[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zarabiać choćby? myciem trupów w domach pogrzebowych w Wiedniu, jak taki jeden Tadzio z polonistyki.Tylko jak? Nie mam nikogo, kto by mnie zaprosił.Do tego jeszcze brat na pierwszym roku prawa, matka - działaczka PRONu w Giżycku, ojciec tuż, tuż ma dostać podpułkownika.Bałbym się o nich, sumienie by mnie zeżarło, że coś im się stało przeze mnie”.Tymczasem ojciec był jedyną znaną mi osobą zadowoloną z aktualnego stanu rzeczy w Polsce:„Generał zrobił porządek, rozpędził warchołów, za dwa tygodnie, góra miesiąc zaopatrzy sklepy i będzie się żyło jak dawniej.Zobaczysz!" - wykrzykiwał radosnym, odmłodzonym głosem w słuchawkę telefonu wojskowej linii.Wszystkie uczelnie zamknęli, w akademikach kwaterowało ZOMO, Dreamer miał zakaz występów.Krążyłem między Giżyckiem i Bydgoszczą.Łażąc z psem po pustych, zaśnieżonych brzegach Niegocina, tęskniłem za piwnicą Kotłowego.Z kolei w piwnicy, gdzie spotykał się na dżemach już cały zespół, oprócz Kunca, dostawałem ataków beznadziei.Po paru miesiącach otworzyli klub, pozwolili grać, wręcz przymuszali do koncertów.Ktoś na wysokim szczeblu zadecydował, że rock będzie wentylem bezpieczeństwa dla rozwścieczonej młodzieży, dzięki któremu cały ten kocioł może tak od razu nie trzaśnie w kawałki.Poniekąd słusznie - ludziom bez ojczyzny trzeba było stworzyć jakiś surogat, żeby przynajmniej im się wydawało, że mają się z czym utożsamiać.Kapel zaczęło być wszędzie pełno - w radiu, w telewizji, nawet na kinowych ekranach.Wtedy właśnie Kunc, z trudem tłumiąc triumfalny ton, obwieścił nam, że odchodzi.Bydgoszcz nie jest dla niego najlepszym miejscem, mieszkanie już komuś wynajął, wyjeżdża do Warszawy, nagrał dwa własne numery dla Rozgłośni Harcerskiej, o czym zresztą nikomu z zespołu wcześniej nie powiedział.Numery niedługo będą latały po antenie, a on nareszcie skończy z chałturą, założy grupę profesjonalnych muzyków i będzie realizował wielkie plany.Zostawił nas zatem na lodzie, bez swojego Gibsona Les Paul i nie ma co ukrywać, zawsze jakiegoś tam zmysłu kierowniczego.Jego obydwa nagrania rzeczywiście po różnych antenach trochę polatały, ale na tym się skończyło.Nie wiedzieliśmy, co dalej.Inni z Dreamera, Bakon, Skóra, Bródek, chcieli już sobie odpuścić granie.My z Kotłowym byliśmy zdania, że albo trzeba wszystko całkowicie zmienić, albo naprawdę - hasta mariana, dziękuję i każdy w swoją stronę.Ludzie szaleli za Manaamem i Lady Pank.Pod nosem, w Toruniu, jak pociąg pancerny parła naprzód Republika, w Warszawie kwitł underground, byli Lipiński i Brylewski, a dla nas wciąż jeszcze nie skończył się Woodstock ani lata sześćdziesiąte.Postanowiliśmy robić tylko własne rzeczy i stworzyć, jak to się potem mówiło, nowy image.Urządziliśmy postrzyżyny, żeby upodobnić się do Kotłowego, poszły won powycierane dżinsy, bluzy, paciorki, przydługie swetry.Zaczęliśmy nosić wąskie spodnie, marynarki i ciemne okulary, gładko golić policzki, pachnieć dobrymi wodami z pewexu.Wymyśliłem też nową nazwę - Klapperstorch; kiedy nas pytano, co znaczy, zgodnie odpowiadaliśmy, że jest dla jaj.„Ty też nie możesz się tak nazywać - zatrzymał mnie kiedyś w drzwiach Kotłowy.- Henryk Bazyliszyn to nie nazwisko dla rockera”.„A jak?”„Cmon” - odparł bez namysłu.„Skąd? Dlaczego?”„Widziałem gdzieś na murze”.Tak zostało, zresztą wszyscy używaliśmy ksyw, naszych nazwisk nikt nie znał, nawet odzwyczailiśmy się odnich.Graliśmy przede wszystkim moje utwory, te z samotnej giżyckiej zimy, nadal w klubie „Przybudówka”, najczęściej do tańca.Ku memu zdumieniu, zaliczałem jakoś kolejne semestry studiów, chociaż niewiele robiłem w tym kierunku.Płynęły miesiące, kwartały, sytuacja zespołu stawała się nudna i denerwująca.Tylko klub i klub, sobotnie wieczory, rzadko większa impreza, średnie zainteresowanie, żadnych propozycji, żadnych możliwości nagrań.W polskim rocku robiło się coraz tłoczniej, radio puszczało coraz to nowe kapele, wychodziły fantastyczne płyty - nas nikt nie chciał znać, staliśmy na uboczu.Wymyśliliśmy więc, że trzeba spróbować załapać się na Jarocin
[ Pobierz całość w formacie PDF ]