[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chcąc nie chcąc, odczuł, że młodsze pokolenie wyjątkowo mało wie o sławach tego świata.IIIHerkules Poirot złapał powrotny autobus do Broadhinny w troszkę lepszym nastroju.Przynajmniej jedna osoba podzielała jego wiarę w niewinność Jamesa Bentleya.Nie był tak zupełnie pozbawiony przyjaciół, jak można by sądzić po wrażeniu, jakie robił.Myślą wrócił do Bentleya w więzieniu.Cóż to było za przygnębiające wrażenie.Wizyta Poirota nie wzbudziła najmniejszej nadziei i prawie żadnego zainteresowania.— Dziękuję panu — powiedział Bentley, jak mu wypadało — ale nie przypuszczam, aby dało się coś zrobić.Nie, był pewien, że nie ma żadnych wrogów.— Kiedy ludzie ledwie zauważają, że człowiek żyje, trudno mieć wrogów.— A matka? Nie miała jakiegoś wroga?— Na pewno nie, wszyscy ją lubili i szanowali.W jego głosie dał się słyszeć leciutki ton oburzenia.— A pańscy znajomi?James Bentley odpowiedział, a raczej mruknął:— Ja nie mam znajomych ani przyjaciół…Ale to nie była prawda.W Maude Williams miał przyjaciela.„Cóż to za cudowne zrządzenie natury — pomyślał Herkules Poirot — że każdy mężczyzna, jakkolwiek byłby zewnętrznie niepociągąjący, znajduje kobietę, która go wybiera.”Gdyż mimo seksownego wyglądu panny Williams podejrzewał, że w gruncie rzeczy jest ona typem macierzyńskim.Miała cechy, których Jamesowi Bentleyowi brakowało: energię, siłę przebicia, pogardę dla klęski i stanowcze dążenie do sukcesu.Poirot westchnął.Jakich to piramidalnych kłamstw naopowiadał! Nie szkodzi, były konieczne.„Bo gdzieś — powiedział sam do siebie Poirot, plącząc niedorzecznie przysłowia — w tym stogu siana jest igła i człowiek strzela, a Pan Bóg wywołuje wilka z lasu i zobaczymy, co się wylęgnie z tego jajka!”Rozdział siódmyDomek, w którym mieszkała pani McGinty, stał parę kroków od przystanku autobusowego.Na progu bawiło się dwoje dzieci.Jedno jadło strasznie z wyglądu robaczy—we jabłko, a drugie wrzeszczało i waliło w drzwi blaszaną tacą.Wyglądały na dosyć szczęśliwe.Poirot powiększył hałas, sam mocno waląc w drzwi.Zza rogu domu wyjrzała jakaś kobieta.Była w kolorowym kombinezonie i włosy miała w nieładzie.— Przestań, Ernie — powiedziała.— Nie przestanę — rzekł Ernie i walił dalej.Poirot opuścił próg i ruszył za róg domu.— Nie ma rady na dzieciaki — powiedziała kobieta.Poirot pomyślał, że znalazłaby się, ale powstrzymał się przed wypowiedzeniem tego.Przywołała go do drzwi od tyłu.— Frontowe trzymam zamknięte, proszę pana.Proszę wejść.Poirot przeszedł przez brudne pomieszczenie ze zlewem do bodaj jeszcze brudniejszej kuchni.— Nie tu ją zabił — powiedziała kobieta.— W bawialni.Poirot lekko zamrugał.— O to panu chodzi, co? Pan jest tym cudzoziemcem od Summerhayesów?— To pani wszystko o mnie wie? — zapytał Poirot.Rozpromienił się.— Tak, istotnie, pani…— Kiddle.Mój mąż to tynkarz.Cztery miesiące będzie, jakeśmy się wprowadzili.Przedtem mieszkaliśmy u matki Berta… Ludzie mówili: „Chyba się nie wprowadzicie do domu, gdzie kogoś zamordowano?” — ale ja na to, że dom to dom, zawsze lepszy niż pokoik od tyłu i spanie na dwóch krzesłach.Okropny ten brak mieszkań.A zresztą tu nie straszy.Ludzie mówią, że tacy zawsze straszą, ale ona nie! Chce pan zobaczyć, gdzie to było?Czując się jak na wycieczce z przewodnikiem, Poirot przytaknął.Pani Kiddle wprowadziła go do pokoiku zapchanego kompletem ciężkich mebli w stylu króla Jakuba.W przeciwieństwie do reszty domu, nic w nim nie wskazywało, żeby ktoś tu kiedyś mieszkał.— Leżała na podłodze z rozwaloną głową.Pani Elliot o mało nie zemdlała.To ona ją znalazła… ona i Larkin, co roznosi chleb ze spółdzielni.Ale pieniądze zabrał z pokoju na górze.Niech pan idzie, pokażę panu.Pani Kiddle wprowadziła go schodami do sypialni zawierającej wielką komodę, olbrzymie miedziane łoże, parę krzeseł i całe mnóstwo niemowlęcych ubranek mokrych i suchych.— To tutaj — powiedziała z dumą.Poirot rozejrzał się.W tej twierdzy beztroskiej płodności trudno było się dopatrzyć dawnej, wyszorowanej do czysta siedziby starszej pani, szczycącej się swoim domem.Tu mieszkała i sypiała pani McGinty.— To chyba nie jej meble?— O, nie.Wszystkie zabrała jej siostrzenica z Cullavon.Nic tu nie zostało po pani McGinty.Kiddle’owie przyszli i zwyciężyli.Życie jest silniejsze od śmierci.Z dołu dobiegał głośny, ostry wrzask niemowlęcia.— Dziecko się zbudziło — niepotrzebnie oznajmiła pani Kiddle.Zbiegła po schodach na dół, a Poirot udał się za nią.Nie miał tu czego szukać.Poszedł do sąsiadów.III— Tak, proszę pana, to ja ją znalazłam.Pani Elliot była postacią dramatyczną.Jej dom był schludny i wymuskany.Jedyny akcent dramatyczny stanowiła pani Ełliot, wysoka, chuda, ciemnowłosa kobieta wspominająca pierwszy i ostatni moment chwały w swoim życiu.— Przychodzi i puka Larkin, piekarz.„Chodzi o panią McGinty”, powiada.„Pukamy, ale nas nie słyszy.Może jej się co stało”.„Może i tak”, pomyślałam.Oj, nie była już młoda.Miała palpitacje, wiem na pewno.Myślę sobie: „może ją apopleksja tknęła”.No, to lecę, bo widzę, że tam tylko dwóch chłopów, to naturalnie nie chcą wchodzie’ do sypialni.Poirot skwitował pomrukiem uznania tę koncesję na rzecz przyzwoitości.— No i lecę na górę.Tamten stał na podeście i blady był jak ściana.Nie powiem, żebym wtedy coś sobie pomyślała, pewnie, wtedy jeszcze nie wiedziałam, co się stało.Mocno zapukałam, a że nikt nie odpowiadał, nacisnęłam klamkę i wchodzę.Wszystko poprzewracane, deska wyjęta z podłogi.„To napad rabunkowy”, powiadam, „ale gdzie sama biedaczka?” I wtedy pomyśleliśmy, żeby zajrzeć do bawialni.I tam była… Na podłodze, z rozwaloną głową.Morderstwo! Od razu zobaczyłam — morderstwo! Nic innego! U nas, w Broadhinny.Krzyczałam i krzyczałam! Mieli ze mną pełne ręce roboty.Łubudu i zemdlałam.Musieli lecieć i przynosić mi brandy z Trzech Kaczek.Cała dygotałam jeszcze dobrych parę godzin potem.„Nie przejmujcie się tak, matko”, powiada sierżant, jak już przyszedł.„Nie przejmujcie się tak
[ Pobierz całość w formacie PDF ]