[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Oni zbudowali zasadzkę w zasadzce, Konował - powiedział Hagop.- Zapędzili nas do tej doliny, prosto na kolejną bandę na koniach.Coś ścisnęło mnie w żołądku.- I?Zdobył się na ledwie widoczny uśmiech.- Jak rozumiem, żałują tego, co zrobili.Zdrowo ich posiekliśmy.- Gdzie są pozostali?- Nie wiem.Rozproszyliśmy się.Pani kazała Shadidowi odwieźć nas tutaj i czekać.Sama poprowadziła ich dalej.- W porządku.Klinga.Dlaczego nie pokażesz nam miejsca, gdzie moglibyśmy się wysuszyć?Murgen spojrzał na mnie, w jego oczach dostrzegłem błysk nie wypowiedzianego pytania.Odpowiedziałem mu więc:- Tak.Ulokujemy ich tutaj.Potem ruszymy.Miejsce, do którego zabrał nas Klinga, nie było prawdziwą gospodą; po prostu duży dom, gdzie właściciel dorabiał sobie trochę, przyjmując podróżnych.Specjalnie nie wzruszył się na nasz widok, chociaż, podobnie jak reszta ludzi zamieszkujących ten kraniec świata, zdawał się wiedzieć, kim jesteśmy.Blask naszego pieniądza najwyraźniej rozjaśnił jego dzień i ożywił uśmiech.Jednak wciąż nie mogłem pozbyć się wrażenia, że przyjął nas tylko dlatego, iż obawiał się kłopotów, gdyby postąpił inaczej.Pozszywałem rany Hagopa oraz Ottona, zabandażowałem je i zaordynowałem ogólne wskazania, które znali aż za dobrze.W tym czasie gospodarz przyniósł jedzenie, za które Łabędź wyraził mu naszą szczerą wdzięczność.- Robi się ciemno, Konował - powiedział Murgen.- Wiem.Łabędź, jedziemy poszukać pozostałych.Weź za pasowego konia, jeżeli chcesz jechać z nami.- Żartujesz? Wychodzić w takie błoto, jeżeli wcale nie muszę? Do diabła.W porządku.Niech będzie.- Zaczął podnosić się z krzesła.- Siadaj, Wierzba - powiedział Mather.- Ja pojadę.Jestem w lepszym stanie niż ty.Łabędź zaprotestował:- Ty mnie w to wrobiłeś, gładko gadający sukinsynu.Nie wiem, jak ci się to udało, ty złotousty bękarcie.Możesz dostać ode mnie zawsze wszystko, czego tylko chcesz.Więc uważaj.- Gotowi? - zapytał mnie Mather.Okrasił to słabym uśmiechem.- No.Wyszliśmy na zewnątrz i dosiedliśmy koni, które zaczynały powoli wyglądać niczym kłębki nieszczęścia.Początkowo ja prowadziłem, ale wkrótce Shadid prześcignął mnie, tłumacząc to tym, że przecież wie, dokąd pojechali tamci.Dzień miał się ku końcowi.Światła było coraz mniej.Było tak ponuro, że ledwie mogłem to znieść.Bardziej po to, by otrząsnąć się z posępnego nastroju, niż dlatego, że mnie to naprawdę interesowało, zagadnąłem Murgena:- Lepiej powiedz mi, o co chodzi?- Cordy wyjaśni ci lepiej niż ja.Ja po prostu pojechałem z nimi.Roi nie nadawał szczególnie spokojnego tempa.Starałem się zwalczyć burczenie dobiegające z moich wnętrzności.Nie przestawałem pocieszać się, że przecież jest dużą dziewczynką i potrafiła się już zatroszczyć o siebie na długo przedtem, zanim przyszedłem na świat.Ale mężczyzna we mnie mówił: To jest twoja kobieta i powinieneś o nią zadbać.Jasne.- Cordy? Wiem, że wy, chłopcy, nie pracujecie dla mnie i macie swoje własne cele, ale.- Niczego nie zatajam, Kapitanie.Poszła wieść, że niektórzyz was, chłopcy, chcą uciec.To zmartwiło Kobietę.Pomyślała sobie, że wszyscy chcecie się przedostać do Main całą gromadą i poznać Władców Cienia w najgorszy z możliwych sposobów.Zamiast tego, okazało się, że pojechaliście na zwiady.Nie sądziła, iż jesteście tacy sprytni.- Mówimy o tej starej dziwce, którą wy, chłopcy, wieźliście w dół rzeki, tak? Radisha?- Tak.Nazywamy ją Kobietą.Klinga nadał jej to przezwisko, zanim dowiedzieliśmy się, kim jest.- A ona wiedziała, że uciekamy, zanim wyjechaliśmy.Ciekawe.To jest najbardziej zasobny w cuda okres mojego życia, panie Mather.Przez ostatni rok wszyscy na świecie wiedzą, co mam zamiar zrobić, zanim to zrobię.To w zupełności wystarczy, by zdenerwować każdego faceta.Przejechaliśmy obok kępy drzew.Na jednym dostrzegłem nieprawdopodobnie przemoczoną wronę.Zaśmiałem się i wyraziłem na głos nadzieję, że jest równie nieszczęśliwa jak ja.Pozostali spojrzeli na mnie niepewnym wzrokiem.Przyszło mi do głowy, że być może powinienem powoli zacząć stwarzać swój nowy wizerunek.Powoli, systematycznie wypracowywać go.Cały świat obawia się szaleńca.Jeżeli bym to dobrze rozegrał.- Hej, Cordy, stary wędrowcze! Pewien jesteś, że nic nie wiesz o tych małych, smagłych facetach?- Tylko tyle, że chcieli nas dopaść, gdy płynęliśmy na północ.Nigdy dotąd nie widziałem nikogo takiego jak oni.Wychodzi na to, że muszą być z Ziem Cienia.- Dlaczego ci Władcy Cienia tak szaleją na naszym punkcie? - Nie spodziewałem się odpowiedzi.I nie otrzymałem żadnej.- Cordy, wy, chłopcy, naprawdę mówicie serio o wygraniu całej sprawy dla Prahbrindraha?- Najzupełniej.Dla Taglios.Znalazłem tutaj coś, czego przedtem nie znalazłem nigdzie.Wierzba również, chociaż mógł byś go przypiekać, a nigdy by się do tego nie przyznał.Nie wiem o co chodzi Klindze.Sądzę, że wszedł w to dlatego, że myśmy tak postąpili.Ma na całym świecie półtora przyjaciela i poza tym nie ma po co żyć.Po prostu żyje z dnia na dzień.- Półtora?- Wierzba jest jego przyjacielem.Ja tylko w połowie.Wyciągnęliśmy go, kiedy ktoś rzucił go na pożarcie krokodylom.Przystał do nas, ponieważ zawdzięczał nam życie.Jednak po tym, co przeszliśmy później, to nawet gdyby ktoś prowadził rachunki, nie potrafiłby stwierdzić kto komu więcej zawdzięcza.Nie potrafię ci powiedzieć jaki jest naprawdę.Nigdy się z tym nie zdradza.- W co my jesteśmy wciągani? Albo może jest coś, o czym myślisz, że nie powinieneś nam tego mówić?- Co?- W tej sprawie chodzi o coś więcej, niż tylko wysiłek twojej Kobiety i Prahbrindraha, zmierzający do powstrzymania Władców Cienia.W przeciwnym razie zawarliby z nami zwykły interes, miast starać się nami manipulować.Przez jakaś milę jechaliśmy w milczeniu, Cordy myślał.Na koniec powiedział:- Nie wiem na pewno.Sądzę, że zachowują się w ten sposób ze względu na to, co Czarna Kompania wcześniej zrobiła w Taglios.- Tak też myślałem.Ale nie wiemy, co nasi bracia zrobili.I nikt nam tego nie powie.To jest niczym jedna wielka zmowa milczenia: nikt w Taglios niczego nam nie powie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]