[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Faree oblizał wargi, po czym spytał nieśmiało:- Czy to możliwe, żeby powszechnie było wiadomo o waszym pośpiechu, i że w związku z tym gotowi jesteście zabrać kogokolwiek?- Tak - odparł lord Krip.- To ma sens.Jednak tych dwoje może posiadać broń czy też środki ochronne, o których nic nie wiemy.A wystartować z takimi na pokładzie…Toggor poruszył się.Wszystkie szypułki jego oczu wysunięte były do granic możliwości i kiwały się tak, jakby wskazywały mężczyznę, który dopiero co odszedł.W umyśle Faree powstał niewyraźny obraz.Lady Maelen pochwyciła go tak samo szybko jak garbus.- Ten… on nie jest maszyną - powiedziała.- Smaks czuje w nim prawdziwe życie i zagrożenie.- Yazz, Bojor.- Lord spojrzał na dwa pozostałe zwierzęta.- Żyje… Jak Yazz.Żyje - odpowiedział natychmiast ten drugi.Bartel zamruczał, usiadł na swych szerokich, potężnych tylnych łapach i wykonywał takie gesty, jakby trzymał coś w przednich kończynach.- Myślę - powiedziała powoli lady Maelen-że możemy otrzymać specjalne ostrzeżenia ze źródeł, których nasi nowi członkowie załogi nawet się nie domyślają.Potrafią zrozumieć, że obietnicą i groźbą można nakłonić zwierzęta do występów, ale nie wiedzą, że te maleństwa dzielą z nami prawdziwe życie istot, które są sobie równe na wadze Molestera.Zastosujemy własne środki ostrożności.Założyłeś nasze zamki na klatkach? - zwróciła się do lorda Kripa.- Tak.Sprawdzimy je dziś w nocy.Nasze maleństwa będą dobrze zamknięte, a mimo to… - Uśmiechnął się dość ponuro.- To będzie tylko przykrywka.Garbus był już na statku, ale była to bardzo krótka wizyta i tylko w części przeznaczonej dla tych, których lady Maelen nazywała swoimi „maleństwami”.Mimo że tak samo zwracała się do chłopca, to jednak traktowała go trochę inaczej.Różnica była subtelna, lecz dająca się odczuć.Chociaż wiedział o innych światach tak samo mało jak zwierzęta, albo nawet mniej, bo one widziały coś więcej niż tylko Obrzeża, ta dwójka obcych uważała go za bliskiego krewnego.Leżał teraz w przeznaczonym dla niego łóżku, gdyż kosmiczni podróżni wraz ze swymi przyjaciółmi - zwierzętami - postanowili wejść na statek, mimo że jeszcze nie był ukończony.To, o czym myślał Faree, nie miało nic wspólnego z wydarzeniami ostatnich dwóch dni.Rozważał coś, czego nie zaznał nigdy wcześniej, cudowny sen na jawie.Owa iluzja skupiała się wokół niezwykłego zjawiska, jakie widział w części mieszkalnej Maelen.Była to bryła, która zdawała się przezroczysta, całkowicie pusta i tylko niewiele większa od czegoś, co wygodnie zmieściłoby się w dwóch dłoniach.Gdy lady tego dotknęła, wewnątrz zawirowały barwy, w które chłopiec wpatrywał się zdumiony.Poczuł się tak, jakby wisiał w powietrzu nad innym lądem, tak bardzo różniącym się od Obrzeży, że jedynym słowem, jakie nasuwało mu się na określenie tego zjawiska, było „sen”.Były tam szerokie równiny, małe w granicach przestrzeni tej bryły, ale im dłużej patrzyło się na ten obraz, tym szerzej się rozciągały, jakby obserwator stawał się mniejszy od ziarenka piasku i zostawał wchłonięty przez ten krajobraz.Była też zieleń, wielkie obszary zielonych roślin ozdobionych tu i ówdzie plamami barw, czasem pojedynczymi, a czasem tworzącymi szerokie przestrzenie.Poza tym różne inne rośliny, jakich Faree nigdy nie widział.Gdzieś w zakamarkach pamięci coś zadrgało, tak jak wtedy, gdy wymówili jego prawdziwe imię.Barwy, rośliny, niczego takiego nie było na Obrzeżach, a jednak rozpoznał w nich to, czym były: mieszankę bogatej wysokiej trawy i… kwiaty.Okruchy pamięci nadały im odpowiednie nazwy.Jego nozdrza rozszerzyły się.Wypełniło je jednak tylko powietrze statku, mimo iż oczekiwał czegoś więcej: czystego, silnego, zupełnie innego niż stęchły odór Obrzeży.Czemu o tym pomyślał?- Yiktor.- Dźwięk głosu lady Maelen przerwał mu penetrację pamięci.- Thassowie przemierzają te równiny, choć ich własne siedziby leżą w pobliżu pustyni.- W skupieniu przyglądała się bryle.- Będziemy na Yiktor.W czasie obrotów pierścieni.Obraz wewnątrz bryły znów się zakodował, tym razem z wyraźnego zamienił się w mgłę zmieszanych barw.Faree wydał krótki okrzyk protestu.Jednak bryła nie wyczyściła się całkowicie.Teraz w jej wnętrzu zawisła kula światła, a wokół niej coraz mocniej świeciły trzy wyraźne pierścienie.Poczuł jeszcze większe zdziwienie niż na widok ukwieconego obszaru.Na niebie coś się pojawiło - cud światła niepodobny do niczego, co Faree był w stanie sobie wyobrazić.Ten obraz nie kojarzył się z niczym i nie przypominał niczego, o czym mógłby chociaż słyszeć.Lady wyprostowała długie palce i pogłaskała bryłę tak, jak czasami bartla lub Yazza, jakby chciała się upewnić o ich istnieniu.Faree poczuł silną falę uczuć, zarówno smutku, jak i radości, choć do tego momentu nie uwierzyłby, że dwa tak różne uczucia mogą się ze sobą przeplatać.Po chwili lady Maelen podniosła bryłę i obraz momentalnie zniknął.Wzięła delikatny kawałek pajęczego jedwabiu, w który zawinęła to, co w tej chwili było tylko jasnym, bezbarwnym bibelotem, po czym odstawiła na półkę w segmencie.Faree pragnął ponownie ujrzeć ten kwiecisty ląd, poczuć się wciągniętym do tego snu i stać się częścią całości, akceptowaną, u… u siebie… w domu.- Widziałeś… - lady odezwała się powoli, odwracając się od szalki, którą właśnie zamknęła - Yiktor, za którym… - Jej głos zadrżał, a po chwili dodała: - Za którym tęsknię i do którego zmierzamy.Złączyła ze sobą dłonie, potarła jedną o drugą, jakby jej palce były zwilżone jakąś wydostającą się z bryły substancją.- Yiktor.- Westchnęła po raz trzeci.Potem oderwała wzrok od szafki segmentu i spojrzała na Faree.- Widziałeś.Ale było coś jeszcze… ty pamiętałeś! O dziwo, nagle poczuł się zagrożony jej słowami.Jakby swoją dociekliwością mogła wedrzeć się do jego wnętrza… do głęboko ukrytej części, skrywanej przed światem i świadomością.Narastał w nim ból, któremu nie potrafił sprostać.- Nie pamiętałem - odparł szybko.- Zawsze były Obrzeża… tylko Obrzeża.- Twoi krewni… ojciec… mama? - Nie dawała za wygraną.Wystarczyło tylko utrzymywać z nim kontakt myślowy, by poznać odpowiedzi.Obrzeża, zawsze Obrzeża… ale wtedy ten człowiek…Po raz pierwszy od wielu lat Faree wspomniał tego mężczyznę.Był tylko sylwetką, bez twarzy, przerażającą, wszechpotężną.Zmarł po pijanemu i Faree uciekł.Chłopiec był wtedy jeszcze małym, bezkształtnym kawałkiem mięsa, na który nikt nie spoglądał inaczej jak tylko z odrazą lub strachem.Był sam, jak Toggor.Jego krewni? Kto przyznałby się do pokrewieństwa z takim jak on? Nigdy nie widział nikogo podobnego, nawet wśród żebraków, z których niejedni samokaleczyli się, by wzbudzać litość
[ Pobierz całość w formacie PDF ]