[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A kiedy z trudem znowu je otwarłem.Już nie wiązka światła, ale miecz, broń tak doskonała i trwała jak ta, którą wyniosłem z podziemnego grobowca.Klęczałem przed nim, aż opuściły mnie dreszcze; po raz trzeci sięgnąłem po rękojeść.Trudno mi było zgiąć wokół niej łapę, lecz zrobiłem to.Nowe siły popłynęły falą w górę mojego ramienia.Kim był Sytry? Albo czym? Miał jakąś władzę w tym miejscu.Może przywróci mi dawną postać, żebym mógł walczyć w moim własnym ciele, jeśli zajdzie taka potrzeba?- W imieniu Sytry'ego - spróbowałem w myśli - pozwól mi znów stać się człowiekiem.Czekałem na dreszcze, na jakiś znak, że czar podziałał.Ale nic się nie działo; nie zmieniłem wyglądu.Z trudem wstałem.Do Sytry'ego należał miecz, ja - nie.Nie powinienem był żywić nadziei.- Kaththeo!Znowu wypuściłem skrzydlatą myśl i kontynuowałem nie kończącą się wędrówkę w przestrzeni nie związanej z żadnym ze znanych mi wymiarów.Chociaż moje kroki niewiele różniły się od człapiącego kuśtykania, to jednak posuwałem się naprzód.Po jakimś czasie dojrzałem w sięgających nieba błyskach kolorów coś odmiennego.Była to świetlna wstęga, która nie skakała i nie gasła, lecz trwała nie zmieniona.Wyglądało to jak wielkie brylanty szlifowane dla blasku w fasety, miały bowiem podobny kształt.Ich wąskie końce tkwiły w ziemi.Tu także dominował system numeryczny - trzy żółte, siedem purpurowych, dziewięć czerwonych - tworzyły ścianę, która kończyła się wysoko ponad moją głową.Moje myśli pomknęły poza ten mur, a to znaczyło, że musiała tam się znajdować Kaththea.Podszedłem do ściany, zrobiłem wiele kroków w prawo, a potem skierowałem się w przeciwną stronę.Jak okiem sięgnąć ściana ciągnęła się bez końca w obu kierunkach.Nie zdołam się na nią wspiąć; miała tak śliską powierzchnię, że moje nieporadne łapy nie znajdą żadnego zaczepienia.Przykucnąłem przed jednym z czerwonych kamieni, czując jak ciężkim brzemieniem przygniata mnie zmęczenie.Wyglądało na to, że tutaj zakończy się moja podróż.Rozwartą łapą gładziłem klingę miecza.Nie płonęły na niej runy; zdawało się, że nigdy ich tam nie widziałem.Chłodny metal nieco uspokajał.Nadal dotykałem go i głaskałem, wpatrując się w wielkie kolorowe kryształy.Te wąskie końce, jak były osadzone? Czy sztywno wtopione w powierzchnię ziemi? Na czworakach doczołgałem się do miejsca, gdzie ostrożnie mogłem zbadać ich oprawę.Świetlna oprawa nie był integralną częścią gruntu; zauważyłem cienką linię.Uznałem, że to jedyne miejsce, które mogę zaatakować.Dysponowałem tylko mieczem.Niemal bałem się poddać go takiej próbie.Jeżeli złamię klingę, co mi wtedy pozostanie? Z drugiej jednak strony, po co mi nietknięty miecz, jeśli tutaj wszystko się skończy?Moja niezdarność utrudniała mi działanie, gdy kopałem i uderzałem końcem miecza w punkt między czerwonymi kamieniami a ziemią.Na próżno szukałem wśród strzępów wiedzy z Lormtu czegoś, co mogłoby wzmóc siłę mego ramienia, albo zwiększyć determinację.Lecz już samo myślenie o Lormcie wymagało wysiłku; zmęczona ręka chybiła.Lormt mi nie pomoże.A co z Sytrym?Po raz pierwszy miecz uderzył celnie, właśnie tam, gdzie chciałem.- Mocą Sytry'ego, imieniem Sytry'ego.- urwałem i dalej eksperymentowałem.Trzykrotnie powtórzyłem w myślach imię i dodałem słowo podzięki, potem siedem razy i znów podziękowanie, i wreszcie dziewięć razy.Miecz wyślizgnął się z mojej zniekształconej łapy.Ustawił się sam pod właściwym kątem i zadawał szybkie, precyzyjne ciosy.Od ściany z barwnych kryształów dobiegł głośny szum, rodzaj brzęczenia - wypełniał mi głowę.Zasłoniłem łapami uszy, próbując go wyeliminować.A miecz nadal pracował.Teraz niewielkie fragmenty, czerwone odłamki pryskały jak drzazgi i spadały na ziemię.Niektóre raniły mi skórę.Nie odważyłem się jednak odjąć łap od uszu.Miecz poruszał się jeszcze szybciej, stał się świetlną plamą.Załzawionymi oczami dostrzegałem już nie miecz, a grot czystej energii.Wysoki kamień zadrżał i zatrząsł się.Miecz uniósł się w powietrze, ułożył poziomo i uderzył mniej więcej w połowie wysokości kryształu.Kamień pękł i rozpadł się na drobne szkarłatne odłamki.Bryły obok również popękały i rozsypały się czerwonym deszczem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]