[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Już za nim tęsknię szepnął Kieszonka.Przy wyjściu z zatoki na wprost dymiącego Wesołego Rogera Zmierdziuchsiedział w łódce i wpatrywał się w niebo.Na chwilę odłożył wiosła i przyglądałsię, jak Piotruś Pan ulatuje w niebo i znika w oddali. Poleci chyba do samego księżyca powiedział i pociągnął nosem.Biedny kapitan Hak, zawsze nie cierpiał szczęśliwych zakończeń.Bosman usadowił się wygodniej i popatrzył na stos skarbów piętrzący sięw łódce.U jego stóp siedziały trzy syreny, uśmiechając się do niego i bawiączłotymi bransoletami.Jedna z nich połaskotała go w brodę ogonem i bosman sięzaczerwienił. No dobrze westchnął i znów zaczął wiosłować.Jedna z syren odnalazła wśród jego łupów harmonię i zaczęła grać.A Zmier-dziuch zaśpiewał: Jo ho! Jo ho! %7łycie pirata to jest to!Ogromnie wielka przygodaI tak oto dotarliśmy do ostatniego rozdziału naszej opowieści, w którym bę-dziemy wszystko porządkować mniej więcej tak jak matki, które układają my-śli swoich dzieci, kiedy one śpią.Zazwyczaj jest to rozdział, w którym nic szcze-gólnego się nie dzieje, bo wszystko, co niezwykłe, wydarzyło się już wcześniej,ale za to jest okazja do refleksji.Jest to także pora, aby bohaterowie wrócili dodomu i znów radowali się zwykłymi przyjemnościami, jak to bywa po skończonejpodróży.Niektórzy czytelnicy chcieliby może do razu przeskoczyć do nowej baj-ki, ale ci, którzy zrozumieli, co to znaczy być Piotrusiem Panem, będą zapewnechcieli zostać z nami jeszcze trochę, aby wraz z rodziną Banningów ogrzać sięprzez chwilę w zasłużonym cieple ich domowego ogniska.Piotr, Jack i Maggie lecieli przez całą noc pośród gwiazd wskazujących imdrogę, a przed nimi pulsowało jak latarnia morska światełko Dzwoneczka.Piotro-wi przychodziła czasem ochota, by zboczyć z drogi, okręcić się wokół gwiazdyi zdmuchnąć ją stare, dobre czasy ale wymagałoby to czasu, a on nie chciałjuż się spózniać.Opowiadał po drodze swoim dzieciom o zdarzeniach, które zni-kły z jego życia na wiele lat, zagubione w dorosłym człowieku, nie mającym dotądczasu na takie błahostki.Często obejmował je i całował, jak gdyby bał się, że niebędzie miał po temu okazji i śmiali się razem z jakichś żartów i głupstw.Po pewnym czasie zaczęli jednak ziewać usypiani kołysanką wiatru, a wspo-mnienia i słowa rozbiegały się we wszystkie strony jak owieczki z bezpańskiegostada.Przed świtem, kiedy większość gwiazd zbladła już na jaśniejącym niebiei księżyc schował się za horyzontem, dostrzegli Ogrody Kensingtońskie, strzelistedachy i kominy z cegieł okryte śniegiem.Powieki Piotra zrobiły się tak ciężkie,że nie mógł już ich otworzyć.Zapamiętał jeszcze, że puścił ręce Jacka i Maggie.* * *Mrok panujący w dziecinnym pokoju zaczął z wolna ustępować przed nad-chodzącym porankiem.Porcelanowe lampki nocne paliły się nad dwoma pustymi158łóżkami rzucając swoje nikłe światło w ciemność i oświetlając kontury żołnierzystojących na warcie przy kominku, konika na biegunach, czekającego cierpliwiena swojego jezdzca, domek dla lalek, gdzie Ken obsługiwał Barbie, a także naksiążki i zabawki, które użyczają głosu marzeniom bawiących się nimi dzieci.Moira spała w bujanym fotelu na środku pokoju.Czasami poruszała się prze-bierając palcami po sukience i wymawiając przez sen imiona swoich dzieci.Wy-glądała bardzo samotnie.Nagle wiatr otworzył okna i poruszył koronkowe firanki; postaci Piotrusia Pa-na zatańczyły jak żywe i do pokoju wpadło trochę liści.Wtem pojawił się Jack,który wpłynął przez otwarte okno i usiadł na podłodze jak piórko; po chwili wpa-dła zaspana Maggie.Spojrzeli na śpiącą Moirę. Kto to jest? szepnął w końcu Jack, mrugając sennie oczami. To mama odpowiedziała ziewając Maggie. Ach tak Jack przyglądał się uważnie śpiącej kobiecie: rysom jej twarzy,rękom, kącikom ust. Wygląda jak anioł westchnęła Maggie. Nie budzmy jej.Podeszli na palcach do swoich łóżek i po cichutku wsunęli się pod kołdry.AleMoira, słysząc jakiś szmer, a może instynktownie czując ich obecność, obudziłasię.Zamrugała oczami, strzepnęła liść, który odpadł na jej ramię i spojrzała naotwarte okno i firanki tańczące na wietrze.Wstała, zamknęła okno i przekręciłaklamkę.Kiedy się odwróciła, zobaczyła wybrzuszone kołdry. To cienie padają na po-ściel pomyślała.Ale wyglądało to tak, jakby wróciły jej dzieci i przez chwilęnie ruszała się, by to złudzenie nie prysło za szybko.Otworzyły się drzwi i pojawiła się w nich Wendy; powoli i ostrożnie podpie-rając się laseczką podeszła do Moiry. Dziecinko szepnęła. Czy nie spałaś całą noc?Moira uśmiechnęła się i potrząsnęła głową. Bardzo często śnią mi się właśnie tak, zawinięci w kołdry, i kiedy obudzi-łam się, pomyślałam, że naprawdę tu są.Ale Wendy nie słuchała jej.Wpatrywała się w leżące na łóżkach tłumoczkipościeli.Nagle spod kołdry wyskoczył Jack
[ Pobierz całość w formacie PDF ]