[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A mo¿e ju¿ wyda³em?.Zaraz sobie przypomnê.A samnie jedx.Zostañ tu lepiej, u mnie.Przyjrzysz siê trochê Swiatu, póxniej zobaczymy, jak i co.Nieprawda¿?Rafa³ sk³oni³ siê pokornie.- Trzeba tylko - mówi³ ksi¹¿ê zniecierpliwiony i prêdkim g³osem - ogarn¹æ siê, ubraæ po ludz-ku.Tak nie sposób! Jak to ju¿ mówi³em, brat waæpana ma, to jest mia³ u mnie pieni¹dze.Po¿yczy³ mi sumê.Wex¿e je sobie, tê trochê uciu³anych dusiów, i spraw odzienie pod³ugmody i naszego tu zwyczaju.To tam marsza³ek.Mówi¹c to ksi¹¿ê zarumieni³ siê z lekka, wydoby³ z otwartej szuflady biurka sakiewkê ze z³o-tem i poda³ j¹ Rafa³owi.Chwilê trwa³o k³opotliwe milczenie.Wreszcie ksi¹¿ê, jakby oci¹ga-j¹c siê, rzek³ znowu:- Brat waSci by³ mi przyjacielem i powiernikiem za dawniejszych lat s³u¿by obozowej.Dla-tego to dyskursy nasze mia³y nieraz charakter ostry dla tych, którzy nie znali bliskiego sto-sunku.Mo¿e to i waSci wyda³o siê niemi³ym, ¿em doSæ ostro, doSæ cierpko przymawia³ bra-tu.wtedy.Rafa³ trwo¿liwie, na po³y potakuj¹co, na po³y przecz¹c, coS mrukn¹³.- Nie trzeba o tym w ogóle mówiæ z nikim.- z cicha rzek³ ksi¹¿ê - bo to ludzie zaraz byroznieSli po Swiecie, jakobySmy siê z nieboszczykiem poró¿nili.Sam waSæ wiesz, ¿e rozsta-liSmy siê w zgodzie, aczkolwiek dyskutuj¹c.Rafa³ znowu niewyraxnie potwierdzi³.- Nade wszystko nie nale¿y nic mówiæ rodzicom, unikaæ wszelkich ekswisceracji w tymprzedmiocie.Mogliby w ¿alu wyobraziæ sobie.- O, ja nic, moSci ksi¹¿ê.- Tak, tak - rzek³ pan uSmiechaj¹c siê dziwacznie.- Gdy siê waSæ pobawisz i poznasz niecoSwiata, sam siê przekonasz, ¿em dobrze radzi³ zmar³emu.Zamilk³ i z wolna Slicznymi ruchy zacz¹³ chodziæ po kobiercu tam i z powrotem.Przez chwi-lê zatrzyma³ siê u otwartego okna i patrza³ w g³¹b dzikiego ogrodu.- Kocha³em go.- rzek³ cicho.- Ju¿ go nie ma na Swiecie.Horror, horror! Nie dopowiedzia-na sentencja, nie wy³o¿ony ostatni, najdobitniejszy efekt prawdy, a jego ju¿ nie ma.Ju¿ gonie ma wcale! Ani nie zaprzeczy, ani tymi oczyma, co to.nie spojrzy.Ani po swojemu niezmilczy.Garsteczka popio³u i tyle.Och, Bo¿e!Podniós³ na Rafa³a oczy szklane i twarz porzniêt¹ nag³ymi bruzdami, starsz¹ o wiele, wielelat.Chwilê tak przygl¹da³ mu siê z uwag¹, jakby teraz dopiero spostrzeg³, ¿e tu ktoS stoi i ¿e105 go s³ucha.USmiechn¹³ siê wreszcie owym uSmiechem wdzianym na twarz jak maska, uSmie-chem przyjêæ.Czeka³.M³odzieniec zrozumia³, ¿e mo¿e nareszcie odejSæ.Uk³oni³ siê ruchem pewnym, zgrabniej-szym daleko bardziej ni¿ poprzednio, i Sciskaj¹c w rêce garSæ dukatów w jedwabnej sakiew-ce, pe³en wzruszenia szed³ przez wspania³e sale.106 Egzekucja¯ycie w Grudnie p³ynê³o jak romans ciekawy, z dnia na dzieñ przyjemniejszy.Polowania nazwierza w lasach, na kaczki w ³odziach, na bekasy, dubelty, kszyki z wy¿³ami, konne wyciecz-ki ca³ym dworem, harce po b³oniach - oto by³y zajêcia codzienne.Kiedy niekiedy zje¿d¿anoolbrzymi¹ hurm¹ ludzi do pierwszego lepszego dworku dzier¿awcy, zjadano wszystkie zapa-sy ¿ywnoSci i, naSmiawszy siê do sytu z prostactwa, co koñ skoczy ruszano dalej.Francuzii Francuzki goszcz¹cy u ksiêcia nudzili siê pomimo to wszystko.Wieczorami grywano w kar-ty, nieraz do póxna.Siostry ksiêcia Gintu³ta uczy³y siê jeszcze i.niby to pozostawa³y podScis³ym dozorem Francuzic-nauczycielek, ale bra³y udzia³ we wszelkich zabawach.Rafa³,odziany w modny fraczek, w obcis³e piaskowego koloru ineksprymable, wysoki kapeluszi Swiec¹ce buty z twardymi cholewkami, uczestniczy³ we wszystkim na prawach niby goScia,niby domownika.Dopuszczano go z lekka do towarzystwa, ale czasami pos³ano tu i owdziealbo wyrêczono siê nim w potrzebie.On godzi³ siê na wszystko.¯y³ tu, oddycha³, upaja³ siêwolnoSci¹.Nigdy przez jego g³owê nie wion¹³ cieñ pytania: co bêdzie dalej? Bez mySli o tymwiedzia³ jedno, ¿e nie wróci do domu z Grudna! Przenigdy! By³ tu u siebie, na swej drodze.Szed³ naprzód z zadart¹ g³ow¹ - i kwita.Ka¿dy dzieñ, ka¿dy wypadek zbli¿a³ go, ³¹czy³, ze-spala³ z now¹ krain¹.A co raz posiad³, tego ¿adna ju¿ potêga nie by³aby w stanie wydrzeæmu z pazurów.Uczy³ siê form towarzyskich, mowy francuskiej, zwyczajów, regu³ ¿ycia, za-baw, metod wybryku, kszta³tów modnego kaprysu, kultury zepsucia.Kocha³ swoj¹ izbê, ubra-nie, konia, na którym jexdzi³ zazwyczaj -i ksiêcia.Mniej lubi³ m³odszych jego braci, którzydoSæ wzgardliwie nañ spogl¹dali, chocia¿ strzegli siê wyjawienia niechêci.Jeden by³ rówie-Snikiem Rafa³a i ten w³aSnie by³ najnieprzystêpniejszy.Przy koñcu sierpnia, po ¿niwach, wesz³y w modê codzienne prawie jazdy konno.Nad wie-czorem siod³ano wszystkie konie wierzchowe i kto ¿yw dosiada³ pysznych rumaków.Rafa³mia³ Scig³ego gniadego anglika.£atwo mu by³o na nim trzymaæ siê w pobli¿u ksiê¿niczkiEl¿biety.Nie kocha³ siê w niej, och nie! Mo¿na by prêdzej powiedzieæ, ¿e jej nienawidzi³.Jej radosny,szczêSliwy Smiech odbiera³ mu sen i duszê ca³¹ nape³nia³ zimn¹ namiêtnoSci¹.Z niewymow-nym szczêSciem by³by pochwyci³ i na zawsze zapamiêta³ jakiS w niej szczegó³ brzydoty, coS,co by nape³ni³o wyraxn¹ odraz¹.Ale nie by³o takiego nic.By³a cudowna.Co gorsza, co nieznoSniejsza, mySlami jej obj¹æ nie móg³ ani ogarn¹æ wy-obra¿eniem.Ci¹gle by³a poza jego wiedz¹, wci¹¿ coraz bardziej odmienna w swym czaro-dziejstwie.Je¿eli wyuczy³ siê ju¿ jakiegoS jej przymiotu i móg³ do woli wySmiewaæ z niegow g³êbi siebie, nagle zjawia³a siê z czymS innym, czego jeszcze na ziemi nie by³o, z uSmie-chem niebiañskim, pó³ smutnym, pó³ litosnym, z jakimS cichym dumaniem, przez które³agodny mrok p³yn¹³ jak cieñ bia³ej chmurki przez lazurow¹ wodê jeziora.Z jak¹¿ rozkosz¹107 by³by j¹ za to rozszarpa³, z jak¹¿ nienawiSci¹ zdusi³by poca³unkami owe zaziemskie troskii radoSci prawdziwie anielskie! Marzy³ o niej ci¹gle.Szed³ z ni¹ zawsze przez jakieS knieje,gdzie noga ludzka nie posta³a, gdzie tylko ona i on.I tchu mu w piersiach nie stawa³o nasam¹ mySl o tym, co do niej mówi³.Widzia³ wówczas strach na jej twarzy, przeraxliwy okrzyk z ust jej wyrywa³ i s³ysza³ go z upo-jeniem, fruwaj¹cy wko³o g³owy.Przy stole nigdy otwarcie nie patrza³ w jej stronê, ale w ka¿-dej chwili Sledzi³ j¹ tajemnie.Na spacerach stara³ siê byæ w pobli¿u, ale nie uda³o mu siênigdy przemówiæ do niej jednego wyrazu.Z dala odpowiada³a na jego g³êboki i pokornyuk³on.Pomimo jednak, ¿e zdawa³a siê nie zwracaæ na jego osobê uwagi, skoro tylko siê sk³o-ni³, spostrzeg³a ten ruch i z martw¹ grzecznoSci¹, wynioSle, oddawa³a mu dalekie skinienieg³ow¹.Nigdy siê nie odwróci³a w tê stronê, gdzie by³, ale on doskonale wiedzia³, ¿e ca³a jejosoba uczuwa jego obecnoSæ, ¿e osobliwe cienie przep³ywaj¹ przez tê twarz i ¿e w szczegól-ny sposób widz¹ jego figurê, jeSli nie oczy, to jak gdyby spuszczone powieki.Rzadko kiedyb³¹dz¹ce po t³umie spojrzenie przesunê³o siê i po nim tak¿e.Wtedy czu³ ga³gañsk¹ uciechê,rozkosz kradzie¿y, tryumf zdobywcy.Zawsze czysty Smiech ksiê¿niczki zmienia³ siê w tonie,kiedy Rafa³ by³ blisko, zmienia³ siê tak samo jak wówczas u drzwi salonu.Nie brzmia³ juijak samo szczêScie, lecz z³owrogo dxwiêcza³ jak straszny krzyk wzgardy.Tak by³o za dnia [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl