[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mężowi, owszem, ale nie obchodziło go.W pracy, ja pracuję w laboratorium analitycznym, akurat mieliśmy wyjątkowo dużo roboty, a ja nie mogę zostawać po godzinach ze względu na dziecko, więc musiałam się zmieścić.Nosa wytrzeć nie miałam czasu, dobrze, że nie mam kataru.Gdzie mi było do gadania.No, już.Zgasiła gaz pod budyniem i zaczęła przelewać gęstą masę do małych miseczek.Bieżan skończył z pomidorami i wziął się za cebulę.Po całych latach różnych doświadczeń i kontaktów z ludźmi, po tysiącach zadawanych pytań i otrzymywanych odpowiedzi, wyczuwał już bezbłędnie stosunek rozmówcy do tematu.Ostrożność, niechęć, fałszywą szczerość i serdeczność, obłudę, strach, pozorną gorliwość, wrogość i opór, złośliwą chęć wprowadzenia go w błąd.Na dobrą sprawę wszystko.Tutaj czuł najdoskonalszą obojętność i zwyczajną, dość życzliwą uprzejmość.Pomidory obrał, przed cebulą się nie wzdragał.Został zaakceptowany.- A ta sąsiadka, która też słuchała.?- Weronika? Ją to bawiło.Ona była w Stanach i znała Amerykanów, pękała ze śmiechu, jak Marcinek opowiadał.Głównie dopytywała się, czy widział jej kapelusze, tej babci.Podobno niesamowite noszą.- Mówiła o tym komuś?- A skąd ja mam to wiedzieć? Może i mówiła, ale ona też pracuje, nie zajmuje się plotkami.Chyba że w pracy.Nie wiem.- Powinienem ją zapytać - westchnął Bieżan i odłożył obraną cebulę.- Ta jedna wystarczy.? Jak ona się nazywa?- Do sałatki trzeba kroić cebulę w drobną kosteczkę -pouczyła go pani Pruchniakowa, przystępując do wymienionej czynności.- Sam smak przechodzi i jest nieszkodliwa.Weronika Bańkowicz, nie, teraz chyba inaczej.Bańkowicz była z pierwszego męża, wtedy się poznałyśmy, jako młode dziewczyny, ten mąż po roku zginął w katastrofie samochodowej, sam był winien.A potem spotkałyśmy się znów jako sąsiadki, okazało się, że ona tu mieszka, chyba drugi raz wyszła za mąż, ale nie jestem pewna, może żyją tylko tak sobie.Jeśli wzięli ślub, to niedawno.Zresztą, nie wiem, jakoś mowy o tym nie było.Więc może wyszła.Tu mieszka.- Gdzie dokładnie?- Te drzwi naprzeciwko.Widujemy się, ale wcale nie tak często, bo mamy mało czasu.Ona pracuje, ja mam rodziców i dziecko.- Ale jak pani brat opowiadał, to ona była?- Zaraz - zaniepokoiła się nagle pani Pruchniakowa.-Nie umówił się pan chyba tu u mnie z Marcinkiem? Jezus Mario, zrobiłam obiad na dwa dni.!- Cóż znowu, nic z tych rzeczy.- Chwałaż Bogu! Mój brat by wszystko zeżarł.Gdybym zrobiła na tydzień, też by zeżarł.To jest otchłań bezdenna! Widział pan Kacpra? Pan myśli, że on jest taki chudy z natury? Nic podobnego, Marcinek z ust mu wyżera! Mnie nie stać na to, gdyby to nie był mój rodzony brat, za próg bym go nie wpuściła, wpuszczam, żeby ulżyć rodzicom! O co pan pytał?- O pani przyjaciółkę i sąsiadkę, Weronikę Bańkowicz.- A.Ona późno bardzo wraca.Jakąś pilną robotę mają w biurze, ona i ten jej.mąż chyba.? Razem pracują.- Gdzie?- Nie mam pojęcia.Mówiła, ale nie pamiętam.Przed ósmą ich pan nie zastanie.Mam jej coś powtórzyć?- Jeżeli powie pani do niej bodaj jedno słowo.- rzekł Bieżan z naciskiem - do kogokolwiek w ogóle.Następnym razem rzeczywiście umówię się tu z pani bratem.Wiem, że jest to szantaż, ale tak nietypowy, że mogę sobie na niego pozwolić.Więc jak pani uważa.Siostra Marcinka patrzyła na niego przez chwilę ze zgrozą.- No wie pan.To teraz, powiem panu szczerze, zamurował mnie pan.Słowem się nie odezwę, ale nie zrobi mi pan tego świństwa?- Od pani zależy.Ledwo zdążył wyjść od wstrząśniętej pani Pruchniakowej, dopadł go przez komórkę Robert.- Pawlakowska zmieniła adres - oznajmił.- Ściśle biorąc, to wcale nie była Pawlakowska, tylko konkubina Pawla-kowskiego.Diabli wiedzą, jak się nazywała.- A sam Pawlakowski?- Tam właśnie mieszkał i wyprowadził się.Jeszcze nie wiem dokąd.Jestem w trakcie ustalania.Wiem za to, że Pawlakowski Andrzej.to chyba ten.? Siedział w Stanach prawie szesnaście lat, wrócił sześć lat temu, a wyjechał zaraz po urodzeniu córki i po śmierci jej matki.Rozumiem, że Wojciechowski go dopadł, nadział się na konkubinę, która nie chciała może zawracać sobie głowy.- A może naprawdę nic nie wiedziała.I nawet mu nie powtórzyła, że ktoś o niego pytał, zdarza się.- To co robić na razie?- Dalej łapać ludzi.Trzy osoby mamy na froncie, sąsiadka Pruchniakowej, ta jakaś Hanna Wystrzyk i Pawlakowski.Niech go znajdą, gdzieś musi być zameldowany.- I Wojciechowski.- Do Wojciechowskiego zadzwonimy późnym wieczorem.Piąta godzina, bierz następnych z listy, mogą już być w domu.- Trzeba im zwrócić rękawiczki, skoro się żadna nie nadaje.- To też wieczorem.Odbierz z laboratorium.Wspólnymi siłami, acz każdy oddzielnie, przepytali kolejne cztery osoby, nagabywane o Dorotkę w okresie wcześniejszych poszukiwań.Jak się okazało, jedna z tych osób znała niegdyś starszą panią Wójcicką, była na jej pogrzebie i ona to właśnie podsunęła szukającemu Kubkowi pomysł spenetrowania cmentarza.Pamiętała nawet, iż w grę wchodziły Powązki, co stanowiło dla niego duże ułatwienie.O żadnej pani Parker natomiast nie słyszała i nic o niej nie wie.Z pozostałych rozmów wyraźnie wyłonił się fakt, iż ów Hubek panią Wandą Parker nie szastał i gęby sobie jej nazwiskiem przesadnie nie wycierał.Nie ukrywał, iż pań Wójcickich poszukuje rodzina, ale tą rodziną czynił raczej Wojciechowskiego, co było o tyle logiczne, że w końcu pchał się do jego znajomych.Bogata testatorka z Ameryki nigdzie nie była eksponowana.Sąsiedzi siostry Marcinka wciąż byli nieobecni w domu.Ponownie zwizytowana pani Pruchniakowa z zakłopotaniem i lekką skruchą przypomniała sobie, że oni chyba wyjechali gdzieś, on na pewno, a ona prawdopodobnie.Na krótko i niedaleko, była o tym mowa, Weronika coś wspominała, ale ona zapomniała, wyleciało jej z głowy, jak się śpieszyła z obiadem, bardzo przeprasza.Dziś chyba nie wrócą, ale może jutro.Tym razem w jej zakłopotaniu Bieżan wywęszył dodatkowy element.Nie tyle może fałsz, ile chęć ukrycia czegoś.- Widziała się pani z nimi? - spytał surowo.- Rozmawiała pani? No już, już - dołożył dobrotliwie.- Dotychczas mówiła pani prawdę, a teraz próbuje pani coś kręcić.Po co to pani? Ja nie gryzę.Siostra Marcinka zakłopotała się bardziej.- Przez telefon.No dobrze, powiem, to przecież nie o pana chodzi, a pan nikomu chyba nie powie.? Weronika dzwoniła, prosiła, żeby każdemu mówić, że jej nie ma, nawet gdyby wpadła do domu.Ma tu takiego okropnie natrętnego zagranicznego gościa, i nudny, i namolny, i czas zabiera, ale wkrótce wyjedzie, a póki jest, ona go chce unikać.Z tym że dzisiaj naprawdę jej nie ma.- O mnie pani jej powiedziała?- Skądże! Wystraszył mnie pan moim bratem tak, że mi mowę odjęło.Chcę mieć obiad na jutro, zależy mi, więc się słowem nie odezwałam.Pojutrze już się będę mniej bała, ale też nic nie powiem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]