[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tam, gdzie mieszkał z ojcem, żyło co najmniejkilku podobnych do ranie  odciętych od świata ścianą ciszy.Stanowiliśmy z Pożeraczem Chmur dziwną parkę, ale dla Monety było rzecząnaturalną zaproszenie wybawców na ciepły posiłek i przyzwoity nocleg.Rozma-wiał z Pożeraczem Chmur, a jednocześnie  palcował , abym i ja mógł rozumieć,o co chodzi.Co chwila gubił kasetę z farbami, mylił krok, potrząsał miedzianągrzywą, szukając odpowiedniego określenia  znaku.Miał w sobie tyle wdziękunerwowego kuca, bezpośredniości i zwyczajnego dobrego wychowania, że niemalzapominało się, że z urodzenia jest barbarzyńcą.Do miejsca, zwanego przez Monetę (nie wiadomo czemu) Domem InnychLudzi, było stosunkowo niedaleko.Godzina marszu plażą, a potem tyle samo po-między pagórkami porośniętymi niskim lasem.Nie był to, wbrew oczekiwaniom,jeden dom, ale nie można też było nazwać wsią tych niewielu budynków roz-rzuconych na ograniczonej przestrzeni, tonących w kwiatach i miłych dla okaozdobach.Od razu stwierdziłem, że jest w nich coś dziwnego, choć nie umia-łem określić co.Zbyt ubogie na letnią rezydencję dostojnika, nie wyglądały teżna zabudowania gospodarskie.Zastanawiający był całkowity brak jakichkolwiekogrodzeń, bo nie można było traktować poważnie darniowego wału, otaczające-go posiadłość.Sięgał kolan i nie zatrzymałby nawet zdecydowanego królika, a codopiero złoczyńcę?Moneta poprowadził nas między zabudowaniami.Mijaliśmy bawiące się dzie-ci i dorosłych zajętych rozmaitymi pracami.Po drodze musieliśmy przejść nad ni-sko rozciągniętym sznurem.Rozejrzałem się.Jeden koniec linki przywiązany byłdo słupka podpierającego szeroki okap dachu, drugi otaczał talię małego chłopca.37 Dziecko stało chwilę nieruchomo, trzymając sznur w ręku, a potem zaczęło zwi-jać go sprawnie, zbliżając się do domu.Zapatrzony, wpadłem Monecie na plecy.Wyczuł moje zdumienie, gdyż objaśnił:  On nie widzi.Jest tu nowy i potrzebuje.  tu zawahał się. Zabezpieczenie?  pokazałem pięść przykrytą dłonią i gest przygarnięcia.Moneta powtórzył znak, jakby chciał go zapamiętać.Przed ostatnim domem mył się mężczyzna.Pochylony nad miską, chlapał do-koła.Niewątpliwie był to ojciec Monety, identycznie rudy jak syn.Gdy się wy-prostował, szeroko otworzyłem oczy ze zdumienia.To, co wziąłem w pierwszymmomencie za wzorzystą część ubrania, było rozległym i niezwykle skompliko-wanym tatuażem, pokrywającym cały tors oraz szerokie ramiona właściciela.Za-fascynowany tym widokiem, ledwie zwróciłem uwagę, że mężczyzna ogląda po-kiereszowaną twarz syna, a następnie rozmawia z Pożeraczem Chmur.Rysunki naskórze były wykłute z cudowną precyzją.Z lewego barku ku piersiom wyciągałysię błękitno-czarne macki ośmiornicy.Na brzuchu igrały wieloryby i delfiny do-okoła czarnej galery z purpurowym żaglem.Rękę oplatały węże morskie, łapiącesię za ogony.Oczywiście, były żeglarz, który osiadł na mieliznie w tym przyjem-nym miejscu.Dlaczego wybrał Lengorchię zamiast rodzinnych stron, WysłannikLosu raczy wiedzieć.Może był kiedyś korsarzem, a może zatrzymała go tutajmiłość, której owocem jest Moneta?Zadowoliły mnie te proste przypuszczenia, tym większym wstrząsem było od-krycie, przed kim naprawdę stoję. Wybacz zwłokę.Ty jesteś Kamyk.Mnie nazywają Miedziany  układałznaki wolniej niż Moneta, lecz nie mylił się i nie zacinał na bardziej skompliko-wanych. Straciłeś dom? Rodzinę?Potwierdziłem.Ostatecznie była to prawda.Zostałem sierotą w czasie wielkiejzarazy, która zabrała prawie piątą część mieszkańców cesarstwa. Nie masz pracy  Miedziany obrzucił szybkim spojrzeniem moje ubranie,które ostatnio dużo przeszło.Pozostało tylko pokazać:  Nie! Co umiesz?  Miedziany był bardzo konkretny.Obserwowałem jego ręce, ale wzrok sam uciekał do barwnych wizerunków naskórze.I właśnie w tym momencie dostrzegłem coś, co przedtem umknęło mejuwagi.Macki ośmiornicy były częściowo zatarte.Ktoś usunął barwnik i w dys-kretny sposób włączył do kompozycji inny element  czarne kółko, nie większeniż odcisk małego kubka, z umieszczonym pośrodku znakiem  Okręt.Zamkną-łem oczy.Czy kiedykolwiek dopadło cię uczucie, że robisz się wąski, coraz cień-szy? Jak kołek do podpierania roślin lub ostrze, i że zanurzasz się w ziemi z gło-wą? To właśnie czułem przez chwilę i pożałowałem, że nie okazało się prawdą,gdy znów podniosłem powieki i, niestety, nadal stałem pod bacznym spojrzeniemniebieskich oczu maga.W dodatku nielengorchiańskiego maga!38 Opanowałem się jakoś. Umiem czytać i pisać.Także różne prace w gospodarstwie.Wychowałem sięna wsi.To na razie zadowoliło Miedzianego.Odesłał nas do kuchni w towarzystwieMonety.Gdy tylko zeszliśmy z oczu maga, natychmiast zasypałem rudego wy-mówkami, dlaczego nie uprzedził o profesji ojca!? Zapomniałem  pokazał tylko, a minę miał tak niewinną, że nie wiedzia-łem, czy dać mu kuksańca, czy się śmiać.Pożeracz Chmur bawił się znakomicie.Trafiliśmy w ciekawe miejsce, czekałnas posiłek, którego nie trzeba było gonić.Właściwie i ja nie miałem powodówdo narzekań.Niepokoiła mnie tylko obecność Miedzianego.Na szczęście znak Okręt świadczył, że należy do kasty Wiatromistrzów [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl