[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Weingarten zaśmiał się niewesoło.- To pana syn? - zapytał Malanow Zachara.- Chyba mój.- dziwacznie odpowiedział Zachar, uciekając spojrzeniem.- Jego, jego - powiedział niecierpliwie Weingarten.- Nawiasem mówiąc, to jest część jego opowieści.No, Dimka, zaczynaj, nie dziwacz.Zupełnie zbili Malanowa z pantałyku.Odłożył kanapkę i zaczął opowiadać.Od samego początku, od telefonów.Kiedy tę samą historię opowiadasz po raz drugi w ciągu mniej więcej dwóch godzin, mimo woli zaczynasz w niej widzieć zabawne momenty.Malanow nawet sam nie zauważył, jak się rozkręcił.Weingarten co chwila rechotał, pokazując potężne żółte kły, a Malanow uznał rozśmieszenie pięknego Zachara nieomal za swój życiowy cel -ale jednak tego celu nie zrealizował - Zachar tylko uśmiechał się żałosnym, speszonym uśmiechem.A kiedy doszło do samobójstwa Sniegowoja, nikomu już nie było do śmiechu.- Kłamiesz! - ochryple wyrzucił z siebie Weingarten.Malanow wzruszył ramionami.- Za ile kupiłem.- powiedział.- A drzwi jego mieszkania są opieczętowane, możesz iść i zobaczyć.Czas jakiś Weingarten milczał, bębniąc po stole grubymi palcami i podrygując policzkami do taktu, a potem nagle wstał bardzo hałaśliwie, nie patrząc na nikogo przecisnął się między Zacharem a jego synem i ciężko wymaszerował z kuchni.Było słychać, jak szczęknął zamek, i zapachniało kapustą.- Oho-ho-ho.- smętnie wypowiedział się Zachar.Chłopczyk natychmiast wyciągnął do niego oślinioną czekoladę i zażądał:- Ugryź!Zachar pokornie odgryzł kawałek i zjadł.Trzasnęły drzwi.Weingarten, nadal nie patrząc na nikogo, przecisnął się na swoje miejsce, nalał sobie do kieliszka wódki i mruknął ochryple:- Mów dalej.- Co - dalej? Potem poszedłem do Wieczerowskiego.Te gnojki poszły sobie i ja poszedłem.Dopiero teraz wróciłem.- A rudy? - zapytał niecierpliwie Weingarten.- Przecież ci powtarzam, ośla głowo! Nie było żadnych rudych! Weingarten i Zachar wymienili spojrzenia.- No, powiedzmy - powiedział Weingarten.- A ta twoja.Lidka czy jak jej tam.Nie robiła ci żadnych propozycji?- Nno.jak by ci tu powiedzieć.- Malanow uśmiechnął się głupawo.- Przypuszczam, że gdybym naprawdę chciał.- Tfu, co za bałwan! Nie o to chodzi! Zresztą, niech ci będzie.A śledczy?- Wiesz co, Walka - powiedział Malanow - opowiedziałem ci wszystko, co i jak.Idź do diabła! Jak Boga kocham, trzecie przesłuchanie w ciągu jednego dnia.- Walka - niepewnie wtrącił się Zachar - a może to rzeczywiście coś innego?- Nie żartuj, stary! - Weingarten aż się skurczył.- Jak to - coś innego? Ma robotę i pracować mu nie dają.Jak to - coś innego? A poza tym przecież wymienili jego nazwisko!- Kto wymienił? - zapytał Malanow, przeczuwając nowe nieprzyjemności.- Ja chcę siusiu - jasnym głosem oznajmił chłopczyk.Wszyscy wytrzeszczyli oczy.A chłopczyk obejrzał każdego po kolei, zszedł z taboretu i powiedział do Zachara:- Chodźmy.Zachar uśmiechnął się wstydliwie, powiedział: “No to chodźmy." i obydwaj znikli w ubikacji.Było słychać, jak próbują spędzić z sedesu Kalama.- No więc, kto wymienił moje nazwisko? - zapytał Malanow Weingartena.- Co to za nowa historia?Weingarten pochylił głowę i słuchał odgłosów dochodzących z ubikacji.- Ależ ten Gubar wsiąkł! - powiedział z jakimś posępnym zadowoleniem.- Ależ wsiąkł!Mózg Malanowa stał się lepkim grzęzawiskiem.- Gubar?- No tak.Zachar.Wiesz, dopóty dzban wodę nosi.Malanow przypomniał sobie.- Kim on jest? Konstruktorem rakiet?- Kto? Zachar? - Weingarten zdziwił się.- Ależ nie, skądże znowu.To majster, złota rączka.Konstruuje pchły sterowane elektronicznie.Ale nie na tym polega nieszczęście.Nieszczście polega na tym, że Zachar należy do ludzi, którzy troskliwie i rzetelnie traktują swoje pragnienia.To są jego własne słowa.I weź pod uwagę, stary, że to szczera prawda.Chłopczyk znowu pojawił się w kuchni, wlazł na taboret.Zt nim wszedł Zachar.Malanow powiedział:- Zachar, wiesz, dopiero teraz przypomniałem sobie, przedtem zapomniałem.Przecież Śniegowej pytał o ciebie.I teraz Malanow po raz pierwszy w życiu zobaczył, jak człowiek bieleje w oczach.To znaczy robi się dosłownie biały jak papier.- O mnie? - zapytał Zachar samymi wargami.- Tak.wczoraj wieczorem.- Malanow przeraził się.Takiej reakcji jednak nie oczekiwał.- Ty go znałeś? - zapytał cicho Weingarten Zachara.Zachar w milczeniu pokręcił głową, sięgnął po papierosa, pół paczki wysypał na podłogę i zaczął spiesznie zbierać to, co wysypał.Weingarten chrząknął, wymamrotał: “Ten problem należałoby, tego." i zaczął rozlewać koniak.A wtedy chłopczyk powiedział:- Nie wiesz czasem! To jeszcze nic nie znaczy.Malanow znowu drgnął, a Zachar wyprostował się i zaczął patrzeć na syna jakby z nadzieją czy co.- Zwykły przypadek - ciągnął chłopczyk.- Zajrzyjcie do książki telefonicznej, tam tych Gubarów jest co najmniej osiem sztuk.11.Malanowa znał od szóstej klasy.W siódmej zaprzyjaźnili się i do końca szkoły siedzieli w jednej ławce.Weingarten nie zmieniał się z upływem lat, tylko powiększał swoją wyporność.Zawsze był wesoły, gruby, żarłoczny, zawsze coś kolekcjonował - albo znaczki pocztowe, albo monety, albo kasowniki, albo etykietki na butelkach.Raz, kiedy już był biologiem, nawet zaczął zbierać ekskrementy, ponieważ Żeńka Sidorcew przywiózł mu z Antarktydy wielorybie, a Sania Żytniuk dostarczył z Pendżikentu ludzkie, ale nie zwyczajne, tylko skamieniałe, z dziewiątego wieku.Nieustannie męczył znajomych, żądając okazania drobnych - szukał jakichś niezwykłych miedziaków.I wiecznie łapał cudze listy, żebrząc o koperty ze stemplami.I przy tym wszystkim znał się na swojej robocie.W swoim instytucie już dawno był samodzielnym pracownikiem naukowym, członkiem dwudziestu najróżniejszych komisji, zarówno krajowych, jak i międzynarodowych, bez przerwy latał za granicę na jakieś kongresy i w ogóle lada moment miał zrobić doktorat.Spośród wszystkich swoich przyjaciół najbardziej szanował Wieczerowskiego, ponieważ Wieczerowski był laureatem, a Walka nieprzytomnie pragnął nim zostać.Chyba ze sto razy opowiadał Malanowowi, jak sobie przypnie znaczek laureata i tak udekorowany pójdzie na randkę.I zawsze był gadułą.Opowiadał znakomicie, najzwyklejsze codzienne wydarzenia brzmiały niczym dramaty a la Graham Greene.Albo powiedzmy Le Carre.Ale łgał, jakkolwiek by to było dziwne, bardzo rzadko i bywał straszliwie zmieszany, kiedy w tych rzadkich momentach ktoś go demaskował.Irka go nie lubiła, nie wiadomo dlaczego, kryła się za tym jakaś tajemnica
[ Pobierz całość w formacie PDF ]