[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Departament postanowił wtedy wesprzeć “Różową księgę” zaprzysiężonymi zeznaniami licznych ojców i matek, ale wtedy wyszło na jaw, że ich oświadczenia miejscami różnią się od siebie dosyć znacznie.Niektóre elementy faz wstępnych nie zgadzały się ze sobą w wielu punktach.Departament, widząc, jak zgubna niejasność pochłaniać zaczyna ten problem kluczowy, zamierzał zrazu kwestionować materiał, z którego stworzone zostały tak zwane “dzieci” Mattrassa i Fortinbrass, ale wtedy rozeszły się, rozpuszczane, jak się potem wyjawiło, przez adwokata pogłoski, iż Mattrass zamówił w Corned Beef Company 450 000 ton cielęciny i podsekretarz stanu czym prędzej z projektowanego kroku zrezygnował.Miast tego Departament, za nieszczęśliwym podszeptem profesora teologii, superintendenta Speritusa, powołał się na Biblię.Było to wielce nieopatrzne, ponieważ adwokat Mattrassa odparował to posunięcie obszernym elaboratem, w którym na podstawie cytatów wykazał, a Pan Bóg zaprogramował Ewę, wychodząc z jednej tylko części i działając w stosunku do metod, używanych zwyczajowo przez ludzi, zgoła ekstrawagancko, a przecież stworzył człowieka, bo wszak nikt zdrowy na umyśle nie uważa Ewy za robota.Departament wniósł wówczas oskarżenie Mattrassa i jego sukcesorów o czyn kolidujący z ustawą Mac Płacona i innych, gdyż jako robot lub roboty wszedł w posiadanie ciała niebieskiego.Ustawa zaś zabrania robotom posiadania planety czy jakiejkolwiek innej nieruchomości.Tym razem adwokat przedłożył Sądowi Najwyższemu wszystkie dotychczasowe akty skierowane przez Departament przeciw Mattrassowi łącznie.Podkreślił, że, po pierwsze, z zestawienia pewnych ustępów akt wynika, jakoby, według Departamentu Stanu, Mattrass był własnym swym ojcem i synem równocześnie, stanowiąc zarazem ciało niebieskie; po wtóre - oskarżył Departament o sprzeczną z prawem wykładnię ustawy Mac Płacona.Najdowolniej w świecie ciało pewnej osoby, mianowicie obywatela Katodego Mattrassa, uznane zostało za planetę.Wywód oparty jest na absurdzie prawnym, logicznym i semantycznym.Tak się to zaczęło.Niebawem prasa nie pisała już o niczym, jak tylko o “Państwie - planecie - ojcu - synu”.Władze wszczynały nowe postępowania, a każde utrącał w zarodku niestrudzony adwokat Mattrassa.Departament Stanu rozumiał doskonale, że przewrotny Mattrass nie dla płochej igraszki pływa, uwielokrotniwszy się, w Mgławicy Kraba.Szło mu o stworzenie precedensu prawem nie przewidzianego.Bezkarność Mattrassowego kroku groziła w przyszłości konsekwencjami zgoła nieobliczalnymi.Tak więc najtężsi specjaliści dniem i nocą ślęczeli nad aktami, koncypując coraz bardziej karkołomne konstrukcje jurystyczne, w których matni miał wreszcie znaleźć niechlubny koniec wyczyn Mattrassa.Ale każdą akcję udaremniała natychmiast kontrakcja Mattrassowego radcy prawnego.Sam z żywym zainteresowaniem śledziłem przebieg tych zmagań, gdy całkiem nieoczekiwanie otrzymałem zaproszenie Asocjacji Adwokackiej na specjalne posiedzenie plenarne, poświęcone problematyce wykładni “Casus Stany Zjednoczone contra Katody Mattrass, vel Katody Pierwszy A, vel owoce związku Mattrass et Fortinbrass, vel planeta w Mgławicy Kraba”.Nie omieszkałem udać się w wyznaczonym terminie na wskazane miejsce i zastałem salę wypełnioną już po brzegi.Kwiat palestry wypełniał ogromne loże, piętra i szeregi parterowych foteli.Spóźniłem się nieco i obrady były już w toku.Siadłem w jednym z ostatnich rzędów i jąłem przysłuchiwać się siwowłosemu mówcy.- Dostojni koledzy! - rzekł, wznosząc z lubością ramiona.- Niezwykle trudności oczekują nas, gdy przystępujemy do prawnej analizy tego zagadnienia! Niejaki Mattrass przerobił się z pomocą niejakiej Fortinbrass na roboty i zarazem powiększył się w skali jeden do miliona.Tak wygląda rzecz z punktu widzenia laika, kompletnej ignorancji, świętej niewinności, niezdolnej dostrzec otchłani prawnych problemów, jaka otwiera się tu przed naszym wstrząśniętym okiem! Musimy rozstrzygnąć najpierw, z kim mamy do czynienia - z człowiekiem, robotem, państwem, planetą, dziećmi, szajką, konspiracją, zebraniem demonstracyjnym czy rokoszem.Proszę zważyć, jak wiele od rozstrzygnięcia zależy! Jeśli, na przykład, uznamy, że chodzi nie o państwo, lecz o samozwańcze zgrupowanie robotów, rodzaj elektrycznego zbiegowiska, to w tym przypadku obowiązywać będą nie normy prawa międzynarodowego, lecz zwykłe przepisy o naruszeniu porządku na drogach publicznych! Jeśli orzekniemy, iż Mattrass, mimo powielenia się, nie przestał istnieć, a jednak ma dzieci, to z tego będzie wynikało, że osobnik ten sam siebie urodził - sprawiając tym przeraźliwy kłopot legislacji, bo ustawy nasze tego nie przewidują, a wszak nullum crimen sine legę!! Dlatego proponuję, aby najpierw zabrał głos znakomity znawca prawa międzynarodowego, profesor Pingerling!Czcigodny profesor, witany ciepłymi oklaskami, wstąpił na mównicę.- Panowie!! - rzekł starczym, krzepkim głosem.- Zastanówmy się wpierw, jak się zakłada państwo.Zakłada się je, nieprawdaż, w sposób rozmaity; nasza ojczyzna, na przykład, była niegdyś kolonią angielską, następnie zaś proklamowała niepodległość i ukonstytuowała się w państwo.Czy zachodzi to w przypadku Mattrassa? Odpowiedź brzmi: jeżeli Mattrass, przerabiając się na roboty, był przy zdrowych zmysłach, to jego czyn państwotwórczy można uznać za istniejący prawnie, przy uwzględnieniu dodatkowym, iż narodowość jego określimy jako elektryczną.Jeśli natomiast był on niespełna rozumu, to czyn ten prawnego uznania znaleźć nie może!!Tu pośrodku sali zerwał się jakiś siwowłosy starzec, daleko bardziej sędziwy od mówcy, i zawołał:- Wysoki Sądzie, to jest: Panowie! Pozwolę sobie zauważyć, iż nawet jeśli Mattrass był państwotwórcą niepoczytalnym, to jednak potomkowie jego mogą być poczytalni, tak więc państwo, istniejące zrazu tylko jako produkt prywatnego obłędu, a więc mające charakter objawu chorobowego, zaczęło potem istnieć publicznie, de facto, przez samą zgodę jego elektrycznych obywateli na zaistniałą sytuację.Ponieważ zaś nikt nie może zakazać obywatelom jakiegoś państwa, którzy wszak sami tworzą jego system legislacyjny, uznawania zwierzchności choćby i najbardziej niepoczytalnej (jak uczy o tym historia, zdarzało się to nieraz), to tym samym istnienie Mattrassowego państwa de facto pociąga za sobą jego istnienie de iure!!- Wybaczy pan, mój szanowny oponencie - rzekł profesor Pingerling - ale Mattrass był jednak naszym obywatelem, a więc.- I cóż z tego?! - wykrzyknął zapalczywy starzec z sali
[ Pobierz całość w formacie PDF ]