[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pender jednak zamknął cichodrzwi za sobą i ruszył dalej wzdłuż szczytu grani.W pierwszym momencie prawie przegapił dom.Jego uwagęprzykuł dopiero ciemny trójkątny kształt dachu, unoszący siępomiędzy kołyszącymi gałęziami jodeł.Konkretny, nieruchomygeometryczny kształt pomiędzy roztańczoną grą światłocieni,jedyne skupisko prostych linii, nie licząc strzelistych pionowychpni drzew.Zaczął skradać się w kierunku domu, nie czyniąc żadnegohałasu w swych podgumowanych butach i korzystając z drzewjako osłony.Po chwili jego oczom ukazał się niezwykły widok.Rustykalne krzesło ustawione pod kątem czterdziestu pięciustopni do wyściełanej leżanki, a pomiędzy nimi trójnożny stolik,na którym stały dwa plastikowe kubeczki, dzbanek z wodą,popielniczka pełna pozbawionych filtra niedopałków orazopakowanie liliowych chusteczek higienicznych.Pomimo niezwykłych okoliczności, Pender od razu rozpoznałw tym wszystkim imitację gabinetu psychiatry.Dobry znak,wspaniały wręcz.Oznaczało to bowiem, że doktor Cogan niemalna pewno wciąż żyła.Przynajmniej jeszcze niedawno tak było.Pender podniósł jeden z niedopałków.Stwierdził, że toCamel, po czym odłożył go z powrotem i ruszył dalej w stronęstrzelistego domostwa z ciemnych, zmurszałych powykręcanychdesek.Do środka dostał się tylnymi drzwiami.Znalazł się w kuchni.Na blacie dostrzegł chleb, torebki, nóż pokryty ciąglewilgotnymi resztkami majonezu i musztardy.Wyglądało na to, żektoś tu robił kanapki, a pózniej je zapakował.I to całkiemniedawno.Piknik, a może jakiś wypad? Czy to dlatego nikt nie słyszałstrzałów?Przed Penderem znajdowało się teraz dwoje drzwi - jedneotwarte, które prowadziły na korytarz, i drugie, zamknięte, oboktych pierwszych.Przed oczami agenta ponownie zamigała wizjazamkniętych w piwnicy truskawkowych blondynek.Ewidentniejego podświadomość ustaliła już z góry, dokąd prowadzą te drzwi,zanim świadomość zdołała odrzucić ten pomysł jako bezsensowny.Pender przełożył broń do lewej ręki, otworzył drzwi,wymacał włącznik światła i ruszył w dół schodów.Na dole,bezpośrednio po lewej, znalazł pralnię.Ruszył dalej, skręcając wprawo za róg korytarza, i stanął oko w oko z przeszkloną gablotą.Były w niej cztery półki, na każdej po trzy pozbawione szczegółówbiałe głowy manekinów.Tylko dwie z nich nie miały na sobieperuk z ludzkich włosów.Pender jęknął cicho, gdy zobaczył tę surrealistyczną parodię,tę kpinę z jego najskrytszych marzeń i nadziei.Oto jegotruskawkowe blondynki.Kilka z nich nawet rozpoznał.Ta zgrzywką, na drugiej półce od dołu, to Gloria Whitworth.Dokładnie taką fryzurę miała na zdjęciu, które współlokatorkazrobiła tydzień przed zniknięciem Glorii z Reeford.Taciemniejsza z rudymi pasemkami na górnej półce to DonnaHughes.A tu, na dolnej półce, stała Sandra Faircloth.Jej długieproste włosy tragicznie zmatowiały od chwili, gdy dziesięć lattemu uciekła z Eugene w Oregonie z mężczyzną swoich marzeń.To tyle, jeśli chodzi o wizje i nadzieje.Przez lata swojejkariery w tropieniu seryjnych morderców, z których wielunależało do typu znanego jako kolekcjonerzy , Pender widziałniejedną o wiele bardziej upiorną i obsceniczną wystawę.Ta wporównaniu była stosunkowo grzeczna.Dlaczego więc aż tak nimwstrząsnęła? Czyżby naprawdę uwierzył w swoje pobożneżyczenia?Niech to będzie dla ciebie lekcją, Edgarze Lee, powiedziałsobie.A teraz zabieraj swoją tłustą dupę w troki z tej chałupy,zlez z tego cholernego wzgórza i wezwij prawdziwych gliniarzy -młodych, bystrych, roztropnych, słowem takich, którzy najpierwstrzelają, a dopiero pózniej mają wizje.Po czym przypomniał sobie, że doktor Cogan mogła jednakwciąż żyć.Na palcach wrócił na górę, zgasił światło, zamknął zasobą drzwi i prześliznął się do korytarza.Jego Hush Puppies niewydawały żadnego dzwięku, kiedy zaczął wspinać się na piętro.Gdy dotarł na podest pierwszego piętra, usłyszał czyjeśruchy w jednym z pokojów.Na palcach podszedł do otwartychdrzwi i wyjrzał zza framugi dokładnie w tym samym momencie,kiedy do pokoju weszła jakaś kobieta w długiej zielonej sukni iruszyła w stronę łóżka, cały czas odwrócona do Pendera tyłem.Jejrudoblond włosy były krótkie i kręcone.Dolores Moon, pomyślał,robiąc krok w przód.Panna Miller obróciła się w jego stronę.Jej zielone oczyzaczęły się rozszerzać, ale chirurgicznie zrekonstruowane powiekinie były zdolne podnieść się zbyt wysoko.Chciała krzyczeć, alePender pokonał dzielącą ich odległość w dwóch krokach izamknął jej usta dłonią.Nieprzyjemne uczucie - wyglądało na to,że pod tą maską nie było żadnego nosa.- Wszystko w porządku, jestem z FBI - wyszeptał.- Proszębyć cicho.Rozumie mnie pani?Skinęła głową.Poluzował uchwyt.Wtedy znów spróbowałakrzyknąć.Ponownie zacisnął dłoń, tym razem zakrywając nietylko usta, ale i dziurę w miejscu, w którym powinien być nos,odbierając jej powietrze.Zaczęła drapać go po dłoni, próbowałakopać.Odchylił się do tyłu na tyle, by unieść ją w powietrze.Wisiała tak, machając rękami i nogami, aż wreszcie straciłaprzytomność.Pender zrzucił bezwładne ciało na łóżko iprzewrócił je na plecy.Oby tylko oddychała, mówił sobie w duchu.Nie miałnajmniejszej ochoty przeprowadzać oddychania ustausta, biorącpod uwagę, co mogło kryć się pod maską
[ Pobierz całość w formacie PDF ]