[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Madra nie miał siły wstać, więc wyciągnął się i dosięgnął miotacza, odrzuconego szczęśliwym trafem w ten kąt obory.Broń była piekielnie rozgrzana; parzyła ręce, paląc skórę dłoni, ale Madra nie zwalniał uścisku.Nie czuł bólu, nie czuł niczego, przygwożdżony obrazem, jaki ujrzały jego oczy gdy podniósł głowę.W drzwiach stał pies śmierci.Tak blisko przed sobą Madra miał go po raz pierwszy.Niemal na wyciągnięcie ręki.Madra zrozumiał, dlaczego Bensmis ginął; nie mylił się, a mimo to ginął - stał między psem a Sondrasem, a z tego właśnie kierunku pies śmierci spodziewał się ataku.Gdy atak rzeczywiście nastąpił, pies zareagował.I dlatego zdążył.Bensmis popełnił błąd, który kosztował go wszystko.Nie wolno stać między zwierzyną a przynętą.Pysk psa śmierci skierowany był w stronę krańca obory, gdzie przytulony do podłogi, leżał Sondras.Głowę miał odwróconą, wtuloną między ramiona.Głośno oddychał, oczekując na mający nastąpić koniec.W oborze ciemniało.Zapadający zmierzch powoli zabierał resztki światła.Madra wciąż kurczowo ściskał miotacz; przytłoczony obecnością śmierci, tkwił zastygły w półleżącej pozycji.I nagle jego ręce zadygotały.Miotacz zapłonął świetlną smugą; zupełnie, jakby to sama broń zdecydowała się zaprezentować swą siłę, a człowiek był jedynie obojętnym dodatkiem.W jednej chwili pies rozpadł się, niczym zbudowana z klocków konstrukcja.Nie było swądu palonego ciała, nie było agonalnego krzyku - po prostu z trzaskiem zawaliła się budowla.Madra odrzucił broń i zerwał się na nogi.Poparzone ręce opuchły, ale nie dbał o to.Na klepisku leżały rozprute szczątki psa.Szczątki.Części.Elementy.Pies śmierci nie był żywym stworzeniem, lecz maszyną.Z podłogi dźwignął się Sondras.Wciąż jeszcze dyszał, jak po długodystansowym biegu.Stanęli nad Bensmisem, który - choć uwolniony od paraliżującej energii z chwilą zniszczenia jej źródła - leżał na wznak, pojękując z bólu.Madra przyklęknął i jął rozcierać jego ciało, szarpane gwałtownymi skurczami mięśni.Gdy wychodzili z obory, było już zupełnie ciemno.Do gabinetu wprowadził ich Hertab.Stali naprzeciwko łowcy, spoglądającego na nich z niepewnością i pełnym zdumienia gniewem.Hertab przeszedł obok gospodarza i zniknął za tylnymi drzwiami pokoju, zamykając je z przesadną starannością.Bensmis bez słowa rozchylił płaszcz, odsłaniając lufę miotacza.Wchodząc obawiał się, że służący dostrzeże broń, ale Hertab pozostał obojętny i wprowadził gości nie zwracając uwagi na wypukłość pod ubiorem jednego z nich.Sambrown cofnął się o krok i zerknął nerwowo na boki.- Przecież załatwiłem twoją sprawę - powiedział patrząc na Madrę.- Zabiłem psa śmierci.Zgodnie z umową.Trzeba mu było przyznać jedno: nie okazał strachu.- Umowa okazała się nieważna.Oszukał mnie pan.- Zabiłem twojego psa śmierci, człowieku! Madra potrząsnął głową.- Pies śmierci jest maszyną.Pan ją tylko wyłączył.Sambrown zrobił jeszcze jeden krok do tyłu.- Nie ruszaj się! - krzyknął Bensmis.- To jakaś bzdura - stwierdził łowca.- Opowiadasz bzdury, Thusataninie! -zaakcentował ostatnie słowo, jakby chciał przytłoczyć Madrę swym miańskim pochodzeniem.- Zabiłem psa śmierci mojego przyjaciela - oznajmił Madra nie bez satysfakcji.-Obejrzałem później dokładnie jego szczątki.Twarz Sambrowna nadal zachowywała kamienny spokój.- A więc zabiłem maszynę - rzekł ściągając brwi.- Czy to taka różnica? Zabiłem twojego prześladowcę, tego przecież chciałeś.- Zgadza się.Ale to właśnie pan jest konstruktorem psów, a to już nie jest w porządku.Ograbia pan ludzi z ziemi, występując jako obrońca ich życia, podczas gdy w rzeczywistości to właśnie pan jest przyczyną ich nieszczęść.To dlatego pies nigdy nie zabija od razu, daje czas na skontaktowanie się z panem, to dlatego poluje na upatrzoną ofiarę.Pan jest ich twórcą!- W jaki sposób zdołałbym zrobić rzecz tak skomplikowaną? Zastanawialiście się nad tym, przychodząc tutaj?- Niepotrzebnie wydłużasz tę chwilę, Sambrown - rzekł Bensmis.- Niczego już nie zmienisz.Przyszliśmy tutaj dobrze wiedząc czego chcemy.Zamierzamy odstawić cię do stolicy i przekazać odpowiednim władzom.W tej właśnie chwili nasz przyjaciel, Sondras, nadaje sprawie rozgłosu.Przegrałeś, nawet jeśli jakimś cudem zdołałbyś się z tego wywinąć.Ja wolałbym zabić ciebie od razu, ale Madra uważa, że jesteś potrzebny, aby wszyscy ci, którzy utracili ziemię mogli ją teraz odzyskać.Niemniej zważ, że to jednak ja trzymam broń i jeśli dasz mi pretekst, będę wiedział co z nią począć.- W porządku - ku zdumieniu Madry Sambrown uśmiechnął się.Uniósł lekko dłonie, na znak, iż nie zamierza się bronić.- Wydaje się wam, że macie przewagę -po raz drugi uśmiechnął się.- W porządku.Zdezorientowany Bensmis rozejrzał się, ale nie dostrzegł niczego niepokojącego.- Gdzie jest Hertab? - zapytał czujnie.- W sąsiednim pomieszczeniu.- Zawołaj go!Sambrown krzyknął.Hertab stawił się nadspodziewanie szybko, jak gdyby czekał tuż pod drzwiami.Madra wyjął z kieszeni nóż i stanął przy nim.- Słyszałeś wszystko? - zapytał nieoczekiwanie Sambrown.Hertab skinął potakująco głową.Bensmis i Madra wymienili pełne niepokoju spojrzenia.Sprawa zaczynała przybierać zupełnie nieoczekiwany dla nich obrót.- Stań obok Sambrowna - rozkazał Bensmis Hertabowi.- Madra, zwiąż im ręce z tyłu.To powinno wystarczyć.- Hertab, na co czekasz? - rzekł Sambrown głosem pełnym napięcia.Na co czekasz!Nagle trzasnęło łamane krzesło.Fala gorącego powietrza przygniotła Madrę do ściany.Obok niego leżał Bensmis, któremu podmuch wytrącił z ręki miotacz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]