[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po dłuższej chwili pojawił się w komnacie z podręczną malachitową szkatułą.Uchylił jej wieko skłaniając się ku Ma'asiobekowi, ale zanim ten zdążył wyciągnąć rękę po srebro, zatrzasnął wieko szkatułki i cofnął się poza tron monarszy.Ibrachim Ma'asiobek nic nie rozumiejąc pozostał tak z wyciągniętą dłonią i rozwartą gębą.Emir roześmiał się i wyjaśnił:- Ukazałeś nam, w jaki sposób można skrócić linię tylko na moment.Taką i otrzymałeś nagrodę.Widziałeś przecież srebro przez chwilkę.A teraz odejdź.Myśl o rozwiązaniu trwalszym, a nie takim, przy którym trzeba nadwerężyć szyję, by dostrzec to, co chcesz pokazać światu.Nieoczekiwanie z mroku korytarza wypłynęła doskonale wszystkim znana sylwetka mędrca Buchary.- O prześwietny i potężny, każ swemu urzędnikowi wyciągnąć zza monarszego krzesła szkatułę z bagdadzkimi dinarami.Ja zmniejszę tę linię dwakroć.Głos Hodży Nasreddina natarł balsamem nadziei dusze zatrwożonych.Emir wydął wargi w grymasie powątpiewania.- Uczynisz to? - zapytał.- Zastanów się wpierw, Hodżo.Wielu próbowało, nawet mądry mudarris Kurbanbaj usiłował dopomóc moim dostojnikom.Nikt jednak nie zdołał wyłuskać ziarna prawdy ze strąka dzisiejszego zlecenia.Hodża Nasreddin uśmiechnął się i odpowiedział:- O panie, Wahid z Kazwinu już przed laty rzekł, iż ślepiec widzi jedynie na odległość własnego kostura.- Śmiało przemawiasz, Hodżo - osądził emir.- Czy aby nie za śmiało?- Jeśli głowa otwarta, to i język śmiały - wyjaśnił spokojnie mędrzec.- Pojmuję.Wiedz jednak, że język z mięsa, w którą stronę nie poruszysz, obraca się.- Rozsądek winien być korbą języka, panie.- Mądrość płynie z ust twoich, Hodżo.Dlatego wierzę ci i powtarzam raz jeszcze warunki: bez dotykania linii, bez wymazywania, bez cięcia i przełamywania skóry.- Rzekłeś, panie.Na znak dany przez władcę Hodża Nasreddin zbliżył się do niziutkiego stolika z laki z jaśniejącą nań płachtą skóry jagnięcej.Jeden ruch ręki i orzech zadania pękł na dwoje ukazując swe tajemne jądro.Emir spojrzał na skórę i zdumiał się.- Niezwykłe znalazłeś rozwiązanie, Hodżo.- Z niełatwych problemów prowadzą czasami niełatwe ścieżki rozwiązań, o sprawiedliwy.I tym razem władca nie odpowiedział ani słówkiem.Tłumiąc uczucie rozczarowania i wzbierającego gniewu skinął na skarbnika, ażeby podał Hodży Nasreddinowi nagrodę.Urzędnik odsypał ze szkatuły co trzeba i pobiegł natychmiast do mędrca z sakwą napęczniałą od bagdadzkich dinarów.Tłum dostojników niepomny, że jeszcze przed minutą stał na progu życia i śmierci, zezował z zawiścią na objawy łaski emirowej wobec marnego człowieka, który nie był wszakże ani dobrze urodzonym wielmożą, ani naczelnikiem wojsk łupiących sąsiadów ku chwale wielkiego władcy, ani nawet zamożnym kupcem wspierającym częścią swoich bogactw skarbiec państwowy.Hodża Nasreddin opuścił pałac lekkim krokiem, choć z nielekkim sercem i z ciężką sakiewką.Czterdzieści srebrnych dirhemów zdobytych wczoraj za dokuczliwą blagę oraz bagdadzkie dinary wygrane dzisiaj za pomniejszenie linii to smakowity kąsek dla wszelkiego rodzaju złodziei, pospolitych łupieżców i urzędników podatkowych.Gdzie ukryć skarb, ażeby nie wpadł w niewłaściwe ręce? Naturalnie, nie u siebie w domu, bo tam rabusie będą szukać w pierwszej kolejności.Najlepiej byłoby wywieźć srebro i złoto gdzieś poza miasto i oddać pod opiekę zaufanemu człowiekowi.W Kermine mieszkał taki człowiek.Nadżaf, przyjaciel z lat dziecięcych.Tkacz dywanów o sercu szlachetnym i nierobaczywym sumieniu.U niego monety będą bezpieczne i jutro, i za rok, i za lat dwadzieścia.Tak rozmyślając mędrzec bucharski minął powoli Szir-Garan, wrota w murach obronnych miasta wiodące w kierunku pustynnych Czerwonych Piasków, po czym dopiero piętami zmusił długouche zwierzę do żwawszego truchtu.Zdawał sobie doskonale sprawę, że im prędzej zniknie z oczu strażnikom miejskim, tym lepiej dla niego i dla obydwu sakiewek.Po godzinie zjechał z głównego traktu karawanowego na ścieżynę ledwie widoczną między piaszczystymi wydmami.Skierował osiołka na drogę co prawda znacznie żmudniejszą, ale i znacznie bezpieczniejszą.Słońce, które przez długi czas prażyło niemiłosiernie, troszeczkę zelżało.Na piasku pojawiły się drobne różnobarwne jaszczurki i duże stepowe, agamy.Widomy znak, iż do wieczora już niedaleko.Z lewej strony ukazała się brył; mazaru o ścianach ulepionych z surowej żółtej gliny.Miejsce spoczynku kości jakiegoś świętego czy pielgrzyma od niepamiętnych lat służyło wędrowcom za drogowskaz pustynny: stąd do Koksaju pozostała zaledwie godzina jazdy.Na gałązkach dzikiej akacji rosnącej samotnie tuż przy grobowcu pełno było zawieszonych kolorowych szmatek, kawałków szarf i wstążek.Powiewające na wietrze gałgankowe wota świadczyły najwyraźniej, iż wierni muzułmanie docierali jednak w to odludzie, aby pokłonić się świętemu, którego imienia tak naprawdę nikt już nie pamiętał.Hodża zamyślił się nad marnościami tego świata, gdy nagle zza opuszczonych murów wyskoczył zbir w czarnej masce wrzeszczący ile sił w płucach:- Stój! Stój, mówię!Przerażony osioł stanął w miejscu takiego dęba, że Hodża Nasreddin wyleciał ogromnym łukiem w powietrze i grzmotnął jak długi na ziemię.Znieruchomiał.Zaś kłapouch rycząc przeraźliwie odskoczył w bok, po czym z podniesionym sztywno ogonem, wierzgając kopytami na wszystkie strony pogalopował przed siebie.Po kilkunastu sekundach oszalałe ze strachu zwierzę zniknęło pomiędzy piaskowymi barchanami.Tymczasem zamaskowany mężczyzna dobiegł do Nasreddina.Ukląkł.Pochylił się nisko nad leżącym bez przytomności
[ Pobierz całość w formacie PDF ]