W głębi duszy coś mu mówiło, że Maurynna może mieć rację, ale zignorował to.Zacisnął pięści.— Jak śmiesz?! — ryknął.— Nic nie rozumiesz! Jestem Lordem Smokiem! Nie wolno mi popełniać błędów jak.— Ooo! Doprawdy? Lord Smok nie może się mylić? — Maurynna oparła dłonie na jego piersi i pchnęła go.Poleciał do tyłu i rozciągnął się na łóżku.Zamrugał zaskoczony.Maurynna wykonała nieokreślony gest.— A od kiedy to Lord Smok znaczy to samo co bóg? Powiedz mi, Lindenie.Spójrz prawdzie w oczy: nawet Lorda Smoka można przechytrzyć.Nawet Lord Smok może popełnić błąd.To mogłoby się zdarzyć Kiefowi Shaeldarowi i Tarlnie Aurianne; każdemu z Ludzi Smoków.Nie tak, to inaczej, ale ktoś mógłby ich wciągnąć w pułapkę.Owszem, wyszedłeś na durnia, ale nic już na to nie poradzisz.Pogódź się z tym i żyj normalnie, do licha.Brak ci odwagi, żeby egzystować ze świadomością popełnienia błędu? Reszta z nas musi sobie z tym radzić.Linden poczuł pod powiekami gorące łzy.— Gardzisz mną, prawda?Usiadła obok i wzięła go za rękę.— Nieprawda.Ani nie lituję się nad tobą; nie chciałbyś tego.Ale nie mogą znieść, że jesteś w takim stanie.— Jej usta zaczęły drżeć.Skorupa cierpienia, w której się zamknął, nagle pękła.Przyciągnął Maurynnę do siebie.Objęła go mocno i wtuliła twarz w jego ramię.Pogłaskała go po szyi.— Otter wprawdzie zaprzecza, ale.omal nie umarłeś, prawda? — zapytała zduszonym głosem.Linden przytaknął i przywarł policzkiem do jej włosów.Łkała cicho.Pragnął ją pocieszyć, ale w tym celu musiał się otrząsnąć z resztek przygnębienia.Tęsknił za chwilą, kiedy będzie mógł jej wyznać, że są duszobliźniętami.— Wiem, że jesteś chory — ciągnęła Maurynna — ale spróbuj się pozbierać, błagam cię.To dla mnie takie bolesne.— Dobrze, kochanie — szepnął.Był wstrząśnięty, że jest aż tak zaangażowana.Wziął ją pod brodę i pocałował.Popełnił błąd.Pocałunek pochłonął go bez reszty.Maurynna oplotła ramionami jego półnagie ciało.Jej dotyk rozpalił w nim ogień.Za późno przypomniał sobie ostrzeżenie Kiefa: „Będzie cię pragnęła tak jak ty jej”.O bogowie.Jakże jej pragnął.Jeszcze trochę, mówił sobie, jeszcze jeden moment.Rathan natychmiast wykorzystał chwilę jego słabości.Błyskawicznie rzucił się do ataku niczym jastrząb na ofiarę.Miłosny żar przerodził się w piekło, gdy smocza dusza zapragnęła swojej drugiej połowy.— Nie! — krzyknął w duchu Linden.— Nie! Zniszczysz nas wszystkich!Ale tym razem Rathan nie zamierzał ustąpić.Wbrew swojej ludzkiej woli Linden wsunął dłonie pod tunikę Maurynny.Miała gładką, ciepłą skórę.Jęknęła z rozkoszy.Na jego nieszczęście; gdyby zaprotestowała, może znalazłby w sobie siłę, żeby stawić opór Rathanowi.Ale nic nie wiedziała o niebezpieczeństwie.A Linden był zbyt osłabiony chorobą, by oprzeć się im obojgu.Żądza Rathana zwyciężyła.Linden ściągnął Maurynnie tunikę; pomogła mu.Przesunęła dłońmi po jego torsie i odpięła mu bryczesy.Próbował powiedzieć „nie”, ale uciszyła go pocałunkiem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl