[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.powiem ci wszystko.Z o f i arozgląda się trwożnieJaśnie pani! Boję się, boję się.wolę tego nie słyszeć.L a d yMój związek z majorem ty uwierzyłaś i wszyscy uwierzyli, że to tylko intryga dworska.Zofio, nie rumień się, nie wstydz się za mnie ale to dzieło mojej miłości!Z o f i aNa Boga! Przeczuwałam.L a d yZofio, wszyscy dali się oszukać: niedołężny książę i Walter, ten chytry fagas, i głupkowatymarszałek.Oni są święcie przekonani, że małżeństwo z majorem to jedyny sposób, aby mniezatrzymać przy księciu i przywiązać do niego jeszcze mocniej.O nie! Oderwie mnie ono nazawsze, na zawsze potarga haniebne łańcuchy.Oszukani oszuści, daliście się podejść słabejkobiecie to wy sami swatacie mi ukochanego.O to mi przecież tylko chodziło.A kiedy bę-dzie mój, kiedy już nareszcie będzie mój bywaj zdrów, nędzny splendorze, bywaj zdrów nawieczne czasy!SCENA DRUGACiż, stary K a m e r d y n e r księcia ze szkatułką.K a m e r d y n e rJego książęca mość poleca się łasce Jaśnie pani i przesyła w podarku ślubnym te brylanty.Nadeszły właśnie z Wenecji.L a d yotwiera szkatułkę i cofa się niedowierzając oczomSłuchaj no! Ile twój pan zapłacił za te kamienie?K a m e r d y n e rz posępnym wyrazem twarzyNie kosztują go ani grosza.43L a d yJak to? Oszalałeś? Ani grosza? (cofa się od Kamerdynera o krok) I patrzysz na mnie, jak-byś chciał mnie przebić.Nic nie zapłacił za te bezcenne klejnoty?K a m e r d y n e rSiedem tysięcy naszych chłopców pojechało wczoraj do Ameryki oni zapłacili wszystko.L a d yodstawia szybko szkatułkę i przechadza się po salonie, potem do K a m e r d y n e r aCo ci jest? Zdaje się, że płaczesz?K a m e r d y n e rwyciera oczy, groznym głosem, dygocącTakie klejnoty.i dwaj moi synowie są też między nimi.L a d yodwraca się drżąc, chwyta go za rękęChyba ich nikt nie zmuszał?K a m e r d y n e rz okrutnym śmiechemO Boże! Gdzież by ich kto zmuszał.Sami ochotnicy! Co prawda paru śmiałków wystą-piło przed front i zapytało pułkownika, ile też książę dostaje za nich od sztuki.Ale miłościwynasz pan kazał wszystkim regimentom stanąć na placu i tych pyskaczy rozstrzelać.Słyszeli-śmy huk muszkietów, widzieliśmy, jak mózg tych ludzi bryznął na kamienie, a cała armiaszalała z radości: Jedziemy do Ameryki!L a d y?przygnębiona, pada na kanapęO Boże! Boże! A ja nic nie słyszałam? Nic nie wiedziałam?K a m e r d y n e rTak, Jaśnie pani! Jaka szkoda, że Jaśnie pani pojechała z księciem na walkę niedzwiedziakurat w chwili, gdy już mieli bębnić na wymarsz.Niech Jaśnie pani żałuje, że ominęło jątakie wspaniałe widowisko.Dudnienie bębnów dało nam znać, że nadeszła pora.Płaczącedzieci, prawie już sieroty, garną się do swych ojców.A tam oszalała matka odrywa nie-mowlę od piersi i rzuca je na bagnety.Tam znów szablami rozdzielają chłopaków od ichdziewcząt.Starcy ciskali w rozpaczy swe szczudła chłopakom na drogę do Nowego Zwiata.Atu bębny warczą i warczą, aby Bóg nie słyszał naszych modłów.L a d ywstaje wzruszona do głębiZabierajcie te klejnoty! Ogień piekielny bije z nich w moje serce.(z dobrocią do K a m e rd y n e r a) Uspokój się, biedny starcze.Oni wrócą.Zobaczą znów swoją ojczyznę.K a m e r d y n e rserdecznie i z powagąBóg to raczy wiedzieć.Zobaczą!.Jeszcze przy rogatce odwracali się i wołali: Zostań zBogiem, żono! Zostańcie z Bogiem, dzieciaki! Niech żyje nasz dobry książę! Zobaczymy sięna sądzie ostatecznym.44L a d ymocnym krokiem chodzi po scenieTo straszne! Potworne! Wmawiali mi, że właśnie j a osuszyłam wszystkie łzy waszegokraju.Teraz przejrzałam i widzę te okropności.Idz i powiedz swojemu panu, że podziękujęmu sama.K a m e r d y n e r chce odejść, L a d y M i l f o r d rzuca mu do kapelusza sakiewkę zpieniędzmiWez to w nagrodę, żeś mi powiedział prawdę.K a m e r d y n e rze wzgardą odrzuca sakiewkę na stółDołóżcie do tamtych!wychodziL a d ypatrzy za nim zdumionaZofio, leć za nim, zapytaj, jak się nazywa.Będzie miał znów swoich synów.Z o f i a wybiega.L a d y Milford przechadza się w zamyśleniu.Przerwa.Do Z o f i i, któ-ra wracaZdaje się, że niedawno rozeszła się wieść o pożarze, który zniszczył jakieś miasteczko nagranicy.Podobno około czterystu rodzin żyje w ostatniej nędzy.dzwoniZ o f i aSkąd Jaśnie pani przyszło to na myśl? Owszem, tak jest.Prawie wszyscy ci biedacy wy-sługują się lichwiarzom, co ich wsparli, albo marnieją w książęcych kopalniach srebra.S ł u ż ą c ywchodziJaśnie pani rozkaże?L a d ywręcza mu klejnotyZanieść mi to natychmiast do Zarządu Państwa i spieniężyć tak każę! a pieniądze roz-dzielić pomiędzy czterysta rodzin, które zniszczył pożar.Z o f i aJaśnie pani! przecież Jaśnie pani naraża się na niełaskę jego książęcej mości!L a d yz godnościąCzy mam nosić we włosach przekleństwa całego kraju? (daje znak Służącemu, który wy-chodzi) Chcesz, bym upadła pod strasznym brzemieniem tych łez? Nie, Zofio, wolę mieć wewłosach fałszywe klejnoty i w sercu świadomość dobrego uczynku.Z o f i aAle takie klejnoty? Jaśnie pani mogła dać tamte, gorsze.Naprawdę, Jaśnie pani, to nie doprzebaczenia.45L a d yNiemądra dziewczyno! Za to w jednej chwili popłynie na moją intencję więcej brylantów ipereł, niż ich ma dziesięciu królów w swych koronach i będą to perły piękniejsze.S ł u ż ą c ywracaPan major von Walter.Z o f i apodbiega do L a d y M i l f o r dBoże! pani blednie.L a d yTo pierwszy człowiek, którego się boję, Zofio.Niech Edward powie, że czuję się niedo-brze.Zaczekaj! Czy jest wesoły, uśmiechnięty? Co mówił? Ach, Zofio! Wyglądam szkarad-nie, prawda?Z o f i aJaśnie pani, błagami.S ł u ż ą c yJaśnie pani nie przyjmie pana majora?L a d yniepewnym głosemPrzyjmę go.S ł u ż ą c y wychodziMów, Zofio! Co mu powiedzieć? Jak go przyjąć? Czuję, że głos mi zamiera, a on będziekpił z mojego zmieszania, będzie.ach, tak mi ciężko na sercu.Chcesz mnie opuścić, Zofio?Zostań!.Nie, możesz iść.Albo zostań!Major wchodzi z przedpokojuZ o f i aNiech się pani opanuje! Idzie.SCENA TRZECIACiż, F e r d y n a n d v o n W a l t e r
[ Pobierz całość w formacie PDF ]