[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tylko niewiele spośród tych dźwięków potrafił zidentyfi­kować, a jeszcze mniej zjawisk mógł dostrzec.Pojawiło się szerokoskrzydłe, wielkie latające stworzenie, które przemknęło na tle zielono-złotej tarczy bliższego księżyca.Było tak wielkie, iż Travis przez chwilę sądził, że nadlatuje helikopter.Potem skrzydła załopotały, przerywa­jąc szybowanie, i stworzenie wtopiło się w cień.Ten nocny myśliwy mógł okazać się groźny, Apacz nie spotkał przedtem nic podobnego.Przedsięwziął skromne środki ostrożności: rozrzucił kruche pa­tyczki wzdłuż jedynego dojścia do zagłębienia.Teraz drzemał z prze­rwami, z głową ułożoną na przedramieniu obejmującym zgięte kola­na.Dokuczał mu przeszywający chłód i ucieszył się, widząc szarze­jące niebo przedświtu.Przełknął dwie tabletki odżywcze i kilka ły­ków wody z menażki, po czym wyruszył.Zanim wzeszło słońce, dotarł już do występu skalnego, gdzie znajdował się wodospad, i pośpieszył starożytną drogą.Im bardziej przybliżał się do doliny, tempo jego marszu stawało się coraz szyb­sze, w końcu zaczął biec.Wreszcie wrodzona ostrożność wzięła górę i z rozmysłem zwolnił.Szedł spokojnie, minął bramę i wdarł się w kłę­biącą się mgłę, która raz odsłaniała, raz spowijała wieże.Od czasu, kiedy przybył tu z Kaydessą, nic się nie zmieniło.Te­raz jednak, podnosząc się z wygodnej pozycji leżącej na żółtozielo­nym chodniku, pojawił się komitet powitalny -Nalik'ideyu i Naginita, nie okazujący na jego widok szczególnego podniecenia, jakby roz­stali się przed chwilą.Travis przykląkł, wyciągając rękę do samicy, która zawsze była bardziej przyjacielska.Zrobiła krok lub dwa do przodu, dotknęła zim­nym nosem jego ręki i zaskomlała.- Co się stało?Powiedział tylko tyle, lecz kryła się za tym długa lista pytań.Dlaczego go opuściły? Dlaczego przebywały tutaj, skoro w tym dziw­nym miejscu nie ma na co polować? Dlaczego witają go teraz tak, jakby spokojnie oczekiwały jego powrotu?Travis spoglądał raz na zwierzęta, raz na wieże, których okna były ułożone tak, jakby rozmieszczono je na wierzchołkach czterech rombów.Znowu doznał wrażenia, jakby ktoś go obserwował.Kiedy te otwory opływała mgła, ktoś przyczajony w środku mógłby patrzeć na niego, sam nie będąc widzianym.Wszedł powoli w głąb doliny.Jego mokasyny nie wydawały żadne­go dźwięku, kiedy stąpał po chodniku.Można było dosłyszeć jedynie słaby odgłos pazurów kojotów, idących obok niego, po jednym z każdej strony.Słońce tutaj nie docierało, sprawiając jedynie, że mgła wokół pierw­szej wieży błyszczała, Travisowi wydawało się, że kłębi się wokół niego, nie mógł już dostrzec przejścia pod łukiem, którym wszedł do doliny.- Naye 'nezyani.Zabójco Potworów, daj siłę ramieniu napinają­cemu łuk, pięści ściskającej nóż! - Z jakiego dawno zapomnianego wspomnienia pochodzi ta starożytna modlitwa? Travis nie potrafił zrozumieć do końca znaczenia tych słów, dopóki nie wymówił ich głośno.- Ty, który tu oczekujesz - shi-inday to-day ishan - Apacz nie jest pożywieniem dla ciebie! Jestem Fox z Itcatcudnde 'yu - Ludu Orła, a przy mym boku idą potężne ga 'n.Travis zamrugał i potrząsnął głową, jak ktoś, kto próbuje obu­dzić się ze snu.Dlaczego przemówił w ten sposób, używając słów i zdań, jakich nie stosuje się we współczesnej mowie?Zaczął iść dookoła podstawy pierwszej wieży, by stwierdzić, że poniżej okien, znajdujących się na wysokości drugiego piętra, nie ma ani drzwi, ani jakiejkolwiek szczeliny w powierzchni.Przeszedł do kolejnej budowli, potem do następnej, a wreszcie okrążył wszyst­kie trzy.Jeśli ma wejść do środka którejś z nich, musi znaleźć spo­sób, by dostać się do najniższych okien.Doszedł do drugiego wejścia do doliny, wychodzącego na teren obozu Tatarów.Ale kiedy ścinał młode drzewo, strugał je i wygła­dzał, sporządzając dzidę o tępym zakończeniu, nie dostrzegł żadne­go z Mongołów.Szarfa, którą był przepasany, podarta na równe pasy, następnie powiązane ze sobą, utworzyła linę, długości ledwie wy­starczającej, jak sądził, do jego celów.Następnie Travis wykonał ryzykowny rzut w niższy otwór okien­ny najbliższej wieży.Za drugim razem dzida wpadła do środka, a Apacz szybko szarpnął linę, blokując ją niczym pręt w poprzek otworu.Była to słaba drabina, lecz niczego lepszego nie mógł na­prędce sporządzić.Wspinał się, aż okienny parapet znalazł się w za­sięgu jego ręki i mógł podciągnąć się, by wejść do środka.Parapet był szeroki, miał rozpiętość co najmniej dwudziestu czte­rech cali pomiędzy wewnętrzną a zewnętrzną powierzchnią wieży.Travis siedział tam przez minutę, pokonując opór przed wejściem do środka.W pobliżu zakończenia wiszącej szarfy-liny leżały na chodniku dwa kojoty, wyraźnie zainteresowane, z podniesionymi głowa­mi, a języki zwisały z ich pysków.Grubość zewnętrznego muru powodowała, że do pomieszczenia docierała niewielka ilość światła.Komnata była okrągła, a dokładnie naprzeciw niego znajdowało się drugie okno, najniższe z całego układu.Zsunął się o cztery stopy w dół, z parapetu na posadzkę, i badając cal po calu pomieszczenie, przemieszczał się w obrębie światła [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl