[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gospodarze uśmiechali się, patrząc na poszarzałych ze strachu gości.Malec, wczepiony w poręcze, wyrzucał z siebie wiązanki najstraszliwszych przekleństw, jakie tylko znał.Niosło ich w ten sposób tak długo, że hobbit stracił poczucie czasu.Walczył z atakami mdłości, czasem niemal tracąc przytomność i modląc się do Mocy Ardy o jedno - żeby ta tortura skończyła się jak najszybciej.Kiedy ryk, wstrząsy i miotanie się na falach ustały i kula lekko kołysała się na gładkiej wodzie, przyjaciołom trzeba było pomóc przy wychodzeniu.Nogi odmawiały im posłuszeństwa.I znowu wiszące mosty, łukowe sklepienia, sale i korytarze, jak paciorki nanizane na sznurek, sufity niknące w mroku; jednak te wszystkie wspaniałe twory, podobnie jak swego czasu Moria, wydały mu się porzucone - podczas marszu nie spotkali ani jednej żywej istoty.Folko domyślał się, że podziemna rzeka przyniosła ich do najtajniejszych głębin Ardy.Jak się stąd wydostaną? Co będzie, jeśli Czarne Krasnoludy naprawdę odmówią wypuszczenia ich?Dotarli do Sali Królów niespodziewanie.Nie zapowiadały jej straże, nie było też drzwi - po prostu skręcili i nagle znaleźli się w tak gigantycznej i niesamowicie wielkiej jaskini, że przy niej nawet Zamkowa Sala Morii wyglądała skromnie.Oświetlało ją złociste lśnienie; błyszczały górskie kryształy, ich podobne do grotów skupiska wznosiły się nad chaosem purpurowych i niebieskich kamieni szlachetnych.Dno wyściełał miękki mech, przez który przebijała się trawa, co wyglądało dziwnie w surowym kamiennym królestwie.Czemu sala zawdzięczała światło i życie, Folko nie mógł się domyślić.Zaparło mu dech na widok tych wspaniałości.Sala Królów była ozdobiona posągami, droga wiła się między kamiennymi gigantami, kunsztownie wyciosanymi z dziwnych olbrzymich głazów o ciepłej srebrzystej barwie, i pewnie dlatego wszystkie posągi, mimo bijącej od nich Mocy, wydawały się przepełnione dobrocią, a nawet współczuciem.Hobbit, patrząc na nie, poczuł się silniejszy.A dalej w głębi Folko zobaczył pięć wysokich pomostów, wzniesionych z czerwonego kamienia.Na każdym z nich zauważył bogato rzeźbiony fotel, a właściwie - tron.Wszystkie zajmowały nieruchomo siedzące postacie.Poprowadzono ich drogą między posągami.Wojownicy zamarli w pełnym bojowym rynsztunku, z napięciem wypatrując zbliżającego się wroga; inne posągi przedstawiały mistrzów z narzędziami w ręku, pochylonych nad swoimi pracami, i tych drugich było o wiele więcej niż tych, którzy nosili topory.Trafiały się i grupy; postumenty pokrywało nieznane hobbitowi pismo, a gdy zbliżyli się do pomostów, jego uwagę przykuł największy pomnik w Sali - ułożywszy spokojnie na łapach ukoronowaną wielozębną koroną głowę, wił swoje złociste pierścienie olbrzymi i dostojny smok.Dokoła niego, jak zaskoczone niespodziewanie ujawnioną prawdą, zamarły krasnoludy.Nietrudno było się domyślić, że rzeźbiarz ukazał chwilę spotkania Czarnych Krasnoludów z Wielkim Orlangurem.Idąc za przewodnikami, Torin, Malec i hobbit podeszli do pomostów.Teraz dopiero zobaczyli, kto zasiadał na tronach: pięciu starych, siwobrodych, pełnych dostojeństwa krasnoludów.Jak i ci, którzy przyprowadzili przyjaciół, siedzący mieli na sobie proste szaty, a jedynym wyjątkiem w tej prostocie były drogocenne pasy, jedne bardziej bogate i wspaniałe od drugich.Cienkie złote obręcze obejmowały srebrne włosy starców; po prawej ręce każdego z nich w specjalnym żelaznym uchwycie stał wysrebrzony topór z długą rękojeścią, obsypaną drogocennymi kamieniami.W Sali panowała cisza.Milczeli również przyjaciele.Nie pierwszy raz stali przed tymi, którzy mieli Moc i władzę decydowania o ich losie; przywykli już i do uroczystej ciszy, i do wielkości wspaniałych tronów, które zmuszały ich do patrzenia na władców z dołu.Przywykli również do badawczych spojrzeń i do milczących strażników.Tym razem przynajmniej nikt nie zabierał im broni, mieli również pancerze.Rozmowę zaczął krasnolud, siedzący na środkowym tronie, widocznie najważniejszy z piątki.- Witam was w naszej Sali! - powiedział wstając i lekko skinął głową na znak szacunku dla gości.- Jestem Wir, najstarszy tu.A to Widgri, Swalwi, Tir, a ten najdalszy z prawej to Motsognir.Musimy rozsądzić was, odmawiających Terminowania i łamiących w ten sposób nasze prawa, nienaruszalne do tej pory jak Kości Ziemi! Jak możecie się usprawiedliwić?Przyjaciele wymienili spojrzenia.Znowu powtarzać wszystko od początku! Jednakże zaraz za Wirem odezwał się Motsognir, a jego głos, cichy, ale głęboki i pełen siły, rozbrzmiał pod sklepieniem:- Wiemy, o czym mówiliście, i dlatego nie musicie opowiadać jeszcze raz tego, co się wam przydarzyło.Nie o to nam chodzi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]