[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Co takiego? Ach, tak.Chyba tak.Ty też, Cordelio.Z pewno­ścią jesteś głodna.Nie krępuj się, Illyanie.Porucznik wyruszył na poszukiwanie jedzenia.Vorkosigan je­szcze przez kilka minut pracował przy biurku, po czym z westchnie­niem wyłączył komputer.- Ja chyba także powinienem się przespać.Po raz ostatni spa­łem na pokładzie “Generała Vorhartunga” w drodze na Escobar - jakieś półtora dnia temu.Mniej więcej w tym samym czasie, kiedy zostałaś schwytana.- Schwytano nas nieco wcześniej.Prawie cały dzień holowali nas za sobą.- Tak.A przy okazji, moje gratulacje z powodu doskonałego manewru.Rozumiem, że nie był to prawdziwy krążownik.- Naprawdę nie mogę powiedzieć.- Ktoś chce zapisać go sobie na konto zestrzelonych statków.Cordelia z trudem powstrzymała uśmiech.- Jeśli o mnie chodzi, nie mam nic przeciwko temu.Spodziewała się dalszych pytań, ale o dziwo Vorkosigan zmienił temat.- Biedny Bothari.Chciałbym, aby cesarz dał mu jakiś medal.Obawiam się jednak, że najlepsze, co mogę dla niego zrobić, to umieścić w odpowiednim szpitalu.- Skoro cesarz tak bardzo nie lubił Vorrutyera, czemu miano­wał go dowódcą?- Ponieważ był jednym z najbardziej zaufanych ludzi Grishnova i faworytem księcia.Można powiedzieć, że zebrał wszystkie zgniłe jabłka w jednym koszyku - ponownie zacisnął pięść.- Miałam wrażenie, że zetknęłam się z ostatecznym złem.Nie sądzę, aby po nim cokolwiek zdołało mnie przestraszyć.- Ges Vorrutyer? Był tylko drobnym łotrzykiem.Staroświeckim rzemieślnikiem, zbrodniarzem na niewielką skalę.Prawdziwie nie­wybaczalne czyny są popełniane przez spokojnych ludzi w pięknych, obitych zielonym jedwabiem komnatach, którzy hurtowo decydują o śmierci całych statków, nie kierując się pożądaniem, gniewem, pragnieniem czy jakimkolwiek innym uczuciem poza chłodnym lę­kiem przed nieznaną przyszłością.Lecz zbrodnie, którym pragną zapobiec w owej przyszłości, są tylko wymyślone, natomiast te, które popełniają obecnie - jak najbardziej rzeczywiste.- W miarę jak mówił, jego głos opadał coraz bardziej, toteż ostatnie słowa wypowie­dział prawie szeptem.- Komodorze Vorkosigan, Aralu, co cię gryzie? Jesteś tak pobu­dzony, że lada moment zaczniesz chodzić po ścianach.- Jakby nę­kały go koszmary, pomyślała.Zaśmiał się lekko.- Faktycznie mam na to ochotę.To chyba to czekanie.Nie je­stem w tym zbyt dobry - u żołnierza to prawdziwa wada.Zazdrosz­czę ci twojej cierpliwości.Wydajesz się spokojna niczym promienie księżyca, odbijające się w wodzie.- Czy to ładny widok?- Bardzo.- Brzmi ślicznie.W domu nie mamy ani jednego, ani drugiego.- Poczuła absurdalną radość z zawartego w jego słowach komplementu.Illyan wrócił niosąc tacę i Cordelia nie zdołała wydobyć z Vorkosigana nic więcej.Zjedli posiłek i Vorkosigan położył się na łóżku śpiąc albo może tylko leżąc z przymkniętymi oczami.Co godzinę wstawał, aby przejrzeć nowe dane taktyczne.Porucznik Illyan stał, patrząc mu przez ramię i Vorkosigan w miarę pojawiania się coraz nowych danych wskazywał mu najważ­niejsze fragmenty.- Według mnie wygląda to wcale nieźle - zauważył porucznik.- Nie rozumiem, czemu się pan tak denerwuje? Naprawdę może się nam udać, mimo lepszego zaplecza Escoli.Jeśli wszystko zakończy się szybko, zapasy na nic im się zdadzą.Obawiając się wprowadzić Bothariego w stan głębokiej śpiączki pozwolili mu wrócić do stanu półprzytomności.Siedział teraz w ką­cie, skulony jak kupka nieszczęścia i drzemał niespokojnie, nękany koszmarami, które nie opuszczały go nawet na jawie.W końcu Illyan wrócił do siebie, aby nieco się przespać i Corde­lia także postanowiła się zdrzemnąć.Spała bardzo długo, budząc się dopiero, gdy porucznik powrócił z kolejną tacą jedzenia.Zamknięta w ciasnym pomieszczeniu zaczynała powoli tracić orientację czasową, natomiast Vorkosigan pilnował każdej minuty.Po posiłku zniknął w łazience, aby umyć się i ogolić, i powrócił w świeżym mundurze ga­lowym.Wyglądał, jakby wybierał się na paradę u cesarza.Po raz drugi sprawdził kolejne informacje taktyczne.- Czy zaczęli już wysadzać wojska? - spytała Cordelia.Zerknął na chronometr.- Prawie godzinę temu.W każdej chwili możemy spodziewać się meldunku.- Siedział nieruchomo za biurkiem, niczym człowiek pogrążony w głębokiej medytacji.Jego twarz była jak z kamienia.Na ekranie pojawił się nowy biuletyn i Vorkosigan zaczął prze­glądać raporty, najwyraźniej sprawdzając najróżniejsze elementy.Był mniej więcej w połowie, gdy obraz zniknął, zastąpiony obliczem ko­mandora Venne.- Komodorze Vorkosigan, odbieramy coś bardzo dziwnego.Czy mam przekazać panu nieobrobiony sygnał bezpośredni?- Tak, proszę.Natychmiast.Po przejrzeniu przeróżnych rozmów i wiadomości Vorkosigan wybrał przekaz dowódcy statku, ciemnowłosego, mocno zbudowane­go mężczyzny, który mówił z ciężkim akcentem zabarwionym stra­chem.Zaczyna się, jęknęła w duchu Cordelia.-.atakują całymi lądownikami! Odpowiadają ogniem na ogień.Osłony plazmowe maksymalnie wzmocnione.Nie możemy dać im więcej mocy, jeśli mamy dalej strzelać.Musimy albo opuścić osłony i wzmocnić siłę ognia, albo zrezygnować z ataku.- Nagły szum zagłuszył przekaz -.nie wiemy, jak to robią.To niemożliwe, by ich lądowniki miały dość mocy, żeby.- Kolejne szumy.Transmi­sja urwała się nagle.Vorkosigan wybrał kolejny przekaz.Illyan z niepokojem nachy­lił się nad nim.Cordelia w milczeniu usiadła na łóżku, nasłuchując z nachyloną głową.Oto puchar zwycięstwa; gorzki smak na języku, ciężar w żołądku, smutek jak po klęsce.-.statek flagowy jest pod ciężkim ostrzałem - donosił kolejny dowódca.Cordelia ze zdumieniem rozpoznała jego głos i przekrzy­wiła szyję, żeby zerknąć na ekran.To był Gottyan; najwyraźniej zo­stał w końcu kapitanem.- Zamierzam całkowicie opuścić osłony i spróbować maksymalnego ognia.Może w ten sposób uda mi się wy­eliminować choć jednego.- Nie rób tego, Korabik! - krzyknął beznadziejnie Vorkosigan.Decyzja - nieważne, jaka - zapadła godzinę temu i jej konsekwencji nie dałoby się już zmienić.Gottyan odwrócił się na bok.- Gotowy, komandorze Vorkalloner? Próbujemy.- zaczął i jego głos zniknął pośród szumów.Po chwili zapadła cisza.Vorkosigan z całej siły uderzył pięścią w biurko.- Cholera! Ile czasu potrzeba, by się domyślili.- Przez chwilę wpatrywał się w zaśnieżony ekran, po czym raz jeszcze odtworzył ostatni przekaz.Na jego twarzy mieszały się rozpacz, wściekłość i nie­smak.Następnie wybrał inne pasmo, obraz komputerowy przedstawiający przestrzeń wokół Escobaru.Kolorowe światełka-statki mru­gały i śmigały wokół planety.Wszystko wyglądało pogodnie i prosto niczym dziecięca gra.Vorkosigan potrząsnął bezradnie głową, zaci­skając bezkrwiste wargi.Na ekranie ponownie pojawiła się twarz Venne’a.Komandor był blady, wokół jego ust wystąpiły zmarszczki znamionujące napięcie.- Komodorze, sądzę, że lepiej będzie, jeśli przyjdzie pan do sali kontroli taktycznej.- Nie mogę, Venne.Pozostaję w areszcie domowym.Gdzie się podziewa komodor Helski albo komodor Couer?- Helski poleciał razem z księciem i komodorem Vorhalasem.Komodor Couer jest tu z nami.W tej chwili pan jest najstarszym stopniem oficerem na pokładzie.- Książę wydał wyraźny rozkaz.- Mam wrażenie, że książę nie żyje.Vorkosigan przymknął oczy, z jego ust wyrwało się przeciągłe westchnienie.Ponownie uniósł powieki i przechylił się naprzód.- Czy to potwierdzona wiadomość? Macie jakiekolwiek nowe rozkazy od admirała Vorhalasa?- Admirał Vorhalas był razem z księciem.Ich statek został tra­fiony [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl