[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Skądś zza wschodnich gór przybył do naszej wsi obcy wędrowiec, starzec obdarty i głodny.Powiedział, że jego dom spalili Angmarczycy, że jego cała rodzina zginęła, a on wędruje po Amorze, nie mając własnego kąta.No więc, ludzie nasi są litościwi.Przyjęli go, ogrzali, zamieszkał u nas, przygotowaliśmy mu mieszkanie w starej szopie.Najpierw karmiliśmy go ze współczucia, oczekując, że zacznie prowadzić ogród i żyć jak człowiek, ale nic podobnego.Pracować mu się nie chciało, natomiast zaczął świadczyć różne drobne usługi: a to ząb zamówił, a to krowę wyleczył i tak dalej.Okazał się świetnym znachorem, potrafił także przewidzieć pogodę na dzień naprzód i nawet na rok.Szanowano go, ceniono, a potem budził strach.Jednym słowem, wyświadczył naszej wsi wiele przysług.Wieść o nim, naturalnie, doszła i do naszych sąsiadów.Zaczęto go zapraszać do Hagal, wsi Eirika, jednakże tam nie było z niego pożytku.Wręcz przeciwnie, to co u nas wychodziło mu znakomicie, tam obracało się na gorsze.Siostra Eirika, wiem o tym, straciła przez niego krowę i kozę, chociaż mógł je wyleczyć.- No więc powstaliśmy przeciwko niemu! - przerwał Isungowi Eirik.- Klęliśmy, na czym świat stoi, a potem zaczęliśmy zazdrościć sąsiadom, którzy dzięki niemu bogacili się i żyli lepiej od nas.Zaczęły się spory i kłótnie.- Pewnie, jemu też nie było łatwo - przytaknął Isung.- Mieszkańcy Hagal straszyli go, więc my, nie wiem, po co to robiliśmy!, zaczęliśmy starca chronić.Wtedy między naszymi wsiami, gdzie trzy czwarte ludzi jest spokrewnionych ze sobą, zaczęło się psuć, jakby czarny kot zauroczył! Staliśmy się źli i podejrzliwi, kłótnie wybuchały z byle powodu.W końcu Suttung zbałamucił wszystkich z powodu tego pola.Ludziom pokręciło się w głowach, chwycili za co kto miał.A i sąsiedzi nie wypadli sroce spod ogona.Poobijaliśmy sobie gęby.Dzięki wam, na szczęście, tylko tak się skończyło! Bo nie wiadomo, do czego jeszcze mogłoby dojść.- A ten.Hraudun, zaklinacz, co się z nim stało? - zapytał Torin.- Właśnie o to idzie, że zniknął - powiedział ze złością Isung.- Wczoraj z wieczora uciekł i tyleśmy go widzieli!Krasnolud otworzył usta, Rogwold nie spuszczał wzroku z Isunga.- Zostawił wszystko i zniknął - ciągnął tamten.- Ale dość już o nim! Pogodziliśmy się, czyż nie tak? Radujmy się więc! Gospodyni! Obiad gotowy? Goście nie mogą się doczekać!Kobiety zakrzątnęły się przy stole, podając dziczyznę, ryby, grzyby, różne peklowiny i słodycze.Wędrowcy nie dali się długo prosić i zaczęli jeść.Stopniowo za oknami obszernego domu Isunga ściemniało, słońce ukryło się za okolicznymi wzgórzami.Czas było szukać noclegu.Gospodarze za żadne skarby nie chcieli wypuścić wędrowców, jednakże Eirik przypomniał o złożonej przez krasnoluda obietnicy i przyjaciele musieli się podporządkować.Gdy w końcu rozmieścili się w przydrożnym zajeździe wsi Hagal, na wschodzie wypływał na nieboskłon żółtawy księżyc.Teraz mówił przede wszystkim Eirik.Dowiedzieli się, że Hraudun unikał mieszkańców Hagal, jednakże ze skąpych informacji tych, którzy się z nim kontaktowali, wynikało, iż był to wysoki, niemal tak wysoki jak Rogwold, krzepki starzec o pociągłej twarzy, wysokim czole i głęboko osadzonych oczach nieokreślonego koloru.Zazwyczaj nosił stary, wysłużony płaszcz i kapelusz z szerokim rondem.Poruszał się godnie, bez pośpiechu, i wszyscy się dziwili, dlaczego ich sąsiedzi wzięli go za biednego włóczęgę - przypominał raczej wypoczywającego na wsi wielmożę.Do rozmów Hraudun się nie wtrącał, więc nawet nie wiedzieli, jaki ma głos.Jednak wszyscy twierdzili, że człek ten na pewno zbije z pantałyku sąsiadów.Mieszkańcy Harstanu ni z tego, ni z owego okazywali butę i pychę, zaczęli nagle chełpić się pochodzeniem, wyprowadzając swoją genealogię niemal od samego Walendina, syna Elendila, założyciela Królestw na Wygnaniu.Najpierw wydawało się to śmieszne, ale potem, z powodu takich głupich, niestworzonych wymysłów harstańczyków, między wsiami zaczęły się waśnie.I w końcu doszło do rękoczynów.- Kim więc mógł być ów Hraudun? - zapytał wprost krasnolud.- Kto to wie? - wzruszył ramionami Eirik.- Nie wiadomo, skąd przyszedł, i nie wiadomo, co się z nim stało.Ale moc jakąś ma, to pewne.Śliski był, nieprzyjemny, ale rozum miał wielki.Często radził - swoim, rzecz jasna - i ani razu się nie pomylił!- A odwiedzał go kto? - wpadł mu w słowo Rogwold.- Obserwowaliśmy go na zmianę - uśmiechnął się krzywo Eirik.- I wyobraźcie sobie - nic! Nikt nie przychodził.Nie przyjeżdżał, nie pytał.Wieczorem on ci smyrg do swojej nory i do południa nosa z niej nie wysuwał.Ci, co potrzebowali jego rady, sami do niego przychodzili.W węzełkach przynosili dary: jedzenie czy jakieś lepsze wino; tych wysłuchiwał.Od razu nigdy niczego nie mówił, posiedział sobie, wstał, pochodził trochę, a wszystko z takim namaszczeniem! A ci, co przyszli z prośbą, biedacy, nie wiedzieli nawet, co ze sobą robić, czuli się niezręcznie, że takiego mędrca turbują swoimi nikczemnymi sprawami.Jak się patrzyło z boku, to czasem pusty śmiech ogarniał człowieka! Najpierw śmiech, a potem to już, niestety, łzy.- A więc to taka sprawa - rzekł Rogwold, swym zwyczajem powoli, kwitując słowa Eirika.- A dlaczego nie poskarżyliście się szeryfowi?- Ha! Jak się skarżyć, skoro on z tej wioski pochodzi!- A w Przygórzu?- Ersterowi? Kapitan z niego, wiadomo, odważny, ale co on ma do nas? Jego interesuje Przygórze i zbójcy; z nimi wojuje, a cała reszta.Widziałem go kilka razy, jest, po mojemu, pewny, że u nas spokój jak na zapuszczonym cmentarzysku.Zresztą, po co nam skarżyć się gdzieś tam! Nie przywykłem do tego.Chociaż teraz wszystkie wsie w okręgu, każdziutka jedna, do władzy się skarżą.A ja nie potrafię.Dlatego podpuszczałem swoich do bójki.- Oberwało się Ersterowi - westchnął Rogwold, zmieniając temat rozmowy.- Gonił lotny oddział, cośmy go zauważyli przy Mogilnikach.Gonił, ale nie dogonił, sam ledwie uszedł, stracił trzydziestu swoich.A załatwił tylko czterdziestu obcych! To się nie mieści w głowie! A tu u was spokój?- Chwała Siedmiu Gwiazdom oraz Wielkiej i Jasnej Elbereth, na razie wszystko w porządku - odpowiedział Eirik.- My, wieśniacy, jesteśmy ludem spokojnym, ale ja całej Hagal spokoju nie dawałem, póki żeśmy nie naprawili częstokołu i mieczy pradziadowych z rdzy nie oczyścili!Rogwold uśmiechnął się ledwo zauważalnie.- Mówił mi goniec na Trakcie, że tamci mają wielu kuszników.Jak was zaatakują, co będziecie robić?- Myślisz, że sami nie możemy zaopatrzyć się w kusze? Możemy, i to jeszcze jak! W każdym, uważasz, domu jest, każdy chłopak ją ma, każda dziewica! Kobiety siadają do kołowrotka, a kuszę kładą obok.Zresztą, tylko spójrz, i Twart ją ma, tam za beczką piwa.Na prawo od brzuchatego oberżysty, krzątającego się między rzędami potężnych beczek z piwem, wisiała na ścianie duża kusza i obok niej wiązka bełtów, krótkich i grubych, z ciężkimi grotami.- My tu nie siedzimy z założonymi rękami - oświadczył Eirik z pewną dumą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]