[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.rzekł: Nieszczęśliwy chłopcze, czyż możesz przypuszczać, żeby obawaokazania się śmiesznym mogła przyprowadzić mnie do rozpaczy? Tyto jesteś zgubiony i nad tobą płaczę.Nie lękałeś się zbezcześcić tego,co w naszej wierze jest najświętsze: wystawiłeś na szyderstwo świętytrybunał pokuty.Obowiązkiem moim jest zaskarżyć cię przed inkwizy-cją.Grozi ci ciemnica i katusze.Po czym, tuląc mnie do piersi, z głębokim bólem dodał: Dziecię moje, nie rozpaczaj jeszcze; być może, że zdołam wyjed-nać, aby nam pozwolono wymierzyć ci karę.Wprawdzie będzie onaokropna, ale nie wywrze zgubnego wpływu na całe twoje życie.Powiedziawszy to Sanudo wyszedł, zamknął drzwi na klucz i zo-stawił mnie w osłupieniu, które możecie sobie wyobrazić, a którego niebędę nawet starał się wam opisywać.Myśl zbrodni dotąd nie stanęła miw wyobrazni i uważałem nasze świętokradzkie wynalazki za niewinnepsoty.Zagrażające mi kary pogrążyły mnie w odrętwienie, które niepozwalało mi nawet płakać.Nie wiem, jak długo zostawałem w tymstanie; nareszcie drzwi się otworzyły.Ujrzałem przeora, penitencjarza idwóch braci zakonnych, którzy ujęli mnie pod ręce i zaprowadziliprzez nie wiem ile korytarzy do oddalonej izby.Rzucono mnie na pod-łogę i zatrzaśnięto za mną drzwi na podwójne rygle.Niebawem powróciłem do zmysłów i zacząłem rozpatrywać się wmoim więzieniu.Księżyc przez żelazne kraty okna oświecał izbę; spo-strzegłem mury pokryte różnymi napisami pokreślonymi węglem i wkącie garść słomy.Okno wychodziło na cmentarz.Trzy trupy, owinięte w całuny izłożone na marach, leżały pod przysionkiem.Widok ten przestraszyłmnie; nie śmiałem otworzyć oczu ani na izbę, ani na cmentarz.Wkrótce usłyszałem hałas na cmentarzu i ujrzałem wchodzącegokapucyna z czterema grabarzami.Zbliżyli się do przysionka i kapucynrzekł: Oto ciało margrabiego Valomez: umieścicie je w izbie do balsa-mowania.Co zaś do tych dwóch chrześcijan, wrzucicie ich w świeżydół wykopany wczoraj.Zaledwie kapucyn dokończył tych słów, usłyszałem przeciągły jęk itrzy ohydne widma pokazały się na murze cmentarnym.NASK IFP UG Ze zbiorów  Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG278Gdy Cygan doszedł do tego miejsca, człowiek, który pierwszy raznam przeszkodził, znowu przyszedł zdawać mu sprawę z czynności; aleRebeka, ośmielona poprzednim powodzeniem, odezwała się z powagą: Senor naczelniku, muszę się dziś koniecznie dowiedzieć, co zna-czyły te trzy widma, inaczej przez całą noc nie zasnę.Cygan przyrzekł zadośćuczynić jej żądaniu; w istocie, nieobecnośćjego krótko trwała.Powrócił i tak dalej mówił: Powiedziałem wam, że trzy ohydne widma pokazały się na murzecmentarza.Zjawy te, wraz z towarzyszącym im przeciągłym jękiem,przeraziły czterech grabarzy i naczelnika ich, kapucyna.Wszyscy ucie-kli, krzycząc bez miłosierdzia.Co do mnie, przeląkłem się także, ale zzupełnie odmiennym skutkiem, gdyż zostałem jakby przykuty do okna,odurzony i prawie bez zmysłów.Ujrzałem wtedy, jak widma zeskakują z parkanu na cmentarz i po-dają ręce trzeciemu, które zdawało się schodzić z wielkim trudem.Na-stępnie pojawiły się inne widma i złączyły z pierwszymi, tak że byłoich razem dziesięć czy dwanaście.Natenczas widmo najbardziej ocię-żałe, które z trudnością zdołało zejść z muru, dobyło latarnię spod bia-łego całunu, zbliżyło się do przysionka i uważnie oglądając trzy trupy,rzekło do towarzyszów: Moi przyjaciele, oto jest trup margrabiego Valornez.Widzieli-ście, jak niegodnie ze mną postąpili moi koledzy.Każdy z nich mówiłjak głupiec, utrzymując, że margrabia umarł na puchlinę wodną w pier-siach.Tylko ja jeden, ja, doktor Sangre Moreno, miałem słuszność do-wodząc, że była to angina polyposa, znana wszystkim uczonym leka-rzom.Wszelako zaledwie wymówiłem nazwę angina polyposa, gdywidzieliście, jak się skrzywili moi szanowni koledzy, których nie mogęinaczej mianować jak osłami.Widzieliście, jak wzruszali ramionami,odwracali się do mnie tyłem, jak gdybym był niegodnym członkiem ichzgromadzenia.Ach, zapewne, doktor Sangre Moreno nie jest stworzo-ny do ich towarzystwa.Oślarze Galicji i mulnicy Estremadury  otoludzie, którzy powinni by ich pilnować i uczyć rozumu.Jednak niebo jest sprawiedliwe.Przeszłego roku między bydłempanowała nadzwyczajna śmiertelność; jeżeli zaraza pokaże się i tegoroku, bądzcie pewni, że żaden z moich kolegów jej nie ujdzie.Naten-czas doktor Sangre Moreno zostanie panem pola bitwy, wy zaś, drodzymoi uczniowie, zatkniecie na nim proporzec medycyny chemicznej.Widzieliście, jak ocaliłem hrabiankę de Liria za pomocą prostej mie-szaniny fosforu i antymonu.Półmetale i mądre ich kombinacje  otoNASK IFP UG Ze zbiorów  Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG279potężne środki, mogące wystąpić do walki i zwyciężyć choroby wszel-kiego rodzaju.Nie wierzcie w skutki żadnych ziół lub korzeni, któredobre są na paszę dla jucznych osłów, jakimi są moi szanowni koledzy.Byliście, drodzy uczniowie, świadkami próśb, jakie zanosiłem domargrabiny Valomez, aby mi tylko koniec lancetu pozwoliła zapuścićw tchawicę jej dostojnego małżonka, ale margrabina, idąc za namowa-mi moich nieprzyjaciół, wzbroniła mi pozwolenia i musiałem szukaćinnych środków, by postawić się w możności złożenia oczywistych namoją stronę dowodów.Ach, jakże gorzko żałuję, że dostojny margrabia nie może byćobecny przy dysekcji własnego ciała! z jakąż rozkoszą pokazałbym muzarody hydatyczne i polipowe, tkwiące korzeniami w jego oskrzelach iwypuszczające rozgałęzienia aż do gardła!Ale, co mówię! Skąpy ten Kastylijczyk, obojętny na postęp nauki,odmawia nam tego, czego sam wcale nie potrzebuje.Gdyby margrabiamiał najmniejszy pociąg do sztuki lekarskiej, byłby nam zapisał swojepłuca, wątrobę i wszystkie wnętrzności, które na nic już przydać mu sięnie mogą.Ale nie.ani pomyślał o tym i teraz musimy z narażeniemżycia gwałcić przybytek śmierci i zakłócać spoczynek umarłych.Mniejsza o to, kochani uczniowie; im więcej napotykamy prze-szkód, tym większą z przezwyciężenia ich zdobędziemy chwalę.Od-wagi więc; czas już raz dopełnić tego wielkiego przedsięwzięcia.Potrzykrotnym gwizdnięciu towarzysze wasi, z drugiej strony parkanupozostali, podadzą drabinę i natychmiast porwiemy dostojnego mar-grabiego; powinien on sobie winszować, że zmarł na tak rzadką choro-bę, a jeszcze bardziej tego, że wpadł w ręce ludzi, którzy się na niejpoznali i oznaczyli właściwą nazwą.Za trzy dni znowu tu powrócimy po pewnego znakomitego nie-boszczyka, zmarłego wskutek.ale sza  cicho  nie należy o wszyst-kim mówić.Gdy doktor skończył mowę, jeden z jego uczniów gwizdnął trzy ra-zy i ujrzałem, jak podawano przez mur drabinę.Następnie owiązanosznurami trupa margrabiego i przeciągnięto go na drugą stronę.Po-zdejmowano drabiny i widma poznikały.Gdy zostałem sam, zacząłemszczerze śmiać się z pierwszej mojej bo jazni.Tu muszę was uwiadomić o szczególnym sposobie grzebania umar-łych używanym w niektórych klasztorach hiszpańskich i sycylijskich.Zwykle urządzają w tym celu małe, ciemne jaskinie, gdzie jednaksztucznie wydrążonymi otworami powietrze szparko dochodzi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl