[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Miało być zupełnie inaczej.Johnny wzruszył ramionami.O wiele ważniejsze od gniewu Prezydenta wydawało mu się wtej chwili przypomnienie sobie tego czegoś, co było tak istotne, że narodziło się w tym jednym,jedynym momencie.- Dlaczego zemdlałem? - zapytał, aby cokolwiek powiedzieć.- Brian cię uśpił.Musieliśmy cię jakoś od niej oderwać, bo żądał tego Prezydent.Zamknął oczy.Poleżał jeszcze chwilę odpoczywając, aż dali mu znak, że może wstać izacząć się ubierać.Właśnie kończył, gdy wszedł sekretarz Prezydenta oznajmiając, iż ten czeka nanich z lunchem w sali bankietowej.Lekarze spojrzeli na siebie z nagłą otuchą i wyraznie poweselały im pyski.Sanitariuszomteż poprawił się humor.Wszyscy poczuli się lepiej.Wszyscy oprócz Johnny'ego.Prezydent przyjął ich w wielkiej sali, w której niemal ginęła jego drobna figura.Byłkordialny i uśmiechnięty.Przeprosił pielęgniarzy j odesłał ich gdzieś, a trzech gości poprowadziłdo stolika mieszczącego się z powodzeniem w ściennym wykuszu pod oknem.Sam zasiadł tyłemdo niego, Johnny'ego usadził naprzeciw siebie, lekarze - niczym sekundanci - pilnowali ich boków.Cieszę się - zagaił Prezydent, smarując grzankę masłem - że możemy wreszcie spokojnieporozmawiać.Powiedz mi, ile ty masz lat, Johnny?- Trzydzieści dwa.Prezydent zakrztusił się.Długo kaszlał, ale na propozycję postukania po plecach przeczącopotrząsał głową.Wreszcie uspokoił się, lecz jeszcze jakiś czas jego twarz miała prawie buraczkowykolor.- Wybacz moje zachowanie, ale wyglądasz dużo starzej.Stąd moje zaskoczenie.Johnny skinął głową bez słowa.Sam wiedział o tym najlepiej.Wyglądał na mężczyznędobiegającego sześćdziesiątki i to takiego, którego życie niezle przemaglowało.Ale przy jegotrybie życia i tonach tych wszystkich świństw, jakimi faszerowano go na każdym kroku, nie mogłobyć inaczej.- Już prawie piętnaście lat jesteś Procreatorem, a wiec niedługo emerytura?- Raczej renta - powiedział Johnny.Nie widział oczu Prezydenta, bo cały czas patrzył podświatło, ale gotów był przysiąc, że w tych oczach napisane jest, iż renty nie będzie mu dane dożyć.- Ma pan rację, panie Prezydencie, jeszcze dziewięć miesięcy i będę wolny.- Hm, to pięknie - wymamlał gospodarz pełnymi ustami - to chyba wspaniałe uczucie miećtyle dzieci, co ty, Johnny? Prawda? Każde dziecko w tym mieście jest twoje.To wielka rzecz,chłopcze! A więc napijmy się!Nalał do kieliszków szampana, rocznik przedwojenny, i wypili.Johnny nie odpowiedział nic, bo właśnie Prezydent powiedział to, co tak bezskutecznie dotej pory usiłował sobie przypomnieć.To przecież ON jest ich ojcem! To są JEGO dzieci! Nigdydotąd nie myślał w ten sposób, a teraz zrozumiał, że dysponuje dużą siłą.Nie Prezydent, nie SzefIntendentury, ale on, Johnny!- Właśnie pomyślałem sobie - ciągnął Prezydent, odstawiając kieliszek - że moglibyśmy wuznaniu twych niebagatelnych zasług przyśpieszyć twoje odejście, na przykład o pół roku.Jednocześnie skróciłoby się o ten sam okres ustawowy wiek prokreacji i wszystko byłoby wnajlepszym porządku! Czyż to nie jest wspaniały plan, chłopcy?Lekarze rozpromienili swe gęby, choć widać było po nich, że zostali całkiem zaskoczenitym pomysłem.Musieli go poprzeć, mimo iż nie wiedzieli, co stanie się wtedy z nimi.- O was też nie zapomnę - Prezydent poklepał po ramieniu Briana - możecie być spokojni.Teraz na twarzach "chłopców" widać było większy entuzjazm.- Pozostały mi więc trzy miesiące życia - pomyślał Johnny.- Ten łajdak chce załatwić mojeodejście w ekspresowym tempie.Ale kwartał to stanowczo za dużo jak na moje potrzeby; ja swojesprawy mogę załatwić choćby dzisiaj.- Dziękuję panie Prezydencie, to bardzo ładnie z pana strony.- Nie dziękuj, Johnny, nie dziękuj.Nie ma za co.Lepiej napijmy się jeszcze.Pił szampan z przyjemnością, jego smak ledwo-ledwo pamiętał z czasów przedwojennych.- Co chciałbyś robić, Johnny, gdy już będziesz wolny?- Chciałbym wyjechać.Gdziekolwiek.Najchętniej nad morze, tak jak jezdziło się przedwojną.Prezydent zakrztusił się trunkiem i zanosiło się na to, że atak sprzed chwili powtórzy się.Jednak opanował się o wiele szybciej niż poprzednio.Odstawił kieliszek, otarł spoconą twarz ipowiedział:- Teraz porozmawiajmy poważnie.Ty, Johnny.chyba nie zdajesz sobie sprawy, w jakimświecie żyjesz.Zresztą skąd miałbyś wiedzieć, co się naprawdę wokół ciebie dzieje, skoro niewidzisz nic innego oprócz damskich tyłków.Z miasta nie można wyjechać ot, tak sobie.Z miastanie można wyjechać w ogóle.Wiesz, że jest Mur? To chyba wiesz, bo każdy to wie.- Wiem, ale są również bramy.- Nie w tym problem.Sprawa polega na celowości, a nie na sposobie.Po prostu nie ma poco wyjeżdżać, bo tam, za Murem, nic nie ma.Nic prócz niebezpieczeństw i dzikich zwierząt.Nawet batalion wojska, pod warunkiem, że byśmy go mieli, nie byłby w stanie ochronić cię tam, nazewnątrz.- A inne miasta? Przecież jest nas kilka milionów! Mógłbym pojechać do takiego, któreleży nad morzem.- Johnny, nie ma innych miast, nie ma innych ludzi, nie ma niczego.To cud, że myjesteśmy! Mur istnieje po to, by chronić nas przed bestiami, co rozpanoszyły się po ostatniejwojnie.Jest nas za mało i jesteśmy zbyt słabi, by wyjść z miasta i rozprawić się z nimi.Jest nastylko kilkadziesiąt tysięcy tu i teraz, i jeszcze kilka pokoleń minie, zanim obalimy Mur iodzyskamy to, co się nam należy.Jak sądzisz, dlaczego wszystkiego brakuje? Dlaczego nie ma więcej samochodów,telefonów, telewizorów, rakiet, gumy do żucia, kin, teatrów, jednorękich bandytów i tegowszystkiego, co było przedtem? Ano dlatego, że te siedemdziesiąt tysięcy ludzi stojących wobecproblemu, jak się wyżywić, zwiększając jednocześnie przyrost naturalny, który te nędzne resztkipokarmu jeszcze uszczupli, nie może być samowystarczalnymi na tym poziomie co dawniej, gdybyło nas kilkaset milionów i gdy istniał przemysł, rolnictwo, transport i armia.Jest nas za mało.Wszystko, co mamy, nawet to cudem ocalałe miasto, jest nam dane.Sami nie stworzyliśmy niczegoważnego, żyjemy głównie z zapasów.Z zapasów naszej Wielkiej Nie Istniejącej Armii.To po niejmamy szynkę, kawior, szampan, soki i ananasy w puszkach, po niej środki chemiczne, których tyzużywasz najwięcej.A przecież nie możemy zapomnieć o tamtych, naszych wrogach, których niewielka liczbamogła również ocaleć.%7łyją prawdopodobnie w takich samych warunkach i choć nic o nas niewiedzą, to na pewno zakładają, że my istniejemy i robią wszystko, by szybciej od nas stanąć nanogi.Ten, kto wcześniej opanuje własne szeregi, będzie niekwestionowanym panem świata! Terazi na zawsze!Ten kretyn planuje nową wojnę - zdumiał się Johnny.- I to ja, powielony w tysiącach, mamiść na nią, by bić się dla większej chwały pana Prezydenta.Lekarze siedzieli podczas tej przemowy nieporuszeni.Jako ludzie należący do elity byliprawdopodobnie od dawna świadomi wszystkiego, o czym Johnny przed chwilą się dowiedział.To,że i Procreator został wreszcie poinformowany, nie świadczyło, iż i on się do tej elity teraz zalicza,ale że Prezydent, skreśliwszy go z rejestru żywych, nie musiał się kryć przed nim ze swymiplanami i tajemnicami.Szedł przez cichnące miasto.Po raz pierwszy od kilkunastu lat był zupełnie sam i niekontrolowany przez nikogo przemierzał ciche, ciemne ulice.Zmierzał do centrum.Nie miałżadnego konkretnego planu, wiedział tylko, że musi działać.Wraz ze świtem poczną go szukać.Przewrócą całe miasto do góry nogami, by znalezć zbuntowanego Procreatora
[ Pobierz całość w formacie PDF ]