[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nad zgromadzonym tłumem unosiła się specjalna tymczasowa platforma dla mówców.Ludzie w większości stali całymi rodzinami.Jednak Miri i Tony przyłączyli się do innych Superdzieci, tych starszych; zbite w kupkę stały teraz wszystkie w cieniu kopuły zasilania.Superdzieci czuły się szczęśliwsze we własnym gronie, z dala od tłumu Normalnych, którym nie mogły dorównać pod względem fizycznym.Miri nie sądziła, żeby jej matka choć rozejrzała się za nią lub Tonym albo Ali.Hermione miała nowe dziecko, któremu poświęciła się całkowicie.Nikt nie wyjaśnił Miri, dlaczego to dziecko, tak jak mała Rebecca, było Normalnym.A Miri nie pytała.Gdzie się podziewa Joan? Miri kręciła się na wszystkie strony, ale nigdzie nie udało się jej wypatrzeć rodziny Lucasów.Jennifer Sharifi, przyodziana w czarną abaję, wstąpiła na platformę.Serce Miri rosło z dumy.Babcia była piękna, piękniejsza nawet niż mama i ciocia Najla.Była taka piękna jak Joan.A na twarzy miała ten niezmienny wyraz, który zawsze wzbudzał u Miri sznury i powiązania mówiące o ludzkiej inteligencji i woli.Nie było drugiej takiej jak babcia.- Obywatele Azylu - zaczęła Jennifer.Jej głos, wzmocniony przez aparaturę, niósł się do każdego zakątka stacji, choć nie mówiła wcale głośniej niż zwykle.- Zwracam się do was w ten sposób dlatego, że choć rząd Stanów Zjednoczonych zwie nas obywatelami tego kraju, my wiemy swoje.Wiemy, że żaden rząd, który powstał bez przyzwolenia rządzonych, nie może rościć sobie wobec nich żadnych praw.Wiemy, że rząd, który nie jest w stanie uznać rzeczywistości, w której ludzie nie zostali stworzeni równymi, nie ma tyle bystrości, by mógł rościć sobie do nas jakieś prawa.Wiemy, że żaden rząd, który uznaje zasadę, że żebracy mają prawo do korzystania z produktów pracy innych ludzi, nie jest na tyle moralny, by mógł sobie rościć do nas jakieś prawa.W tym dniu, Dniu Pamięci, uznajemy, że Azyl ma prawo do własnego rządu, własnego pojmowania rzeczywistości i do owoców własnej pracy.Do tych trzech rzeczy mamy prawo, ale nie zdołaliśmy go jeszcze wyegzekwować.Nie jesteśmy wolni.Na razie nie przysługuje nam „własne miejsce, odrębne i równe rangą, miejsce, do którego prawo dają nam prawa natury oraz sam Bóg”.Mamy swój Azyl, dzięki przezorności naszego Bezsennego, Anthony’ego Indivino, ale nie mamy jeszcze wolności.- N-na ra-razie - mruknął ponuro Tony.Miri ścisnęła go za rękę i stanęła na palcach, przepatrując tłum w poszukiwaniu Joan.- A mimo to stworzyliśmy dla siebie tyle wolności, ile było nam dane stworzyć - ciągnęła Jennifer.- Wbrew własnej woli przypisani pod jurysdykcję stanu Nowy Jork, w ciągu trzydziestu dwóch lat ani razu nie wnieśliśmy sprawy ani też nie zostaliśmy pozwani przed tamtejszy sąd.Ustanowiliśmy własną jurysdykcję, nieznaną żebrakom z dołu, i według niej wymierzaliśmy sobie sprawiedliwość.Wbrew własnej woli przypisani do licencyjnych regulacji prawnych dla naszych brokerów, lekarzy, prawników, a nawet nauczycieli dla naszych własnych dzieci, stosowaliśmy się do wszystkich uregulowań.Robiliśmy to, mimo że oznacza to konieczność czasowego zamieszkiwania wśród żebraków.Zobowiązani do wpisywania się w ich nic nie znaczące statystyki, które klasyfikują nas na równi z żebrakami, zliczyliśmy się, zmierzyliśmy i poddaliśmy się ich testom, zlekceważywszy później wyniki jako bezsensowną papkę.Miri udało się wypatrzyć Joan.Przepychała się przez tłum, bez skrupułów rozpychając ludzi łokciami, a Miri poczuła się zaszokowana widząc, że Joan nie przebrała się na czarno w Dniu Pamięci.Miała na sobie kusą zgniłozieloną bluzeczkę i szorty.Ukryta w cieniu kopuły zasilania Miri podniosła rękę tak wysoko, jak tylko się dało i jęła wymachiwać nią gorączkowo.- Lecz jest jeden wymóg, którego nie możemy ot tak zlekceważyć - mówiła Jennifer.- Żebracy nie pracują, by zarobić na własne utrzymanie.Warcząc czekają, aż ich w tym wyręczą lepsi od nich.Aby utrzymać miliony bezproduktywnych Amatorów Życia Azyl - jako całość i jako zbiorowość - jest siłą pozbawiany sześćdziesięciu czterech koma osiem procent swojej rocznej produkcji za pomocą legalnego złodziejstwa: podatków federalnych i stanowych.Nie możemy z nimi walczyć, nie narażając przy tym samego Azylu.Nie możemy się opierać.Jedyne, co nam pozostało, to pamiętać, co ten fakt oznacza - pod względem moralnym, politycznym, historycznym oraz w sensie praktycznym.Tak więc każdego roku, piętnastego dnia kwietnia, kiedy odbierają nam nasze środki utrzymania, nie dając nic w zamian - pamiętamy.Ładna twarz Joan była napuchnięta i poznaczona smugami; Joan płakała! Miri nie mogła sobie przypomnieć, kiedy ostatnio widziała łzy u kogoś w wieku Joan.Małe dzieci płakały, kiedy się przewróciły albo kiedy nie radziły sobie przy terminalu, albo kiedy kłóciły się o zabawki.Ale Joan miała przecież trzynaście lat.Kiedy przepychała się przez tłum, dorośli na widok jej twarzy zagadywali ją łagodnie.Joan nie zwracała na nich uwagi, przepychając się uparcie w stronę Miri.- Pamiętamy nienawiść - nienawiść, jaką okazywano Bezsennym na Ziemi.Pamiętamy.- Chodź ze mną! - rzuciła gwałtownie Joan do Miri.Złapała ją za rękę i niemalże wlokła wokół kopuły zasilania, dopóki kolista czarna powierzchnia nie zakryła całkiem widoku Jennifer.Jednak głos Jennifer nadal do nich docierał, tak jasno i wyraźnie, jakby stała tuż obok roztrzęsionej Joan.W głowie Miri eksplodowały sznury myśli.Nigdy przedtem nie widziała, żeby jakiś Normalny się tak trząsł.- Ty wiesz, co oni zrobili? Wiesz, Miri?!- K-kto?! C-co?!- Zabili to dziecko!Miri na chwilę ogarnęła ciemność.Poczuła, jak słabną jej kolana i osuwa się na ziemię
[ Pobierz całość w formacie PDF ]