[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Skonstatował przy okazji, że po ranie na szyi nie pozostałnajmniejszy nawet ślad.Przyjrzał się swoim dłoniom.Wysubtelnione i wydłużone palce zrobiły się mocniejsze,bardziej chwytne.Zdobiły je przepiękne pazury,wykonane jakby z opalizującego, mocnego szkła,aczkolwiek czuł, że jego przeistoczone ciało wytworzyłonieznaną organiczną masę.Nie zamierzał przycinaćbestialskiej ozdoby, która mogła się okazać bardzoprzydatna.Z drżeniem lęku i podniecenia pojął, że upodabniasię.nie do Rockefellera Sacharowa ani nawet carewiczaDymitra.Jego oblicze promieniowało tym samym groznympięknem, jakim emanował Adam Jarowit.Azimow czuł, żezewnętrznej metamorfozie musi towarzyszyć przemianawewnętrzna.Krwawe, mroczne pocałunki poprzedniej nocy napełniły go poczuciem dumy z przekroczenia granicdostępnych zwykłemu człowiekowi.Czuł się wyjątkowy,wywyższony ponad tłumy przeciętnych szaraków isłoneczników, a nawet większości tiomników.Wkroczyłprzebojem w nieliczne szeregi naczelnych.Alejednocześnie prawdziwy strach dławił gardło, wypełniałpierś, sięgając aż do trzewi.Domyślał się, że sprzeczneuczucia muszą towarzyszyć komuś, kto dotknął sprawostatecznych, co gorsza, nieodwracalnych.W swojejwyniosłej dumie i niewytłumaczalnie rozbudzonyminstynkcie zagrożenia był bardzo samotny.Zupełnie go nieobchodziło, czy niedawno pożądany świeży młodzikpodziela ten niepokój.Zmienił się bowiem także jego stosunek do Eliadego.Aatwa, zbyt łatwa zdobycz sprawiła, że czuł się wprawdzienasycony, ale równocześnie dziwnie znużony.Chwilowafascynacja ulotniła się równie nagle, jak się pojawiła,ustępując miejsca nudzie i zniechęceniu.Nawetperwersyjna przyjemność uwiedzenia rodzonego brataotoczonej nimbem świętości persony nie miała teraz dlaniego żadnej wartości.Wspomnienia odległej śmierci Zinyi niedawnego przerażającego odejścia Cwietajewej wywoływały jedynie cyniczny uśmieszek i wzruszenieramion, obojętną konstatację, że nie miał szczęścia dokobiet.Obie spłonęły w ogniu jak Semele przed obliczemZeusa.Czy jednak aby na pewno Nikołaj IwanowiczAzimow, petersburski detektyw prywatny, stał się jużbogiem?Pragnął czegoś większego, wzniosłego i bardziejjeszcze niesamowitego, ale wiedział, że na tej drodze nicwięcej dokonać już nie potrafi, jak tylko wgryzać się wkolejną, białą lub śniadą, chłopięcą czy dziewczęcą szyję.Stąd irytacja i zniecierpliwienie.Kola zrozumiał wreszcie istotę własnej transformacji.Stawał się piękniejszy na pozór, lecz pod wygładzonąpowłoką już teraz niewiele różnił się od szkaradnej bestii.Jeśli istnieje piękno tygrysa, wilka, boa dusiciela czydrapieżnego jaszczura, on właśnie je uosabiał.I nie byłwcale pewien w głębi trwożliwie kołaczącej się w nimduszyczki szaraka, czy aby na pewno jest mu z tymdobrze.Wspomnienie obecnego antagonisty, a zarazemnajprawdopodobniej brata w nieszczęściu, wytwornegoJarowita, przywołało niespokojny sen, który go dręczyłpodczas dziennego spoczynku, gdy w teatralnej dyrektorskiej kapsule przyciskał do siebie ciało śpiącegomłodzika.Szedł nieznanym korytarzem wśród strzelistychkolumn i gotyckich łuków okien.Spoza zniszczonychczęściowo witraży, przedstawiających widmowe postacidawnych rycerzy i królów, przeświecała co pewien czasogromna błyskawica, zrodzona z nawisłych,ciemnogranatowych chmur.Zalewała na parę sekundwnętrze fosforyzującym blaskiem, a po chwili rozlegał sięstraszliwy grzmot, który sprawiał, że cały zamek trząsł sięw posadach.Czające się w korytarzu ciemności byłysamoistną substancją, oplatającą Azimowa potężnymimackami.Podłoga pod nim chwiała się i trzeszczałazłowieszczo.Mrok dosięgał krtani i dusił chłodną,widmową dłonią.Kola nie wiedział, dokąd ani po co idzie,miał jednak wrażenie, że potężna wola usiłuje gopowstrzymać.Zdawało mu się, że słyszy zewsząd szyderczei grozne szepty, chichoty [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl