[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mężczyzna starał się ustać na palcach.Łzy spływały mu z oczu.- To nie jest zwykły topór - tłumaczył Cuddy.- Ciekawe jest w nim to, że to topór do rzutów.Trzy lata z rzędu zdobywałem mistrzostwo na Miedziance.W ciągu sekundy potrafiłem go wyciągnąć i rozszczepić gałązkę.Na piętnaście sążni.Bez patrzenia.I nie czułem się wtedy najlepiej.Atak mdłości.Cofnął się.Mężczyzna z wdzięcznością opadł na pięty.Cuddy narzucił płaszcz na ramiona trolla.- No już, spróbuj wstać - powiedział.- Idziemy do domu.Troll podniósł się na nogi.- Ile palców trzymam? Detrytus wytrzeszczył oczy.- Dwa i jeden - spróbował.- Wystarczy - stwierdził Cuddy.- Na początek.***Pan Cheese spojrzał nad barem na kapitana Vimesa, który od godziny nawet nie drgnął.Pod Kubłem często zjawiali się poważni pijacy, którzy pili bez przyjemności, ale z wyraźnym postanowieniem, by nigdy już nie mieć kontaktu z trzeźwością.Ale to było coś nowego.Coś, co go niepokoiło.Nie chciałby mieć zgonu na głowie.W barze nie było nikogo.Cheese powiesił fartuch na gwoździu i wyszedł.Po chwili dotarł do komendy straży; w drzwiach niemal się zderzył z Marchewą i Anguą.- Oj, cieszę się, że pana spotkałem, kapralu - powiedział.- Lepiej niech pan do mnie zajrzy.Chodzi o kapitana Vimesa.- Co się z nim stało?- Nie wiem.Strasznie dużo wypił.- Myślałem, że z tym skończył.- Sądzę - odparł ostrożnie pan Cheese - że ta informacja nie jest już prawdziwa.***Scena w okolicy alei Kamieniołomów:- Gdzie idziemy?- Muszę znaleźć kogoś, kto cię zbada!- Nie doktor krasnolud!- Musi przecież być ktoś, kto wie, gdzie ci nałożyć szybko-schnący cement czy co tam robicie w takich sytuacjach.Czy powinieneś tak cieknąć?- Nie wiem.Nigdy nie ciekłem.Gdzie my?- Nie wiem.Nigdy tu nie byłem.Znajdowali się po zawietrznej stronie dzielnicy obór i rzeźni.To oznaczało, że nie była popularna jako miejsce zamieszkania wśród wszystkich z wyjątkiem trolli, dla których fetor organiczny był równie zauważalny i przykry, jak dla ludzi zapach granitu.Stary dowcip brzmiał: Trolle mieszkają przy oborach? Co ze smrodem? Krowom to nie przeszkadza.To głupi żart.Trolle nie pachną, chyba że dla innych trolli.Budynki wyglądały na zrujnowane.Zbudowane dla ludzi, zostały zaadaptowane przez trolle, co zwykle polegało na wybiciu kopniakami większych drzwi i zasłonięciu okien.Wciąż trwał dzień.W polu widzenia nie było ani jednego trolla.- Uch.- odezwał się Detrytus.- No dalej, olbrzymie - odpowiedział Cuddy, ciągnąc go za sobą jak holownik ciągnie tankowiec.- Funkcjonariusz Cuddy.- Słucham?- Ty krasnolud.To aleja Kamieniołomów.Ciebie znajdą, ty w wielkich kłopotach.- Jesteśmy strażnikami miejskimi.- Chryzopraza koprolit to obchodzi.Cuddy rozejrzał się.- A właściwie kto u was robi za doktorów?Gęba trolla pojawiła się w drzwiach.I następna.I jeszcze jedna.To, co Cuddy uważał za stos gruzów, okazało się trollem.Nagle wszędzie było pełno trolli.Jestem strażnikiem, myślał Cuddy.Tak mówił sierżant Colon: Przestań być krasnoludem, a zacznij strażnikiem.Tym właśnie jestem.Nie krasnoludem.Strażnikiem.Dali mi odznakę w kształcie tarczy.Straż Miejska - to ja.Noszę odznakę.Szkoda, że nie jest o wiele większa.***Vimes siedział spokojnie w kącie Pod Kubłem.Przed nim leżało kilka kawałków papieru i garść metalowych przedmiotów, wpatrywał się jednak w swoją pięść.Także leżała na stole - zaciśnięta tak mocno, że aż pobielały kostki.- Kapitanie Vimes? - odezwał się Marchewa i pomachał mu ręką przed oczami.Żadnej reakcji.- Ile wypił?- Dwa łyki whisky najwyżej.- To nie powinno tak na niego podziałać, nawet na pusty żołądek.Angua wskazała szyjkę butelki sterczącą z kieszeni kapitana.- Nie wydaje mi się, żeby pił na pusty żołądek - stwierdziła.- Najpierw wlał do środka trochę alkoholu.- Kapitanie Vimes! - zawołał jeszcze raz Marchewa.- Co on trzyma w ręku? - zainteresowała się Angua.- Nie wiem.Jest niedobrze.Jeszcze nigdy nie widziałem go w takim stanie.Idziemy.Ty bierzesz te rzeczy, ja biorę kapitana.- Nie zapłacił za swoją whisky - wtrącił pan Cheese.Angua i Marchewa spojrzeli na niego bez słowa.- Na koszt firmy? - zaproponował pan Cheese.***Wokół Cuddy’ego wyrósł mur trolli - to określenie nie gorsze od innych.W tej chwili ich zachowanie wyrażało raczej zaskoczenie niż groźbę - tak mogłyby zareagować psy, gdyby nagle do psiarni wszedł spokojnie kot.Ale kiedy w końcu przyzwyczają się do myśli, że Cuddy naprawdę istnieje, będzie jedynie kwestią czasu, by ten opis przestał pasować do stanu rzeczy.W końcu odezwał się jeden z nich.- Co tu mamy?- To człowiek ze Straży Miejskiej, tak jak i ja - odparł Detrytus.- On krasnolud.- On strażnik.- On wściekle bezczelny.Tyle wiem.- Gruby paluch trolla szturchnął Cuddy’ego w plecy.Trolle zwarły szereg.- Liczę do dziesięć - ostrzegł Detrytus.- I wtedy każdy troll, co się nie zajmuje trollowe sprawy, będzie smutny troll.- Ty, Detrytus - odparł wyjątkowo szeroki troll.- Wszyscy wiedzą, że ty głupi troll, ty poszedł do straż, bo głupi troll, nie umiesz liczyć do.Bum!- Jeden - powiedział Detrytus.- Dwa.Trzy.Czter-ry.Pięć.Sześć.Leżący troll ze zdumieniem spoglądał w górę.- Ten Detrytus, on liczy.Coś zaświszczało i topór odbił się od muru koło głowy Detrytusa.Ulicą nadchodziły krasnoludy z groźnymi, stanowczymi minami.Trolle się rozbiegły.Cuddy popędził naprzód.- Co wy tu wyprawiacie? - zapytał.- Poszaleliście czy co? Krasnolud drżącym palcem wskazał Detrytusa.- Co to jest?- To strażnik.- Dla mnie wygląda na trolla
[ Pobierz całość w formacie PDF ]