[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W pewnej chwili Hunt, z kieliszkiem w ręku, znalazł się w rogu sali w towarzystwie trzech ganimedów.Byli to Walio i Kralom, dwaj oficerowie z „Szapierona”, oraz Strelsya – administratorka.Walio opowiadał o dziwnych rzeczach, jakich dowiedział się tego dnia.– Na przykład taki Emmanuel Crow, jeśli dobrze zapamiętałem nazwisko – mówił.– To członek delegacji z tego kraju, w którym pan mieszka, Vic – z USA.Mówił, że jest z waszyngtońskiego departamentu stanu czy coś takiego.Jednego tylko nie mogłem zrozumieć – powiedział mi, że jest Indianinem, czerwonoskórym.Hunt oparł się niedbale o stojący obok stolik i spokojnie sączył szkocką.– No, i w czym problem? – spytał.– Ale później spotkaliśmy rzecznika rządu indyjskiego, który nam powiedział, że Indie leżą bardzo daleko od Stanów Zjednoczonych – wyjaśnił Walio.– Więc jak Crow może być Indianinem?– To inne Indie – odparł Hunt, czując, że za chwilę uwikłają się zupełnie, zwłaszcza że Kralom też miał coś do dodania na ten temat.– Ja z kolei spotkałem kogoś, kto twierdzi, że jest z Indii Zachodnich, ale pochodzi ze wschodu.– Są jeszcze Indie Wschodnie.– wtrąciła Strelsya.– Wiem, ale to jest na zachodzie – bronił się Kralom.Rozbawiony Hunt sięgnął do kieszeni po papierosy, zastanawiając się, co powiedzieć, ale nim zdążył wymyślić jakieś wyjaśnienie, Walio znów zabrał głos:– Najpierw myślałem, że skoro powiedział, iż jest czerwonoskórym, to może pochodzi z Chin, bo słyszałem, że oni są podobno czerwoni, a Chiny sąsiadują z Indiami.Ale okazało się, że Chińczycy są żółci.– Może był Rosjaninem – wtrącił Kralom.– Ktoś mi mówił, że oni też są czerwoni.– Nie, oni są różowi – stwierdziła stanowczo Strelsya, wskazując głową postawnego mężczyznę w czarnym garniturze, który odwrócony do nich plecami stał z inną mieszaną grupą.– Tamten jest Rosjaninem, o ile dobrze pamiętam.Możecie sami zobaczyć, jakiego jest koloru.– Rozmawiałem z nim – podkreślił Kralom.– To jest biały Rosjanin.Tak mi powiedział, ale wcale nie wygląda na białego.Tu trzy istoty pozaziemskie spojrzały na Hunta, ufne, że potrafi im wyjaśnić te zawiłe sprawy.– Nie zaprzątajcie sobie tym głowy – plątał się Hunt.– To są relikty przeszłości.W tej chwili ludzie na całym świecie tak się przemieszali, że wkrótce przestaną się nimi interesować.O brzasku, gdy pogrążone w półcieniu zbocza wciąż skrzyły się tysiącem ogników, wszystko wokół ucichło, czasem tylko słychać było jakąś szamotaninę lub uderzenie czegoś ciężkiego o drewnianą ścianę, gdy w alejkach między domkami wysokie postacie, niepewnie, lecz w różowych humorach, zataczając się zdążały do łóżek w swych kwaterach.Tego dnia dostojni goście ze wszystkich zakątków świata poczęli opuszczać Ganyville, aby dać przybyszom tydzień na niezakłócony wypoczynek.Na okres ten przypadał mało forsowny kalendarz spotkań, głównie z uczonymi ziemskimi; nakręcono też kilka filmów informacyjnych, lecz poza tym ganimedzi zażywali swobody, ciesząc się, że mają nareszcie stały ląd pod stopami.Wielu wylegiwało się po prostu na trawie, grzejąc się w promieniach słońca, które dla nich było wręcz tropikalne.Inni chodzili godzinami po terenie, zatrzymując się od czasu do czasu i głęboko wciągając powietrze w płuca, jakby chcieli się upewnić, że to wszystko nie jest snem; patrzyli z zachwytem na jezioro, zielone wzgórza i śnieżne czapy odległych szczytów alpejskich.Pozostali nie odchodzili od podłączonych do światowej sieci informacyjnej terminali, nienasyceni w zdobywaniu wiedzy o każdym przejawie życia na Ziemi, o ludziach, historii, geografii; interesowało ich dosłownie wszystko.Aby ułatwić ganimedom pracę, włączono w system ziemski ZORAKA, co umożliwiło niespotykaną w dziejach wymianę wiedzy dwu cywilizacji.Ale najciekawszy widok przedstawiały dzieci.Urodzone na „Szapieronie” w czasie sławetnej odysei kosmicznej wiodącej z Iscarisa, nigdy nie widziały niebieskiego nieba, otwartych przestrzeni, gór, nie oddychały naturalnym powietrzem, i aż do tej chwili nie wyobrażały sobie, by mogły opuścić statek bez specjalnych środków ostrożności.Jedynym środowiskiem, jakie znały, była martwa pustka międzygwiezdna.Początkowo wiele z nich nie chciało w ogóle wyjść ze statku w obawie przed ewentualnymi następstwami; wpajany im przez całe ich krótkie życie strach akceptowały całkowicie, traktując go jak niewzruszoną prawdę.Gdy wreszcie odważniejsze i żądne przygód, podpełzłszy do otwartych drzwi śluzy przy rampie, wyjrzały na zewnątrz, oniemiały ze zdumienia.Na podstawie relacji rodziców i ZORAKA wyrobiły sobie nader mętny obraz planet; dla nich były to jedynie o wiele większe od „Szapierona” miejsca, na których, zamiast w których, można mieszkać, przy czym nie miały pojęcia, co to właściwie znaczy.Gdy „Szapieron” wylądował na Ganimedesie, pomyślały, że takie właśnie są planety
[ Pobierz całość w formacie PDF ]