[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mężczyznaspojrzał na Franklyna, wciąż łapiącego oddech po pokonaniu półkilome-trowego odcinka dżungli.- Chłopak właśnie mamrotał coś o ataku sforybestii.- Taa.- Liam skinął głową, wyciągnął z plecaka plastikową butelkę i wy-pił resztkę wody.Przez chwilę wentylował płuca, starając się zgromadzićwystarczającą ilość powietrza, aby powiedzieć pełne zdanie.- Taa.zosta-liśmy zaatakowani.Było ich mnóstwo.całe dziesiątki.- Dziesiątki czego? - dopytywał Whitmore.- Jakiś gatunek zwierząt polujących w watasze - wyjaśniła Beki.- Och, Boże, nie mówcie mi tylko, proszę, że to raptory.- Whitmorezbladł.- Gorzej - odrzekł Franklyn.- Zdecydowanie gorzej.- Usiadł obok Liama,ściągnął okulary i wytarł zaparowane szkła.Jedno z nich było poznaczonepajęczą siecią pęknięć.- Nie przypominają żadnego znanego gatunku - po-wiedział, ostrożnie przecierając porysowane szkło.- Nikt nigdy nie na-tknął się ani na skamieniałości po tych stworzeniach ani na nic podobnego.Whitmore przykucnął obok chłopca.- Powiedz mi, co to było? Co widziałeś?Franklyn bezsilnie pokręcił głową.- Ja.ja naprawdę nie wiem.Są podobne i do ludzi i do raptorów.-Uważnie spojrzał nauczycielowi w oczy.- Zupełnie nie przypominają żad-nego znanego gatunku.- Może to jakiś podgatunek teropodów?Chłopak energicznie pokręcił głową.- Nie.nie, na pewno nie.Być może miliony lat temu miały wspólnegoprzodka, ale teraz.one są.one.- szukał najlepszego słowa, aby je opisać.- Wyjątkowe? - podpowiedział Liam.Jęknął z bólu, gdy Laura docisnęłaopatrunek i zawiązała supeł.- Tak! - zgodził się Franklyn, ponownie zakładając na nos okulary.- Wy-jątkowe.Właśnie.Muszą stanowić ślepą uliczkę ewolucji.To superinteli-gentne drapieżniki.Kelly postąpił kilka kroków do przodu.- To nie ma sensu, Franklynie.Gdyby rzeczywiście były superinteligent-nymi stworzeniami, ich gatunek rozkwitnąłby, a szczątki przetrwały dowspółczesności.- Jak inteligentne? O jakim poziomie inteligencji my tu w ogóle mówimy?- spytała Laura.- Są bystre - powiedział Liam.- Bardzo bystre.- Popatrzył na pozosta-łych.- Wydaje mi się, że widziałem je na wielkiej równinie, kiedy Beki ude-rzyła dinozaura w nos.Obejrzałem się za siebie w chwili, gdy wybuchłapanika.wtedy chyba je widziałem.Wyglądały jak sfora małp.chyba na-wet dokładnie tak wtedy pomyślałem.- To niedorzeczne - powiedział Whitmore.- Jedyne żyjące w tej chwilissaki są wielkości ryjówki.- To nie ssaki - powiedział Franklyn.- To bez wątpienia gady.- Jak już mówiłem - nie dawał za wygraną Liam - myślałem, że to istotymałpopodobne, choć tak naprawdę nie byłem pewien, co dokładnie wi-działem, bo zniknęły w mgnieniu oka.Natychmiast przypadły do ziemi,kiedy zauważyły, że ktoś je obserwuje.- Zledzą nas od samego obozu - powiedział Franklyn.- Widziałeś ślady?Liam potrząsnął głową.- Trzy wyrazne wgłębienia na końcu długiej stopy?Liamowi przed oczami przemknął teraz obraz sierpowatych szponów:cztery na przednich łapach i trzy na zadnich.- Tak.masz rację.- Te same ślady znalezliśmy przecież obok zwłok dinozaura.Jestemprzekonany, że to ich ofiara.Liam spojrzał w dół zalesionego stoku, na szeroki zawijas długiej zatokilśniącej w świetle dnia.W oddali majaczyła szeroka nizinna połać równiny.Jeszcze dalej, zagubiony wśród błyszczącego powietrza i trzydziestokilo-metrowej mgły, powinien wznosić się niski grzbiet ze stokiem i krawędziąurwiska, a za nim ich zatopiona w dżungli dolina.- Musiały nas obserwować - powiedział, czując gęsią skórkę i mrowieniewe włosach.- Obserwowały nas i śledziły od samego początku.- Ale to było.ponad tydzień temu - zauważył Juan.- Upłynęło dziewięć dni - dodała Beki.- Szły za nami przez cały ten czas? - skrzywił się Juan.- Przyglądały się nam - powiedział Liam.- Uczyły się naszych zachowań.Starały się dowiedzieć, czy jesteśmy grozni.- Tak.myślę, że masz rację.- Franklyn wstał i badawczo spojrzał naskraj dżungli kilkanaście metrów poniżej.- Są ciekawe świata, a przez tointeligentne.Może niemal tak inteligentne jak my.- Gatunek dinozaurów inteligentnych jak ludzie? Daj spokój, Franklynie,to.- Posługują się językiem.Słyszałem, jak się porozumiewają.- Ma rację - poparł go Liam.- Porozumiewały się dziwnym językiem, gdyotoczyły mnie i Beki.- Jeden z nich próbował powiedzieć coś do mnie, zanim pojawiłeś się zeswoją robodziewczyną.Próbował mówić jak ja!- To czyste szaleństwo! - nie dowierzał Whitmore.- Nie istnieją żadnedowody na istnienie gatunków zwierząt z czaszką na tyle dużą, aby mogłapomieścić mózg pozwalający na rozwinięcie języka, ani zwierząt zdolnychkomunikować się językiem podobnym do ludzi.- Ale właśnie o to chodzi, panie Whitmore! To, że nie przetrwały żadneskamieniałości po tych stworzeniach absolutnie niczego nie dowodzi.- Chłopak ma rację - zgodził się Kelly.- Według paleontologów obrazczasów prehistorycznych jest niekompletny.W naszej wiedzy na ten tematistnieją poważne luki.Whitmore w zamyśleniu drapał się po brodzie, patrząc na granicę dżun-gli.- A to, o czym opowiadasz, dowodzi, że to wielka dziura a nie luka.Wszyscy zamilkli, patrząc na najbliższe drzewa i posępne poszycie i wy-obrażając sobie, że z ciemności łypią na nich grozne oczy.- Co teraz robimy, Liamie? - spytała Laura.Chłopak w zamyśleniu przy-gryzł wargę, a po kilku chwilach odrzekł:- Realizujemy plan
[ Pobierz całość w formacie PDF ]