[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W East Endzie i Dokach szalały pożary, szperacze ochrony przeciwlotniczej przeszukiwały nocne niebo.Catherine słyszała monotonne dudnienie pocisków przeciwlotniczych, wystrzeliwanych z baterii w Hyde Parku i znad brzegów Tamizy, w powietrzu czuła gryzący dym.Wiedziała, że czeka ją długa, męcząca noc.Skręciła w Lambeth Palace Road i nagle uderzyła ją bezsensowna myśl: wręcz konała z głodu.Jedzenia brakowało jeszcze bardziej niż zwykle.Sucha jesień i mroźna zima sprawiły, że z wyspy niemal zupełnie zniknęły świeże warzywa.Ziemniaki i brukselka stanowiły prawdziwy luksus.Tylko rzepy było w bród.Zabiję się, jeśli będę musiała zjeść jeszcze jedną rzepę — pomyślała Catherine.Choć, z drugiej strony, w Berlinie zapewne sytuacja była znacznie gorsza.Policjant — niski, pulchny mężczyzna, który wyglądał na zbyt starego, żeby iść do wojska — trzymał straż przy wejściu na ulicę.Podniósł rękę i przekrzykując zawodzenie syren alarmowych, zażądał dokumentów.Jak zwykle serce jej na chwilę zamarło.Podała kartę, w której widniało, że pracuje tu jako wolontariuszka.Policjant zerknął do dokumentu, potem jej się przyjrzał.Musnęła jego ramię i pochyliła się nad nim, by czuł na uchu jej oddech, kiedy mówiła.Od lat w ten właśnie sposób rozbrajała mężczyzn.— Jestem pielęgniarką— wolontariuszką w szpitalu Świętego Tomasza.Policjant podniósł wzrok.Po jego twarzy Catherine poznała, że przestał stanowić dla niej zagrożenie.Uśmiechał się szeroko, wpatrując się w nią, jakby się zakochał.Catherine to wcale nie zaskoczyło.Była uderzająco piękna i przez całe życie posługiwała się swą urodą jako bronią.Policjant oddał jej dokumenty.— Bardzo jest źle? — spytała.— Bardzo.Niech pani uważa i chroni głowę.Krążące po Londynie karetki nawet w części nie zaspokajały potrzeb.Władze zagarniały wszystko, co im wpadło w ręce: ciężarówki, furgonetki rozwożące mleko, wszystko co miało kółka, nawet motocykle, byle z tyłu się mieścił ranny i lekarz.Na jednej z karetek, która właśnie podjechała pod salę przyjęć, Catherine pod czerwonym krzyżem dostrzegła zamalowaną nazwę tutejszej znanej piekarni.Przyspieszyła kroku, ominęła karetkę i weszła do środka.Pogotowie przypominało dom wariatów.Aż roiło się od rannych.Byli wszędzie: na podłodze, w korytarzach, nawet w pokoju pielęgniarek.Wielu płakało.Inni tkwili bez ruchu, zbyt oszołomieni, by pojąć, co się z nimi dzieje.Mnóstwo pacjentów czekało, by obejrzał ich lekarz albo pielęgniarka.A nowych ciągle przybywało.Ktoś dotknął ramienia Catherine.— Nie pora stać i się gapić, panno Blake.Catherine obejrzała się i zobaczyła surową twarzy Enid Pritt.Przed wojną Enid była dobroduszną, czasem roztargnioną kobietą, przyzwyczajoną do przypadków nagłej grypy, a od czasu do czasu ofiar jakiejś bójki na noże w sobotni wieczór pod pubem.Lecz wojna to zmieniła.Teraz Enid chodziła wyprostowana, mówiła jasnym, wyraźnym głosem, nigdy nie marnując słów.Kierowany przez nią jeden z najbardziej ruchliwych punktów pogotowia działał bez zarzutu.Rok temu, po dwudziestu ośmiu latach małżeństwa, jej mąż zginął podczas nalotu.Enid Pritt nie pogrążyła się w żałobie.To może poczekać, dopóki nie pokonają Niemców.— Nie wolno im się domyślać, co pani myśli, panno Blake — skarciła Catherine przełożona — bo jeszcze bardziej się wystraszą.Niech pani zdejmuje płaszcz i bierze się do roboty.Mamy tutaj co najmniej stu pięćdziesięciu rannych, a z każdą minutą ich przybywa.Mówili, że będzie jeszcze więcej.— Nie widziałam tylu rannych od września czterdziestego roku.— I dlatego pani potrzebują.A teraz do roboty, młoda damo, raz— dwa.Enid Pritt krążyła po sali niczym dowódca przemierzający pole bitwy.Catherine patrzyła, jak udziela reprymendy innej młodej pielęgniarce za niestarannie założony opatrunek.Enid Pritt nie miała ulubienic, wszystkie pielęgniarki i wolontariuszki traktowała równie surowo.Catherine odwiesiła płaszcz i ruszyła do pracy.Zaczęła od dziewuszki, która ściskała wytartego pluszowego misia.— Gdzie boli, maleńka?— Rączka.Catherine podwinęła rękaw swetra dziewczynki, odsłaniając ramię — z całą pewnością złamane.Dziecko było w szoku i nie uświadamiało sobie bólu.Catherine zagadywałaj żeby odsunąć myśli małej od rany.— Jak się nazywasz, kochanie?— Ellen.— Gdzie mieszkasz?— W Stepney, ale naszego domu już nie ma.— Mówiła spokojnie, rzeczowo.— A gdzie są twoi rodzice? Czy przyjechali tu z tobą?— Strażak powiedział, że są teraz u Bozi.Catherine nic już nie powiedziała, tylko uścisnęła rączkę dziecka.— Zaraz przyjdzie cię zbadać lekarz.A na razie siedź i postaraj się nie ruszać ręką.Zgoda, Ellen?— Tak.Jest pani bardzo ładna.Catherine się uśmiechnęła.— Dziękuję.Wiesz co?— Co?— Ty też jesteś ładna.Catherine przeszła dalej korytarzem.Starszy mężczyzna z raną na czubku łysej głowy podniósł wzrok, kiedy chciała go opatrzyć.— To nic wielkiego, młoda damo.Jest wiele osób w znaczniegorszym stanie niż ja.Niech się pani nimi zajmie najpierw.Przygładziła mu resztki siwych włosów i zrobiła, co kazał.Nieustannie spotykała się u Anglików z taką postawą.Ci w Berlinie chyba postradali rozum, że podejmują naloty.Szkoda, że nie może im tego powiedzieć.Catherine ruszyła dalej, opatrywała rannych, przysłuchując się opowieściom pacjentów.— Właśniem stał w kuchni i nalewał se zasmarkanej herbaty, kiedy nagle jak łupnęło! Tysiącfuntowa bomba wylądowała na samiuśkim progu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]