[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Odezwał się tymi słowy:- Czy ten dom z oknem na poddaszu wciąż jeszcze stoi i jest opuszczony?- Tak - odparłem.- Widziałem go.- l znalazłeś tam coś - na poddaszu albo gdzieś indziej?- Pod okapem leżał stos kości.Być może to właśnie te kości zobaczył ów chłopiec; jeżeli był dostatecznie wrażliwy, nie musiał widzieć odbicia w szybie aby postradać zmysły.Jeżeli wszystkie należały do jednej istoty, musiał to być naprawdę zatrważający, ogromny potwór.Byłoby bluźnierstwem pozostawienie takich szczątków nie pogrzebanych, toteż wróciłem tam z workiem i zaniosłem je do grobowca za domem.Była tam szczelina przez którą wsunąłem je do środka, nie uważaj mnie za głupca - powinieneś był widzieć tę czaszkę.Miała czterocalowe rogi, ale twarz i szczęka wyglądały jak ludzkie.W końcu poczułem wyraźnie, że siedzący tuż obok mnie Manton wzdrygnął się.Mimo to jednak, jego ciekawość ani trochę nie osłabła.- A co z szybami?- Wszystkie powybijane.W jednym z okien brakowało framugi, w innych zaś nie było nawet jednego kawałka szkła.To były żebrowane okna, starego typu, które wyszły z użycia przed końcem siedemnastego wieku.Wygląda na to, że szyb nie było w oknach tego domu od dobrych stu lat - może to chłopiec je powybijał -legendy o tym nie wspominają.Manton znów się zamyślił.- Chciałbym zobaczyć ten dom.Gdzie on jest? Szyby nie szyby, chciałbym mu się przyjrzeć.Podobnie jak grobowcowi, do którego włożyłeś tamte kości i temu drugiemu, bez napisów.to wszystko musi być naprawdę przerażające.- Widziałeś to wszystko.dopóki nie zrobiło się ciemno.Mój przyjaciel był bardziej zdenerwowany niż przypuszczałem, bo kiedy zakończyłem moje małe przedstawienie, odsunął się ode mnie gwałtownie i otworzywszy szeroko usta wydał najpierw zduszone chrząknięcie, a potem przeraźliwy, przeciągły krzyk, w którym zawarło się całe napięcie skumulowane w jego wnętrzu przez len długi wieczór.Był to dziwny krzyk i tym bardziej przerażający, że doczekał się odpowiedzi.Brzmiał jeszcze, kiedy w otaczającej mnie atramentowej ciemności usłyszałem głuchy trzask - dźwięk otwieranego żebrowanego okna, w stojącym nieopodal przeklętym domu.A jako że inne framugi odpadły już przed wieloma laty, nie miałem wątpliwości, iż słyszałem skrzypnięcie framugi owego demonicznego, pozbawionego szyb, przerażającego okna na poddaszu.Zaraz potem, również od strony domu, buchnął szumiący upiornie podmuch lodowatego, cuchnącego powietrza i usłyszałem przeszywający do szpiku kości wrzask rozlegający się tuż obok mnie, przy samej krawędzi szczeliny owego mrocznego grobowca kryjącego szczątki człowieka i potwora.W ułamek sekundy później zostałem zrzucony z mego przeraźliwego siedziska potężnym uderzeniem jakiejś diabelskiej, niewidzialnej istoty gigantycznych rozmiarów, lecz nieokreślonej natury.Oszołomiony, wylądowałem bezwładnie na wilgotnej ziemi, podczas gdy od strony grobowca doszły mnie zduszone oddechy, odgłosy szamotaniny i warknięcia.Moja wyobraźnia mimowolnie zaludniła mroczną przestrzeń wokół nas Miltonowskimi legionami zdeformowanych, zniekształconych potępieńców.Znów powiał szumiący, przyprawiający o mdłości, lodowaty wicher, a potem rozległ się przeciągły zgrzyt obluzowanych cegieł i pękających tynków; na szczęście w tym momencie straciłem przytomność i nie zdążyłem dowiedzieć się co on oznaczał.Manton, chociaż mniejszy ode mnie, jest bardziej wytrzymały i ma końskie zdrowie, bo pomimo iż odniósł o wiele poważniejsze obrażenia, ocknęliśmy się niemal jednocześnie.Nasze łóżka stały obok siebie i już po kilku sekundach zorientowaliśmy się.że znajdujemy się w szpitalu Św.Marii.Wokół nas tłoczyli się zaciekawieni pracownicy szpitala, pragnący dopomóc naszej pamięci poprzez wyjaśnienie w jaki sposób się tu dostaliśmy;niebawem dowiedzieliśmy się o farmerze, który odnalazł nas w południe, na odludnym poletku za Meadow Hill, oddalonym o milę od starego cmentarza, w miejscu, gdzie jak wieść głosi, stała niegdyś stara rzeźnia.Manton miał dwie paskudne rany na piersiach i kilka mniej groźnych ran, przypominających zadrapania, na plecach.Ja nie odniosłem poważniejszych obrażeń, poza.tym, że byłem poobijany i posiniaczony, choć nie ulega wątpliwości, że ślady rozszczepionego kopyta, widniejące na moim ciele budziły ogólne zainteresowanie.Ryło jasne, że Manton wiedział więcej niż ja, ale nie udzielił zdumionym i zaciekawionym lekarzom żadnych wyjaśnień, dopóki nie poinformowali go o rodzaju ran jakie odnieśliśmy.Dopiero wtedy stwierdził, że zostaliśmy zaatakowani przez rozszalałego byka - choć było to, rzecz jasna, nader wątpliwe i niejasne wytłumaczenie.Kiedy lekarze i pielęgniarki wyszli, wyszeptałem, z wyraźnym przerażeniem w głosie - Dobry Boże, Manton, CO TO BYŁO? Te blizny i zadrapania - CZY RZECZYWIŚCIE BYŁO TAK JAK MÓWIŁEŚ? - Byłem jednak zbyt oszołomiony aby zakrzyknąć z radości, kiedy, również szeptem, powiedział mi to, czego się w głębi duszy spodziewałem.- nie.TO WCALE NIE BYŁO TAK.To COŚ było WSZĘDZIE - jak galareta, błoto czy szlam, a mimo to miało kształty, tysiąc różnych koszmarnych kształtów przekraczających wszelkie ludzkie wyobrażenia i możliwości zapamiętywania.To COŚ miało oczy - i skazę na jednym oku.To była otchłań, czeluść, maelstrom, apoteoza wszelkiej ohydy.Skrajny koszmar.Carter, to byłoNIENAZWANE!Pamięć(The Memory)W dolinie Nis świeci słabo przeklęty, ubywający księżyc, jego światło przedziera się przez martwe liście wielkiego drzewa upas
[ Pobierz całość w formacie PDF ]