[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Stało się to na długo przed Latami Osadnictwa; widząc zwalone kamienne mury za­rośnięte chwastami, założyliśmy, że musiało dojść do wielkiej, straszliwej wojny, po której pozostały tylko zwa­ły kamieni.Założyliśmy również, że czarodzieje nie żyją.Jedyne, co według mojej wiedzy mogłoby przy­nieść zagładę nam wszystkim, to śmierć Najwyższego.Obawiam się, że to, co jeszcze przed założeniem króle­stwa zniszczyło Panów Ziemi, czeka od tamtych cza­sów, by rzucić wyzwanie ostatnim Panom Ziemi.- Myślę, że to całkiem możliwe - przyznał cicho Deth.Pochylił się do ognia i poprawił polano na pale­nisku.W powietrze strzelił snop iskier.- Czy Najwyższy wyjaśnił kiedykolwiek, jak do­szło do zniszczenia miast?- O ile mi wiadomo, to nie.Kiedy bawiłem w Caithnard, jeden z Mistrzów twierdził, że wybrał się do Najwyższego, by go o to zapytać, była to bowiem jedna z nie rozwiązanych zagadek z ich listy; Najwyż­szy odpowiedział mu, że te miasta były już bardzo sta­re i opuszczone, zanim on ustanowił w królestwie prawo ziemi.- To zaś znaczy, że albo nie wie, albo nie chce po­wiedzieć.- Jest mało prawdopodobne, żeby nie wiedział.- Dlaczego zatem.- Morgon urwał.- Tylko Naj­wyższy może wyjaśnić postępowanie Najwyższego.Jego wiec będę musiał o to zapytać.Deth spojrzał na niego.- Ja też mam pytanie - powiedział powoli.- Zada­łem ci je w Herun; nie odpowiedziałeś mi wtedy.Ale teraz, kiedy nosisz na dłoniach znamię vesty, przyją­łeś do wiadomości swoje prawdziwe imię i podchodzisz do tej tajemnicy jak prawdziwy Mistrz, chciałbym ci je zadać ponownie.Morgon wytężył pamięć.- Ach, o to chodzi.- Co kazało ci opuścić Herun i wracać do domu?- Coś, w co zmienił się Corrig.I ten śmiech w jego oczach, kiedy go zabijałem.- Morgon wstał, podszedł do okna i wyjrzał w nieprzeniknione ciemności otacza­jące Isig.- W co on się zmienił? - dobiegło go pytanie Detha.- W miecz.Z trzema gwiazdkami na jelcu.- Mor­gon odwrócił się gwałtownie od okna.- Wiele o tym myślałem i doszedłem do wniosku, że nikt, nawet sam Najwyższy, nie może mnie zmusić, bym się o niego upo­mniał.- To prawda.- Głos Detha nie zmienił intonacji, ale między jego brwiami pojawiła się ledwie widoczna pionowa bruzda.- Czy zastanawiałeś się, gdzie Cor­rig mógł ten miecz widzieć?- Nie.Zupełnie mnie to nie interesuje.- Morgonie.Zmiennokształtni wiedzą, że ten oręż należy do ciebie, że odnajdziesz go wcześniej czy później, tak jak odnalazłeś już harfę, nawet jeśli nie chcesz rościć sobie do niego prawa.A kiedy do tego dojdzie, oni już tam będą na ciebie czekali.Zapadła cisza, którą mąciło jedynie ciche skwiercze­nie żywicznej gałęzi.Pierwszy przerwał ją Morgon.- Jestem już prawie pod górą Erlenstar - powiedział.- Ten miecz może być gdziekolwiek.- Owszem.Ale Danan opowiadał mi kiedyś, że Yrth, kilka stuleci przed wykonaniem harfy, sporządził miecz, którego nikomu nie pokazywał.Gdzie go ukrył, nie wie nikt; jedno tylko jest pewne: powiedział, że zakopał go tam, gdzie go wykuł.- A gdzie on.- Morgon urwał.Miecz stanął mu zno­wu przed oczami, rozpoznał mistrzowską rękę w nie­skazitelnym kształcie klingi, pewne, rozmyślne uksz­tałtowanie gwiazdek.- A gdzie on został wykuty? - dokończył, zakrywając dłonią oczy, chociaż znał już odpowiedź.- Tutaj.Pod górą Isig.* * *Przewiesiwszy sobie harfę przez ramię, Morgon zszedł z Dethem na dół, by porozmawiać z Dananem.Górski król siedział przy kominku z dziećmi i wnuka­mi; w sali panowała skupiona cisza.Uśmiechnął się na ich widok.- Siadajcie, siadajcie.Dethu, posyłając dzisiaj po ciebie, nie miałem pewności, czy jesteś jeszcze w Kyrth, czy też straciłeś już nadzieję i zaryzykowałeś przepra­wę przez Przełęcz.Nie odzywałeś się.Morgonie, to mo­ja córka Vert, mój syn Ash, a to.- zawiesił głos, że­by wziąć na ręce małą dziewczynkę czepiającą się je­go kolana -.to ich dzieci.Wszyscy chcą posłuchać twojej gry.Morgon usiadł, trochę zażenowany.Wysoki, jasno­włosy mężczyzna o oczach Danana, smukła kobieta o włosach koloru sosnowej kory i z tuzin dzieciarni w różnym wieku, wszyscy oni przypatrywali mu się ciekawie.- Przepraszam - zwróciła się do niego Vert - ale Bere bardzo chciał przyjść, więc musiałam zabrać całą swo­ją gromadkę.A gdzie moje dzieci, tam i Ash, tak więc.mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza.- Położyła dłoń na ramieniu chłopca o gęstych, czarnych włosach i jej szarych oczach.- To Bere.Przy kolanie Morgona wyrosła inna czarna główka; była to dziewczynka, która stawiała dopiero pierwsze kroki w nauce chodzenia.Patrzyła przez chwilę na nie­go, zadzierając główkę, a potem zatoczyła się jak pi­jana i ratując się przed upadkiem, ucapiła go za goleń.Posłała mu bezzębny uśmiech, kiedy podtrzymał ją za plecki.- To córeczka Vert - pośpieszył z wyjaśnieniem Ash.- Suny ma na imię.Moja żona przebywa w Caithnard, a mąż Vert, kupiec, jest teraz w zimowej trasie do Anu­in, tak więc wspólnie opiekujemy się przez ten czas na­szym przychówkiem.Sam nie wiem, jak je później po­sortujemy.Morgon, suwający palcami między łopatkami trzy­mającej się jego nogi Suny, podniósł nagle wzrok.- Przyszliście wszyscy, żeby posłuchać mojej gry? Ash skinął głową.- Prosimy.Jeśli nie masz nic przeciwko.Ta harfa i hi­storia jej powstawania są w Isig legendą [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl