[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.156Rozdział 2Dziedzice z ReigateMój przyjaciel, Sherlock Holmes, przez długi czas nie mógł wrócić do zdrowia po wyczer-pujących trudach tej wiosny, poniesionych w sprawie Towarzystwa Niderlandzko Suma-trzańskiego, o których tutaj zamilczymy, powiemy jedynie, że ubocznie doprowadziły one dobardzo niezwykłego i złożonego zadania, przy którym memu przyjacielowi udało się zasto-sować nowy sposób w walce z przestępstwem.14 kwietnia otrzymałem telegram z Lyonu, zawiadamiający, że Holmes leży chory w ho-telu Dubuy.Przed upływem doby znalazłem się przy łożu chorego i tu ku mej wielkiejradości zobaczyłem, że trwoga była zbyteczna, a chory ma się lepiej, niż mogłem przypusz-czać.Jego zdrowie nie wytrzymało morderczego tempa pracy po piętnaście godzin na dobę, aw ostatnim okresie jak sam mi się przyznał pracy bez przerwy na sen, po kilka nocy i dniz rzędu.W tej sytuacji nawet odniesiony sukces nie mógł pomóc nadwątlonemu zdrowiu.Podczas gdy głośno było o nim w całej Europie, a hotelowy pokój został zasypany powin-szowaniami i gratulacjami, Holmes pogrążył się w najczarniejszej rozpaczy i smutku.Nawetświadomość, że udało mu się osiągnąć to, czemu nie podołała zjednoczona policja trzech mo-carstw, nie była w stanie rozproszyć jego mrocznych myśli.W trzy dni potem byliśmy już w jego mieszkaniu przy Baker Street, przyjaciel mój bo-wiem najwidoczniej potrzebował zupełnej zmiany miejsca i warunków, by całkowicie powró-cić do zdrowia.Wtedy też zacząłem rozmyślać, jakby spędzić tydzień lub dwa z dala od mia-sta, na łonie natury.Mój stary druh, pułkownik Gayter, którego leczyłem ongiś w Afganista-nie, kupił właśnie w tym czasie majątek koło Reigate i zapraszał mnie niejednokrotnie, bymprzyjechał do niego na dłużej.Podczas naszego ostatniego spotkania oświadczył, że czułbysię szczęśliwy, gdyby i mój przyjaciel zechciał ze mną przyjechać.Trzeba było, rzecz prosta,użyć pewnych podstępów, żeby namówić Holmesa do przyjęcia zaproszenia; gdy jednak do-wiedział się, że pułkownik jest kawalerem i że nic nie będzie krępowało jego swobody, zgo-dził się ostatecznie.I tak w tydzień po powrocie z Lyonu korzystaliśmy już z gościny puł-kownika.157Gayter był żołnierzem starej daty, który dużo jezdził po świecie i wiele widział; jak przy-puszczałem, wkrótce znalezli z Holmesem wspólne tematy.Wieczorem w dzień przyjazdusiedzieliśmy wszyscy w pokoju, który był zbrojownią.Holmes w półleżącej pozycji spoczy-wał na kanapie, Gayter i ja oglądaliśmy niewielką, lecz wspaniałą kolekcję broni palnej. Aha! dobrze, że sobie przypomniałem rzekł nagle pułkownik muszę wziąć jeden zrewolwerów na górę, na wypadek napaści. Napaści? zapytałem. Tak.Ostatnimi czasy jakoś nie bardzo spokojnie u nas.W zeszły, zdaje się, poniedziałekzłodzieje dostali się do tutejszego bogacza, starego Actona.Nie bardzo się obłowili, ale nadalbawią na wolności. Czy dotychczas nie natrafiono na ich ślad? zapytał Holmes, wyciągając się na kanapie. Niestety, nie.Sądzę jednak, że jest to zbyt błaha sprawa, by mogła interesować pana, pa-nie Holmesie, po czynach iście heraklesowych, jakich pan niedawno dokonał.Holmes uśmiechnął się zadowolony. No, ale to coś ciekawego? Moim zdaniem, nie.Złodzieje dostali się do biblioteki, lecz trudy ich nieszczególnie sięopłaciły.Przetrząsnęli wszystko do góry nogami, pootwierali szafy i szuflady; ostateczniezabrali tylko jeden tom dzieł Szekspira, parę srebrnych lichtarzy, małe wagi z kości słoniowejdo ważenia listów, mały barometr dębowy i kłębek szpagatu. Zestaw wielce oryginalny! zauważyłem. Widocznie zabrali to, co im się najpierw nawinęło pod rękę. Ale co na to policja? Nic dotychczas nie zrobiła? wykrzyknął Holmes ożywiony przecie to jasne, że to.Pogroziłem mu palcem. Mój drogi! Jesteś tu dla odpoczynku.%7ładnych zagadek dopóki nie powrócisz całkowiciedo zdrowia.Holmes wzruszył ramionami, z komiczną pokorą mrugnął w stronę pułkownika i rozmowaprzeszła na rzeczy mniej ryzykowne.Los jednakże zrządził, że wszystkie moje lekarskie zabiegi poszły na marne; nazajutrz ran-kiem ta sama sprawa tak blisko otarła się o nas, że niepodobieństwem było nie zwrócić na niąuwagi i oto nasz pobyt, mający na celu odpoczynek, zaznaczył się działalnością, której ża-den z nas nie przewidywał.Siedzieliśmy właśnie przy śniadaniu, gdy nagle wbiegł do pokoju kamerdyner, zapomina-jąc o wszelkich grzecznościowych względach. Czy słyszał sir nowinę? począł zdyszany. Wie sir, co się stało u Cunninghamów? Cóż tam? Nowa kradzież? zapytał pułkownik, ze zdenerwowania przewracając szklan-kę kawy.158 Zabójstwo! Aadne rzeczy! Któż zabity? Sam sędzia czyjego syn? Ani jeden, ani drugi.Nie żyje stangret, William.Zabity wystrzałem z broni palnej prostow pierś. Któż go tak urządził? Zbój, łaskawy panie.Zbój, który zbiegi, zniknął bez śladu.Właśnie zakradł się do spi-chrza, gdy wtem wszedł William i zbrodniarz strzelił do niego. Kiedy to było? Dziś w nocy, sir, koło dwunastej. Dobrze.Pojedziemy tam pózniej rzekł pułkownik, zabierając się na nowo do śniadania. Bądz co bądz, to przykry wypadek. Cunningham jest bogatym ziemianinem a do tego sędzią pokoju; to bardzo porządnyczłowiek.Na pewno bardzo się zmartwił.Stangret służył u niego przez długie lata i cieszyłsię dobrą opinią.Widocznie to ci sami złodzieje, którzy zakradli się do biblioteki. Zabrali takie dziwne rzeczy wtrącił Holmes głosem zamyślonym. Tak jest. Hm! Może to wszystko ostatecznie będzie bardzo proste.Jednak na pierwszy rzut okazdumiewa.Banda złoczyńców nigdy nie operuje w jednym i tym samym miejscu w tak krót-kich odstępach czasu.Gdy pan mówił wczoraj, że trzeba przedsięwziąć środki ostrożności,myślałem, że chyba teraz nie zechce się nikomu w te strony zakradać.To wskazuje, jak częstomylę się w swych przypuszczeniach. Musi to być jakiś miejscowy artysta rzekł pułkownik. Zresztą, to całkiem naturalne,że się zakradł do Cunninghamów; po Actonie to najbogatsi ludzie w tej okolicy. Najbogatsi? Tak jest.Przynajmniej jeśli idzie o majątek ziemski.Od wielu bowiem lat procesują sięmiędzy sobą.Stary Acton ma podobno prawo do połowy majątku Cunninghamów i jego ad-wokaci chwycili się tego gorliwie. Jeżeli to miejscowy złoczyńca rzekł Holmes poziewując nie będzie wielkiego kło-potu ze złapaniem go.Ależ dobrze, dobrze, Watsonie dodał widząc moje znaki ostrzegaw-cze nie będę się do tego wtrącał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]